Ryszard Koziołek „Dobrze się myśli literaturą”

Ryszard Koziołek „Dobrze się myśli literaturą”:

Zebrane z publikacji prasowych analizy literackie. Gdybyż jeszcze nie było tu tylu -izmów…
Cytaty:

Utopia ‌powszechnego czytania ‌się nie ziści.

… i nagle rodzi się czytelnik. Nie jest to istota odwrócona od rzeczywistości ku literom, ale ktoś, kto dzięki czytaniu nadaje życiu intensywność, przestaje traktować życie jako coś zwykłego, co się mu po prostu przydarza, jak każdej żyjącej istocie.

… literatura uczy nas nie przegapiać świata, nie pozwalać mu uchodzić naszej uwadze i znikać w procesie niszczącego przemijania;

To, co się dzieje z nami w trakcie czytania, wcale nie zawsze jest dobre! W lekturze bywamy sadystami, szowinistami, wydajemy niesprawiedliwe sądy, stajemy się stronnikami zbrodniarzy, ponieważ literatura właśnie to, między innymi, chce z nami robić – wydobyć naszą emocjonalność. Jeśli jest wielka, na tym się nie skończy – będzie nas skłaniać także do zrozumienia, co się z nami działo.

Emocje powstają w nas bez naszej woli. Dzięki literaturze możemy się im przyglądać bezpiecznie, doświadczać ich, studiować, jak pod wpływem języka rodzi się wzruszenie czy strach. To niezwykle zagadkowa rzecz, zwłaszcza dla zawodowego badacza literatury, który choć tyle wie o mechanizmach retorycznych stojących za powstawaniem określonych uczuć, zarazem sam tym uczuciom podlega. To wiedza bez konsekwencji; krytycyzm, który pozostawia nas w dalszym ciągu w pewnym sensie niewinnymi.

Czytamy kawałek Gombrowicza, Sienkiewicza czy Prusa i od razu widzimy oryginalność ich języków i tematów. Ale wbrew swojej egoistycznej wyjątkowości arcydzieła udzielają się także mnie, mojemu doświadczeniu, i to tak hojnie, że mam poczucie, jakby zostały napisane dla mnie i o mnie.

Ani jako opowieść, ani jako język literatura nie nadaje się do naśladowania, co najwyżej do cytowania.

Wielkie dzieło jest zawsze skandalem, wyrwą w historii. Stoi za tym skandal talentu, a więc pewnej dyspozycji, którą nazywamy geniuszem, choć w istocie nie potrafimy powiedzieć, czym ona jest. Największym wyzwaniem dla historyka literatury jest arcydzieło, ponieważ nie wiadomo, jak wyjaśnić jego historyczną konieczność, której nic nie zapowiada.

Tylko ona dowodzi jednak, że wszystko jest godne znaczenia, czyli że wszystko zasługuje na łaskę nazwania: pojedynczy człowiek, zwierzę, rzecz, to, co im się przydarza. Żaden inny dyskurs sensu nie jest zainteresowany kompletnością pojedynczego istnienia, zwłaszcza tego bez znaczenia w historii. Literatura jako jedyna próbuje się z tym borykać.

Tylko ona dowodzi jednak, że wszystko jest godne znaczenia, czyli że wszystko zasługuje na łaskę nazwania: pojedynczy człowiek, zwierzę, rzecz, to, co im się przydarza. Żaden inny dyskurs sensu nie jest zainteresowany kompletnością pojedynczego istnienia, zwłaszcza tego bez znaczenia w historii. Literatura jako jedyna próbuje się z tym borykać. 5 Czytanie nie jest kolektywne. Czytamy w pojedynkę, niedostępni dla tropicieli skrywanych przyjemności. Kiedy jednak inny czytelnik wyzna nam swoje przeżycie lektury, powstaje sugestia, że choć oddzieleni, uczestniczyliśmy we wspólnej intymnej przygodzie o wciąż zagadkowej treści. Nie wiem do końca, czy inny, czytając tekst, miał podobne przeżycia i myśli co ja, ale odtąd pozostajemy w intrygującej relacji, która jest fundamentem wspólnoty czytających. Mamy liczne świadectwa swoistego braterstwa czy przyjaźni, które powstają wokół książki. Ważniejsze jednak, że tworzy się w ten sposób nasycony emocjami i refleksjami słownik, za pomocą którego mogę powiedzieć i pomyśleć więcej i który dzielę z innymi czytającymi. Podczas lektury przestaję myśleć o sobie, mam na to czas, a po jej skończeniu mam powód i narzędzia, aby rozmawiać z innym czytelnikiem. Literatury należy używać, w ostateczności nawet do podparcia szafy z książkami, której złamała się noga. Dawno temu, jako pretensjonalny nastoletni inteligent, poszedłem na plażę w Łebie z Idiotą Dostojewskiego. Przechodząca dziewczyna chciała odczytać tytuł z okładki i wpadła do dziury wykopanej w piasku przez dzieci. Potem zobaczyłem Polowanie na muchy Andrzeja Wajdy i słynną scenę, w której Małgorzata Braunek trzyma w ręce Antropologię strukturalną Lévi-Straussa. Jeszcze później znalazłem duchową siostrę w bohaterce Nieznośnej lekkości bytu. Teresa, chcąc wywrzeć wrażenie na Tomaszu, przychodzi na spotkanie z Anną Kareniną. W każdym przypadku książka była znakiem ukrytej wspólnoty lub intymnego powinowactwa. Dopóki będzie istniała wspólnota, która mówi, dopóty będzie to znaczyło, że literatura jest nam potrzebna. Jeśli nie, wówczas przejdzie we władanie historyków literatury i tyle, i to będzie jej koniec. Ten lęk wraca: że wspólnota, która się wyłania ze statystyk czytelnictwa, być może w ogóle nie będzie potrzebowała literatury, żeby się samorozumieć i żeby jej członkowie mogli ze sobą dyskutować. Mediacyjna funkcja literatury jest dziś rzadziej podnoszona, a wydaje mi się jej najważniejszą funkcją społeczną. Osłabienie pozycji literatury jako dostarczycielki języka, tradycji, form symbolicznych, za pomocą których jednostki rozpoznają się jako członkowie wspólnoty, nie spowodowało, że w to opuszczone przez literaturę miejsce wszedł na przykład film. Przez pewien czas wydawało się, że miejsce literatury zajęła kultura obrazu – jako sposób pokazywania świata i opowiadania o nim. W latach dziewięćdziesiątych tak myślałem. Wydawało mi się wtedy, że z czytaniem będzie jak z muzyką barokową, która choć nadal grana, straciła wartość rozwojową. Nie komponuje się już przecież kantat barokowych, choć nadal się je wykonuje. Uznałem wtedy, że w przyszłości czytelnicy książek będą stanowić grupę maniaków, hobbystów, jakieś pięć procent społeczeństwa. Dziś znów uważam, że nic nie zastąpiło literatury i nic nie jest w stanie jej zastąpić. Ludzie mogą nie czytać, tylko że są wtedy pozbawieni pewnej dyspozycji intelektualnej, której nie sposób nabyć inaczej. Nieczytającym zanika pewien organ. Nie chodzi o to, że jakieś treści są niemożliwe do opowiedzenia w innym medium. Mamy przecież znakomite seriale, kino, komiks. Ale ten rodzaj organizowania świata za sprawą narracji i metafory, sensownego przedstawienia sobie

… by sobie i innym objaśnić sens doczesnego życia, sięgamy, świadomie lub mimowolnie, po argumenty z tabeli zysk/strata.

Ciągle pozostaje w mocy idea „dobrego życia”, niemożliwa do zrealizowania za pomocą środków ekonomicznych.

Pocieszamy się, że nie można kupić Nagrody Nobla, dziecka ani przyjaciela.

Skłonności do ujmowania życia w tabelę „winien/ma” istnieją od wieków. Dla Hioba jest to jeszcze ekonomia Boga, którego buchalteria jest nieprzenikniona: „Bóg dał, Bóg wziął” – odpowiada poszukiwaczom sensu jego cierpień. Ale już udręczony wnuk Hioba, Robinson Crusoe, wyrzucony na bezludną wyspę, odnajduje w egzystencjalnych rachunkach ukojenie. Tabela porównująca dobro i zło, które go spotkały, wykazuje mu dowodnie, „że w każdym, choćby najgorszym położeniu, znajduje się jakaś pociecha, którą w ogólnym rachunku dobra i zła zapisać można po stronie zysków”.

Egzystencja to nieustanny wydatek, ciągłe ubywanie i zużywanie się życia; żadna akumulacja kapitału uczuciowego nie zapewni życiu większej trwałości ani sensu. Miłość niecierpliwego serca jest hojna nawet bez nadziei na wysoką stopę zwrotu. To czarna ekonomia rozrzutności – zaprzeczenie rozsądku i wyrachowania.

To, że można coś kupić, wcale nie oznacza, że powinniśmy to mieć za pieniądze.

… mniej więcej od lat siedemdziesiątych literaturoznawstwo przestaje pytać, co znaczy tekst, a skupia się na warunkach konstruowania znaczenia – płciowych, kulturowych, nieświadomych, ideologicznych, politycznych, ekologicznych… Zwrot ten przyniósł niezwykłe bogactwo języków, którymi możemy dziś mówić o literaturze, kwestionując zarazem sensowność pytania o „prawdziwość” czy „słuszność” interpretacji. Skoro każdy ma swój słownik, a słowniki te są nieuzgadnialne, to trudno traktować interpretację jako ustalanie znaczenia. Można mówić raczej o ustanawianiu czy odgrywaniu znaczenia tekstu, zgodnie z zasadą performatywności określoną przez Austina. Kiedy mówię: „Chrzczę cię w imię…” lub „Biorę cię za żonę…”, wówczas ustanawiam zdarzenie, działam słowami, które jednak nie są ani prawdziwe, ani fałszywe. Taki charakter ma dziś większość wypowiedzi literaturoznawczych – są performatywami, to znaczy nie głosami w sporze o znaczenie tekstu, tylko aktywizacją słownika pewnej subdyscypliny, najczęściej z obszaru badań kulturowych.

Żaden nauczyciel nie jest w stanie rywalizować „na fakty” ze smartfonem swojego ucznia. „Ale mistrz – zjednoczenie nauczania z nauczającym – nie jest żadnym faktem. Obecność mistrza, który uczy, pokonuje anarchię faktu”, pisze Levinas. Dla nas, uczących, największym wyzwaniem pozostaje dziś anarchia informacji, czyli nieskończone rejestry faktów.

… najwydajniejsza w historii polskiej literatury neurobiologiczna maszyna do pisania: Józef Ignacy Kraszewski.

Autor o gargantuicznym apetycie na tworzenie i lekturę, którego zachłanność nie miała miary: był powieściopisarzem, historykiem, dramaturgiem, poetą, etnografem, krytykiem, bibliofilem, kolekcjonerem, edytorem, grał na fortepianie i komponował, malował i rysował. Wyobraźmy go sobie około siedemdziesiątki, kiedy pisze siedem powieści w ciągu roku, ma romans z trzydziestoletnią Christine Thaler, utrzymuje cztery domy, organizuje siatki szpiegowskie w Berlinie i Petersburgu, a raporty o nim lądują na biurkach cara Aleksandra i kanclerza Bismarcka. Niepojęte i niepojmowalne!

Kraszewski był nieuleczalnym nałogowcem opowiadania, który rzuca się na każdy temat, bo wszystko jest warte opowiedzenia.

Stworzył masowego konsumenta polskiej literatury, któremu trzeba szybko i systematycznie dostarczać nowego towaru za cenę krótkiego trwania literackich produktów. „Cóż obchodzi, że ja i te kartki jutro nie będą?” – stwierdzał ostentacyjnie i buńczucznie.

Trzeba pamiętać, że w pierwszych dekadach XIX wieku przyszłość prozy literackiej była niepewna. Chłopi w większości byli analfabetami, drobna szlachta czytała niewiele, arystokracja rozmawiała po polsku ze służbą, a czytała i mówiła po francusku.

Myślę, że był najwybitniejszym polskim dziennikarzem wszech czasów.

Myślę, że ten kameleon, ten rozszczepieniec był tak atrakcyjnym publicystą, bo pisał znakomicie we wszystkich rejestrach gatunkowych i retorycznych: od naukowego wywodu po złośliwą pyskówkę. No i umiał tworzyć sobie wrogów, czyli polemistów, czyli rozgłos. Jako nieopierzony redaktor redagował niemal samotnie przez dziesięć lat dwumiesięcznik „Athenaeum”, humanistyczne pismo naukowe na bardzo wysokim poziomie, z którego chciał uczynić narzędzie edukacji opóźnionej intelektualnie szlachty. Poznał się na jego talencie redakcyjnym milioner Leopold Kronenberg, powierzając mu w 1859 roku redakcję „Gazety Codziennej” (zmienionej na „Gazetę Polską”), upadającego pisma, z którego Kraszewski zrobił pismo nowoczesne, zwiększając liczbę prenumeratorów z pięciuset do siedmiu tysięcy ośmiuset w 1861 roku. Była to rzecz bez precedensu, bo oto rekordowy nakład osiągnął liberalny dziennik skierowany do miejskiego inteligenta. Kraszewski używał gazety maksymalistycznie: jako pojemnego i potężnego medium oraz jako instrumentu ekonomicznego, który zapewniał mu wysokie dochody i wygodne życie. Kryzys nastąpił po powstaniu styczniowym. Osiadłszy w Dreźnie, pisarz pozostał na emigracji przez dwadzieścia cztery lata. Wybierając to miasto, wstępował w koleiny romantyczne: Mickiewicza i Słowackiego, ale styl życia wiódł inny. Choć skończyły mu się dochody z „Gazety Polskiej”, a powieści rozchodziły się słabiej, Kraszewski utrzymywał cztery domy (swój, dwóch synów i porzuconej żony), kosztowną kochankę Marię Benks,

Mówiono o nim, że ma falujące poglądy, nazywano „człowiekiem zygzakiem”.

Pozytywizm to zeświecczona idea religijna, która głosi, że możliwe jest zbawienie przez wiedzę. Im więcej wiemy, tym jesteśmy doskonalsi jako ludzie i społeczeństwo. Warunkiem jest ustawiczne kształcenie się, choć pozytywiści nie mieli jasnej koncepcji, jak sprawić, żeby ludzie chcieli tyle pracować poza przymusem szkolnym. Pozytywiści byli pierwszą formacją inteligencką w Polsce, która stworzyła projekt przemiany narodu w społeczeństwo. A ponieważ zdawali sobie sprawę, że jedynym społeczeństwem był naród szlachecki, musieli szlachtę skłonić do udziału w rzeczywistości, która niesie zagładę ich formie życia, oraz dokonać powszechnej emancypacji ludu w obywateli.

Na marginesie: jak straszliwa dokonała się kastracja tej prozy, skoro uznano, że opowieści o chłopcu zakatowanym kijem na śmierć albo o dziewczynce włożonej do pieca w celach leczniczych nadają się do czytania w szkole podstawowej?

W powieściach Prusa okazuje się, że wiedza wcale nie czyni nas lepszymi i szczęśliwszymi, co najwyżej skuteczniejszymi. Ostatecznie zaś – jak pouczali starożytni – nie wiedzie do odkrycia ładu i szczęścia, ale do tragedii. W Lalce, Emancypantkach, Faraonie główni bohaterowie kończą fatalnie: zniknięcie bez śladu, samobójstwo, morderstwo.

Liczne sprzeczności i niekonsekwencje w jego powieściach odpowiadają złożoności człowieka, który odkrywa w sobie niepasujące do siebie części. Nie wierzyłem Prusowi, kiedy upierał się, że tytuł powieści odnosi się jedynie do lalki ciętej na kawałki przed sędziowskim trybunałem, aby odsłonić prawdę o jej pochodzeniu, czyli wypisane wewnątrz imię bohatera.

Mimo swej wizualnej potęgi kino jest bezradne wobec czasu, właściwego tematu historii. Czas wytwarza obcość, różnicę, niezrozumiałość, które trudno przezwyciężyć, próbuje się je zatem ograć w inscenizacji akcentującej ponadczasową, anglojęzyczną wspólnotę erotyzmu i przemocy.

… natrafiłem na awanturę, jaką Hilary Mantel wywołała uwagami o wizerunku monarchii brytyjskiej. Podczas wykładu w British Museum porównała Kate Middleton z Marią Antoniną i księżną Dianą. Uznała, że Kate ma doskonale sztuczny uśmiech i cała jest produktem rzemieślników od wizerunku, którzy przekształcili żywą kobietę w świetnie wyglądający manekin. „A co Kate czyta?” Nie pytamy o to, bo interesuje nas bardziej, co ma na sobie, jak się czesze, gdzie urodzi dziecko. W rezultacie dyskusja o monarchii przypomina dziś, zdaniem Mantel, rozważanie problemu, czy hodować pandy. Podobnie jak rodzina królewska są drogie w utrzymaniu, źle się adaptują w nowym środowisku, są jednak interesujące i ładnie wyglądają. Sprowadzenie monarchii do roli egzotycznego domu z lalkami pokazywanego w telewizji wydobywa z nas skłonności dziwnie podobne do tych, jakie wiodły ludzi na egzekucje w czasach Terroru. Nie ścinamy dziś głów królewskich dam, ale nasza niewinna ciekawość ich życia łatwo przekształca się w bezduszne okrucieństwo gapienia się na obrazy śmierci Lady D.

Malewska jest do wzięcia. Nie obraża naszego intelektu, świetnie pisze, unika zbędnej stylizacji historycznej, nie obciąża narracji nadmiarem kolorytu dawności, nie udaje epickiego spojrzenia Pana Boga. Zmienia za to perspektywy niczym ujęcia kamery, szybko tasuje sceny, a typowych bohaterów indywidualizuje pod względem psychologicznym. Klasa jej pisarstwa jest uderzająca, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę brak na rodzimym polu literackim poważnych przykładów fikcji historycznej i zanik kształcenia historycznego w programach nauczania.

Historia to nadmiar wiedzy i niewiedzy o przeszłości; przyprawiająca o zawrót głowy świadomość brzemienia ogromu informacji o minionych ludziach i zdarzeniach oraz jeszcze bardziej frustrująca świadomość, że miliony istnień minęły bez śladu. Warunkiem sensu ludzkiej historii jest jej narratywizacja, czyli wyjaśniające opowiadanie.

Dla Malewskiej jest to Bóg – jedyna istota, która może opowiedzieć przemijanie świata i wysłuchać tej opowieści. Bóg nie jest u Malewskiej twórcą historii – to robota ludzi, którzy zapisują dzieje swoich prac w odmianie literatury faktu zwanej historią. Jedynie Bóg pozwala jednak pomyśleć sensowną historię wszystkiego, kompletną historię przeszłości, w której każde najdrobniejsze istnienie i zdarzenie doczeka się łaski sensu.

Dziś wszyscy już wiedzą, że najbardziej wpływową kobiecą siłą polityczną po 1989 roku są słuchaczki Radia Maryja. Na nieszczęście PiS nie miał na polityczność kobiet innego pomysłu, jak tylko uczynić z nich wyrazicielki partyjnego resentymentu. Nie tylko politycy przyczynili się do tego wykluczenia. Andrzej Wajda, zamiast kręcić film o Wałęsie, powinien był zrobić trzecią część Człowieka… pod roboczym tytułem Kobieta z moheru. Bohaterka, siostra ideowa Mateusza Birkuta, byłaby dziś gorliwą słuchaczką toruńskiego radia, sprzedaną wraz z kamienicą przez klasztor, który odzyskał mienie dzięki Komisji Majątkowej.

Dziewczyny mądre szczególnie ostro wcielają w życie nowoczesną świadomość, że warunkiem rozwoju jest zniszczenie lub przynajmniej zmarginalizowanie przeszłości.

Być może spośród wszystkich sztuk architektura jest dziełem najbardziej bezwzględnie lekceważącym twórcę; najskuteczniej go pochłania, rozpuszcza w sobie, czyni niewidzialnym jako stworzyciela, któremu zawdzięcza swe powstanie. Kto dziś pamięta twórców słynnych budowli, jeśli ich nazwiska nie zostały złączone z dziełami, jak nazwiska Eiffela albo Berniniego? Tekst literacki czy muzyczny przywołuje autorski dopełniacz: Trylogia – Sienkiewicza, Ulisses – Joyce’a, Kosmos – Gombrowicza, Wojna polsko-ruska – Masłowskiej… A Empire State Building – ?, Burj Khalifa – ?, Sears Tower – ? Spektakularność tworów anihiluje twórcę bez względu na jego skromność lub pychę.

Zaczynając pracę tuż po wojnie, są w jakimś sensie beneficjentami zniszczenia. Autorka projektu osiedla Sady Żoliborskie, Halina Skibniewska, „patrząc na umierające miasto, […] wiedziała, że mogą wymyślić właściwie cokolwiek”. Nie tylko w Warszawie. Połowa centrum Poznania legła w gruzach. I jeszcze jedno: system, w którym odbiorcą architektury była władza, sprawiał, że nie trzeba było gadać z odbiorcą właściwym: mieszkańcem, klientem, obywatelem.

Hipotetyczni mieszkańcy tych budynków nie mają przeszłości, którą można by kontynuować czy odbudować. Hansen daje im modele do składania siebie na nowo. Większość tego nie chce lub po prostu nie jest do tego zdolna. „Jego praca była możliwa tylko w tym systemie” – twierdzi jeden z rozmówców Springera. Hansen wie, czego potrzebują mieszkańcy jego bloków: nie chcą koszar, mrowiska; chcą indywidualnych mieszkań dla odrębnych ludzi.

Hansen Springera to geniusz i wizjoner, który jako nieopierzony architekt w 1959 roku ogłasza światowej elicie architektury kres formy zamkniętej w projektowaniu i nadejście formy otwartej – to termin, którym określa swoją filozofię architektury, a właściwie filozofię związków człowieka z przestrzenią w nowoczesnym, zurbanizowanym świecie. Polemika, elastyczność, komunikacja, przechodniość prywatnego i publicznego, przekształcalność, wirtualność, współdziałanie z przyrodą. Forma zamknięta to hierarchia, autorytet, despotyzm, Ojciec; forma otwarta to Matka, antymodernistyczna, nieregularna, płynna. Hansen spotyka się i dyskutuje z Corbusierem, Légerem, Picassem.

Mrożek kończył trzyletnie wydobywanie się z poudarowej afazji; ze stanu, o którym pisał: Język polski, będący moim ojczystym językiem, stał się nagle niezrozumiały. Nie potrafiłem ułożyć żadnego zdania. Potrafiłem czytać, jednak nie rozumiałem tego, co przeczytałem. Utraciłem umiejętność posługiwania się maszyną do pisania, komputerem, faksem i telefonem. […] Nie umiałem liczyć i nie mogłem odnaleźć się w kalendarzu.

Mrożek boi się tłumu, który jest dla niego szczególnie podatny na stereotyp, frazes i popędowe działanie – siły, które ze społeczności czynią motłoch.

Pisarz nie musi być mądry, nawet nie powinien być mądrzejszy od swego dzieła, a jednak dzieło nam nie wystarcza, chcemy, aby autor własnymi słowami potwierdził wielkość swojej twórczości.

Właściwy dylemat tego człowieka książek brzmi: tworzyć mity czy przypisy? Oto rozterka Rymkiewicza historyka literatury i źródło jego mniej udanych posunięć pisarskich.

Wojny potrzebują literatury. Bez niej byłyby tylko monotonnym, niekończącym się procesem zwierzęcych walk o dominację i przetrwanie, rejestrowanym przez buchalterów historii. Dzięki opowieściom geografia wojen nabiera ludzkiej treści. Nazwy takie jak Troja, Grunwald, Zbaraż, Somosierra, Waterloo, Verdun, Normandia, Sajgon, Faludża wysnuwają z siebie historie i obrazy, które – niczym bandaże – spowijają przemoc, rzeź, rany, śmierć.

… w pierwszych miesiącach pierwszej wojny światowej młodych ludzi opanował istny entuzjazm. Wśród najbardziej ogarniętych gorączką wojny znaleźli się artyści intelektualiści. Klasy szkolne i sale wykładowe opustoszały, gdyż studenci dosłownie biegiem przywdziewali mundury.

W kinie tymczasem zmarli powstają dla nas w lepszych ciałach i ubraniach niż te, które nosili za życia, lepiej umalowani i ostrzyżeni, no i mówiący po polsku albo angielsku. Skutkiem tego nie ma różnicy między człowiekiem sprzed czterystu i czterdziestu lat. Wszyscy jesteśmy tacy sami, bo mamy ciała, które cierpią i pożądają, reszta zaś to scenografia i kostiumy. Film jest zawsze teraźniejszy, likwiduje dystans historyczny, zasysa przeszłość i rozpłaszcza ją na ekranie, aby oszczędzić nam długiej drogi poznawania i wyobrażania sobie życia innego niż nasze. Narcystyczne kino, które chełpi się materialnym przepychem widowiska, odbiera widzowi resztki rozumu historycznego, ponieważ bezwstydnie zastępuje przeszłość, udając, że ją naśladuje.

Baudelaire i jego miniatury prozą nauczyły go, jak na chusteczce do nosa stworzyć równocześnie: fabułę, studium i filozofię.

Brzozowski należał, tak jak dzisiejsi absolwenci studiów, doktoranci, doktorzy i wieczni beneficjenci „postdoków”, do grupy społecznej „na ogół wykształconej i mającej wysokie aspiracje, lecz pozbawionej stałej pracy oraz pewnego miejsca na Ziemi”.

Trylogia to nie tylko maszyna nostalgii. Sienkiewicz umiał tak przepisać historię, aby krzepiła jako obietnica nawrotu koniunktury. Jeśli przeszłość jest aktywna i odwracalna, jak chcieli romantycy, to lepiej niech się odnowi w wariancie sarmackim – pewnym siebie, suwerennym politycznie.

Upokorzone rozbiorami, a następnie wczesnokapitalistyczną modernizacją społeczeństwo dostało od Sienkiewicza coś najwspanialszego – wiarygodny mit własnej wspaniałej przeszłości, ale także coś groźnego – uzasadnienie swej niechęci do nowoczesności, alibi dla anachroniczności obyczajowej i cywilizacyjnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *