Richard MacLean Smith „Niewyjaśnione. Prawdziwe historie, których nigdy nie udało się wyjaśnić”

Richard MacLean Smith „Niewyjaśnione. Prawdziwe historie, których nigdy nie udało się wyjaśnić”:

Tytuł jest z gatunku sensacyjnych, sproro opisanych k książce historii też, ale wnioski są poważne i niepokojące.
Cytaty:

… świat, który widzimy przez wąskie okno naszych ograniczonych zmysłów, subiektywnych uwarunkowań społecznych oraz uprzedzeń, pod wieloma względami nie jest „prawdziwy”, stanowi jedynie naszą własną, niepowtarzalną jego interpretację. Właśnie ta myśl, której przyglądam się poprzez opowiadanie historii o tym, co tajemnicze i niewyjaśnione, najbardziej mnie porusza. Ludzkie obawy przed rozbieżnością między światami, których doświadczamy, a prawdziwym obliczem świata nie są w żadnym wypadku nowe. Wystarczy spojrzeć na dzieła Parmenidesa czy bardziej znaną alegorię jaskini Platona, by przekonać się o starożytnej fascynacji tym ontologicznym dylematem.

… jeśli odrzucimy solipsystyczną perspektywę i dopuścimy możliwość, że gdzieś tam są też inne, równie inteligentne gatunki, które być może ewoluowały inaczej niż my i inaczej postrzegają wszechświat, nasuwa się pytanie: Czym tak naprawdę jest to, co postrzegamy? Nie chodzi o odrzucanie prawdy, umniejszanie nauki czy zaprzeczanie temu, co odkryliśmy, ale o zadumanie nad tym, czego jeszcze nie wiemy. Jak naiwny wyda się nasz sposób patrzenia na rzeczywistość komuś, kto będzie mu się przyglądał za pięć tysięcy lat? Albo za pięć miliardów lat? Bo jednego możemy być pewni: na pewno się on zmieni. Zaledwie w ciągu mojego życia nasze zrozumienie pracy mózgu i mechanizmu działania genów osiągnęło taki poziom, że pojęcie wolnej woli może się okazać zupełnie zbędne; najwybitniejsi naukowcy zadają sobie pytanie, czy tradycyjnie rozumiany czas istnieje w jakiejkolwiek mierzalnej formie; opierając się na osobliwych twierdzeniach mechaniki kwantowej, zaczęliśmy rozważać możliwość istnienia nieskończonej liczby wszechświatów równoległych do naszego…

… niewyjaśnione tajemnice – historie o dziwnych i nieprawdopodobnych wydarzeniach, które podają w wątpliwość podstawy tego, w co wierzymy, stale wymykające się ludzkiej potrzebie rozumienia i racjonalizacji? Na kolejnych stronach zebrałem kilka swoich ulubionych mrocznych, dziwnych i budzących lęk niewyjaśnionych tajemnic, które pobudzą nasze umysły. A więc nie przedłużając, wyruszmy w nieznane…

Kiedy Carl o tym myśli, wydaje mu się to dziwne – obrazy przychodzą do niego, jakby oglądał urywki serialu telewizyjnego, który włącza się na kilka sekund, a potem wyłącza. Na przykład moment, gdy Robert podobno wstąpił do Luftwaffe. W jednej chwili jest siedmiolatkiem bawiącym się zabawkami w swoim pokoju, a w następnej ma dziewiętnaście lat i żyje w jakimś obozie z mnóstwem małych baraków poustawianych w rzędy.

Niezależnie od tego, co myślimy o możliwości reinkarnacji, nie ma zbyt wielu wątpliwości co do tego, że w sensie fizjologicznym za sprawą dziedziczenia genów wszyscy jesteśmy w pewnym sensie reinkarnacją tych, którzy żyli przed nami. Być może nie dziedziczymy dosłownie wspomnień zmarłych, lecz fascynujące nowe odkrycia każą nam się zastanawiać nad tym, w jaki sposób pod względem biologicznym przeżyte doświadczenia mogą ponownie dać o sobie znać na długo po naszej śmierci. Zanim Charles Darwin opublikował O powstawaniu gatunków, inny przyrodnik, Jean-Baptiste de Lamarck, budził poruszenie inną teorią. Sugerował, że organizm może przekazywać cechy swojemu potomstwu – i dotyczy to nie tylko wewnętrznych mechanizmów genetycznych, ale także zewnętrznych wpływów, jakim jest poddany w ciągu swojego życia.

… możemy też przyjąć możliwość, że wystarczająco wyrafinowana kopia mózgu pozwoliłaby na przechowywanie umysłu poza ciałem, w którym pierwotnie się on pojawił. Co prawda informacja prawdopodobnie musiałaby być gdzieś przechowywana, co z kolei wymagałoby mocy, by utrzymać umysł przy „życiu”, ale jeśli założymy, że taka możliwość istnieje, czy rzeczywiście któregoś dnia będziemy w stanie sami wyprodukować sobie życie pozagrobowe?

… wraz z pojawieniem się sztucznie wygenerowanej superinteligencji nastąpi biotechnologiczna rewolucja, która umożliwi nam załadowanie naszej świadomości do rzeczywistości wirtualnej lub do niezniszczalnych robotycznych ciał, co pozwoli nam żyć tak długo, jak długo wszechświat pozostanie miejscem stabilnym do zamieszkania (oczywiście zakładając, że ta nowa inteligencja uzna naszą obecność za konieczną): to swego rodzaju „życie po życiu”, jeśli uznamy, że jest nim doświadczanie świadomości po śmierci naszego obecnego ciała.

Niewykluczone, że w przyszłości będziemy w stanie zrobić kopię zapasową naszego świadomego „ja” i oddać ją na przechowanie firmie, co z kolei pozwoli nam umieścić ją w dowolnym zestawie pocielesnych doświadczeń po „śmierci”. Niezwykle poruszający i sugestywny odcinek serialu Czarne lustro – San Junipero ze scenariuszem Charliego Brookera – pozwala nam przyjrzeć się takiej możliwości. Widzimy w nim wygenerowane komputerowo życie pozagrobowe, w którym nasze umysły mogą żyć w wyidealizowanym świecie neonowych świateł i widokówkowych plaż.

Może to wydumany pomysł, ale czy przez większość codziennego życia nie mają na nas ciągłego wpływu iluzoryczne, abstrakcyjne idee niosące fizyczne konsekwencje w rzeczywistości?

Zamiast próbować oszacować potencjalną liczbę innych samoświadomych cywilizacji w naszej galaktyce, naukowcy zadają sobie pytanie, jakie jest prawdopodobieństwo, że jedyną taką cywilizacją są ludzie. Zgodnie z ich odpowiedzią prawdopodobieństwo to wynosi mniej więcej 1 do 60 miliardów.

… istnienie innych zaawansowanych cywilizacji jest nie tylko wysoce prawdopodobne, lecz także nawet całkiem możliwe, że były takie, które już rozkwitły i wyginęły, zanim nasza w ogóle powstała.

Niekiedy Anneliese była tak rozwścieczona, że związywali jej ręce i nogi, by chronić ją przed nią samą. Ci, którzy próbowali ją przytrzymać, skarżyli się, że za każdym razem gdy się zbliżali, przygniatał ich wielki ciężar. Anneliese często na powrót znów stawała się sobą, myślała jasno i klarownie, ale potem znowu władzę przejmowały duchy ciemności i ich wstrętne głosy. Alt sprawdzał Anneliese, zmieniając język, zadając duchom pytania po holendersku lub po łacinie, ale głosy za każdym razem zdawały się rozumieć. Podczas jednej z sesji znowu pojawiły się u niej cztery rany na stopach i dłoniach – jak twierdził Renz, były to stygmaty. Po tygodniach pytań dręczyciele Anneliese w końcu zdradzili swoje imiona: byli to Neron, Kain, Lucyfer, Hitler i Judasz.

Sieci neuronowe w naszych mózgach wpływające na nasze zachowanie, na to, jak szybko się złościmy albo dlaczego na przykład wolimy pomarańcze od jabłek, wynikają częściowo ze zdarzeń w sferze genów (a wiele z nich zachodzi, zanim się urodzimy), które stale mają na nas wpływ. Do naznaczenia genetycznego, jak wspomniałem w rozdziale pierwszym, także dochodzi przed naszymi narodzinami i może się ono ciągnąć przez całe nasze życie.

Poszukiwanie prawdy (przez duże P) o rzeczywistości pobudza umysły myślicieli od początku historii ludzkości, a szczególnie trudnym problemem stało się w epoce niepewności, dla której charakterystyczny jest lęk przed wpływem „fake newsów” i opieranie się w coraz większym stopniu na beznamiętnych algorytmach gromadzenia informacji. Rzadko przyznajemy, że prawda niekoniecznie ma znaczenie dla funkcjonowania i przetrwania ludzkości. W rzeczywistości można by przekonywać, że jeśli chodzi o formowanie społeczeństwa i podejmowanie wspólnych działań, może ona nie mieć znaczenia, a czasami nawet szkodzić.

Mimo że imion w formie ustnej używano prawdopodobnie wiele lat wcześniej, do pierwszego udokumentowanego zapisu imienia przez homo sapiens doszło mniej więcej 3500–3000 lat przed naszą erą w Sumerze w Mezopotamii – znaleziono je na glinianych tabliczkach, które były, mówiąc ogólnie, starożytnymi pokwitowaniami.

Warto też pomyśleć o naszej słabości do mediów społecznościowych często wykorzystywanych nie jako narzędzie, dzięki któremu poznajemy siebie nawzajem, a środek, dzięki któremu utwierdzamy własną wartość – nie tylko mówimy, kim jesteśmy, ale też w stylu starego graffiti zaznaczamy, że tu byliśmy. Że naprawdę istnieliśmy. Jeśli to wszystko – życie, wszechświat i cała reszta – jest bez znaczenia, to możemy przynajmniej powiedzieć, że byliśmy tutaj, materialni i niezależni. Być może nazwa nie znaczy zupełnie nic poza tym, że jest początkiem prawdy, na której zbudowane jest całe twoje istnienie.

Kiedy statki Krzysztofa Kolumba zbliżyły się do wybrzeży wysp znanych dziś jako Bahamy, podobno ich mieszkańcy nie zauważyli, jak nadpływają. Dopiero gdy dostrzegli nietypowy ruch wody przecinanej galeonami, uświadomili sobie, że dzieje się coś dziwnego. Ta sama historia opowiadana jest na różne sposoby – możemy zastąpić Kolumba dowolnym europejskim podróżnikiem „odkrywającym” podobno „niezbadane” tereny i osiągniemy ten sam efekt: sugestię, że statki były tak obce miejscowej ludności, że stawały się niemal niewidzialne.

Na pewno fascynująca jest myśl, że mogą istnieć technologie lub istoty albo materiały tak bardzo wykraczające poza nasze zrozumienie, że ich nie widzimy, a tym bardziej nie pojmujemy, albo może warunkowanie, jakiemu jesteśmy poddawani w ciągu naszego życia, sprawia, że już zawsze będziemy na nie ślepi.

… nawet jeśli opowieści o spotkaniach z obcymi są nie do pogodzenia z naszą aktualną wiedzą naukową, to być może kiedyś jeszcze odkryjemy ich prawdziwość, choć obecnie tego nie pojmujemy.

Zawężenie percepcji to ignorowanie przez ludzki mózg pewnych informacji w otoczeniu, byśmy mogli lepiej skupić się na innych typach wiadomości.

… ze względu na ograniczenie naszej osobistej perspektywy znaczna część świata jest przed nami stale ukryta. Lub też, jak elokwentnie ujęła to Susana Martínez-Conde, być może gdzieś istnieje „miejsce, które można nazwać rzeczywistością”, ale „nie jest to miejsce, w którym ktokolwiek z nas kiedyś był”.

Kolor sam w sobie nie istnieje. Zielona piłka nie jest zielona, o ile jakiś obserwator nie stwierdzi, że taka jest. Kiedy światło padnie na powierzchnię piłki, w zależności od jej struktury molekularnej fale o określonej długości zostaną pochłonięte, a inne – odbite. Poprzez mechanikę oka nasze mózgi interpretują te odbite fale jako kolory. Kolor piłki widziany przez nas w danym momencie zależy od tego, ile światła ją oświetla i jakiego ono jest rodzaju, a także od tego, w jakim stopniu nasz mózg jest w stanie nadrobić tę różnicę. Kiedy już zrozumiemy, że piłka jest zielona, utrzymujemy, że taka jest, nawet jeśli w słabym świetle może się wydawać szara. Jaka w takim razie jest ona sama?

Skąd zatem możemy wiedzieć, że gdzieś we wszechświecie nie istnieje samoświadomy gatunek, który pojmuje świat i istnieje jedynie w formie fal elektromagnetycznych albo błysków ultrafioletowego światła, lub w sposób, jakiego nie jesteśmy nawet jeszcze w stanie pojąć? Jeśli my i ten inny gatunek rozumiemy „księżyc” na różne sposoby, to co tak naprawdę obserwujemy i czy coś w ogóle musi być ożywione, żeby uznać je za zdolne do obserwacji?

Często zastanawiam się, czy miałoby w ogóle znaczenie, gdybyśmy tak jak Neo z Matrixa odkryli, że tak naprawdę żyjemy w symulacji komputerowej? Pewnie nasze fizyczne doświadczenie życia zmieniłoby się w niewielkim stopniu, o ile w ogóle.

… żyjemy obecnie w epoce zwanej antropocenem – nasze przetrwanie może zależeć od zdolności pozbycia się antropocentrycznych sposobów postrzegania, zwłaszcza tych, które skłoniły nas do błędnego przekonania, że jesteśmy w jakiś sposób lepsi od natury lub że nie stanowimy jej części.

Zatem o wiele większą korzyść odniesiemy – nawet jeśli zaryzykujemy możliwość istnienia punktów widzenia, z którymi się nie zgadzamy – jeśli zamiast skupiać się na eliminowaniu innych prawd, będziemy uczyć się …

… to, co tak wystraszyło i zainspirowało Stephena Kinga podczas tamtej przerażającej nocy w hotelu Stanley, nie miało żadnego związku z tym, co było tam obecne podczas jego pobytu – on i jego żona Tabby byli wówczas jedynymi gośćmi. Ponieważ hotel miał zostać wkrótce zamknięty na zimę, budynek był niemal całkowicie opuszczony. Tego wieczoru, gdy King snuł się po pustych korytarzach i nieruchomych jadalniach, gdzie cisza przeszłości różnych ludzi wydawała się wręcz rozbrzmiewać, coś z tej pustki przesiąkło do jego umysłu. W mitologii klasycznej wszystko, począwszy od rzek i dolin, a skończywszy na lasach i górach, stawało się domem nienazwanych duchów, które można było przebłagać kapliczkami i darami i w ten sposób zapewnić sobie szczęście. Starożytni Rzymianie używali nazwy genii loci, czyli duchy miejsca.

Jak każde opuszczone biuro, nieużywany teatr czy puste hotelowe lobby, wszystkie te miejsca opowiadają jakąś historię, konfrontują nas z „dziwnymi śladami z przeszłości, niepojętymi artefaktami, tajemniczymi znakami oraz nieznanymi strukturami”, które nawet mimo woli próbujemy rozszyfrować. A kiedy już dostrzeżemy to, co kryje się za przemijaniem, zaczyna wynurzać się coś innego – duchy. Jest tak w każdym miejscu, w którym kiedyś działał człowiek, niemniej te zbudowane przez ludzi zdają się szczególnie sugestywne, ponieważ tak często zostały stworzone w rozumianym przez nas języku.

Wielu z nas boi się myśli, że koniec końców jesteśmy sami. Nie w znaczeniu metaforycznym, ale raczej dosłownie – że my i inne stworzenia żyjące na Ziemi możemy być jedynymi czującymi istotami we wszechświecie, a nasze istnienie nie ma żadnej przyczyny ani ostatecznego celu. Być może aby przeciwdziałać temu lękowi, opowiadamy historie o innych stworzeniach i innych światach, które nie tylko służą za metafory pozwalające nam lepiej zrozumieć i uporządkować siebie samych, lecz także sprawiają, że w pewnym sensie możemy poczuć się mniej samotni. Od starożytnych opowieści o wszechmocnych wiecznych bóstwach przez ukryte bajkowe światy folkloru po szalone spekulacje o międzygalaktycznych i międzywymiarowych podróżach – zdajemy się od zawsze wynajdywać nowe sposoby, by przedstawić możliwość istnienia życia poza światem, który znamy.

… powszechne prawo grawitacji Newtona pozostawało niepodważone przez ponad dwieście lat, głównie dlatego, że sprawdzało się doskonale…

Nie zapominajmy jednak, że niecałe sto lat temu zgodnie z naszym pojęciem wszechświat istniał w sposób nieskończony, był statyczny, trójwymiarowy i składał się w całości z Drogi Mlecznej. Dzisiaj wielu wiodących naukowców zaczyna rozważać możliwość, że nasz wszechświat jest tylko jednym z wielu istniejących w czasoprzestrzeni znacznie szerszej, niż sobie dotąd wyobrażaliśmy. Dzięki naszemu coraz bardziej zaawansowanemu rozumieniu świata kwantów zaczynamy poważnie traktować takie pomysły jak interpretacja wieloświatowa (Many Worlds Interpretation, MWI), którą przedstawił po raz pierwszy w latach pięćdziesiątych XX wieku fizyk Hugh Everett III, za co został wyśmiany przez wielu sobie współczesnych. Sugeruje się w niej możliwość istnienia nieskończonej liczby wszechświatów rozgałęziających się od naszego, co daje alternatywny wszechświat w każdym możliwym momencie.

Chociaż Teilharda de Chardina krytykowano za błędne rozumienie ewolucji jako procesu, którego nieuniknionym skutkiem jest pojedynczy punkt wyższej inteligencji[4], trudno nie dostrzec podobieństwa do jego „warstwy myślącej” przynajmniej w funkcjonalności internetu, połączonego sieciowo magazynu danych, dzięki któremu dziś zbieramy, publikujemy i otrzymujemy tyle informacji. Nasze życie osobiste i nasze umysły coraz bardziej się scalają i w tej przestrzeni nasze wspomnienia, myśli i doświadczenia gromadzone są w chmurze, upubliczniane i dostępne dla wszystkich. Ponadto gdy pojawiły się serwisy Web 2.0. – termin ten ukuł Dale Dougherty, a odnosi się on do platform takich jak YouTube, Twitter i Reddit, zawierających treści generowane przez użytkowników – dzielenie się informacjami stało się tak łatwe jak nigdy dotąd.

Dzisiaj zasięg macek Slender Mana i jego mitu sprawia, że wiele osób, w tym sam jego twórca Eric Knudsen, a także akademicy tacy jak folklorysta Jeffrey Tolbert sugerują, że wszechświat Slender Mana można uważać za pierwszy prawdziwy przykład cyfrowego folkloru, mit, który powstał niemal w całości za pośrednictwem internetu.

Świat cyfrowy zatem nie zaprowadził nas w przyszłość, ale cofa nas do średniowiecznej, bardziej niestabilnej przeszłości. Jak zauważył Pettitt w swojej prelekcji w 2007 roku, przed prasą drukarską większość informacji przekazywano ustnie, stanowiły one źródło sampli i remiksów, były pożyczane, przekształcane, przywłaszczane i stale zmieniały kontekst. Były autorskie teksty instytucji religijnych oraz – dla nieznacznej mniejszości – dostęp do autorytatywnych tekstów akademickich, ale mówiąc ogólnie, dla większości ludzi, począwszy od sztuk teatralnych przez pisane piosenki po dzielenie się wieściami i zdarzeniami z życia, wiedza była wspólna, bez określonego trwale źródła, i podatna na zmiany.

… zachęca się użytkowników do dodawania własnych treści, kompilowania cudzych historii lub rozbudowywania wszechświata stworzonego przez kogoś innego. Creepypasta rozwija się dzięki płynności informacji, niesformalizowanych, niezweryfikowanych i przekazywanych od jednej osoby do drugiej w sposób podobny do tradycji ustnej, gdzie historia może się swobodnie przekształcać, rozbudowywać i kurczyć, nie mając określonego autora. Kluczem do płynnego przekazywania informacji w erze cyfrowej jest dominacja platform Web 2.0, które ułatwiają publikację treści wygenerowanych przez użytkowników. Platformy takie jak Twitter, Facebook i YouTube dla wielu stały się wyzwalającym narzędziem, które pozwala usłyszeć myśli i idee niezależnie od środków finansowych czy konieczności zadowolenia strażników starej rzeczywistości – nieważne, czy są to wydawcy książkowi i płytowi, zarządy stacji telewizyjnych, czy surowe kodeksy etyczne, które w innym wypadku dyktowałyby, jakie treści mogą zostać obejrzane lub wysłuchane.

… czasy po nawiasie Gutenberga to czasy, w których ze względu na sposób, w jaki wymieniamy się informacjami przez internet, dochodzi do uwolnienia od autorytatywnego, niezmiennego świata. To powrót do rzeczywistości, w której praktycznie nie ma możliwości potwierdzenia źródła historii czy jej prawdziwości. To świat, w którym „stabilny”, uspokajający autorytet starego ustalonego porządku jest podważany i zastępowany przeczuciami…

Nasz instynkt łączenia się w grupy z ludźmi myślącymi tak jak my tylko dodatkowo się do tego przyczynia. Skutek jest taki, że sieć zmienia się po prostu w lustro i zmniejszają się szanse na to, że będziemy sprawdzać prawdziwość informacji, które otrzymujemy i o których dyskutujemy. Jeśli dodać do tego mechanizm, który pozwala nam jednym kliknięciem kopiować wiadomości i dzielić się nimi, a także manipulować obrazem, filmem i dźwiękiem, okaże się, że całkowicie zmyślona teoria spiskowa może w ciągu kilku sekund zyskać popularność i będzie się zdawać równie prawdziwa i potwierdzona jak każda inna.

Morgan i Anissa każą Belli położyć się na ziemi, a potem raz na zawsze odwracają się do niej plecami i ruszają w stronę domu, zostawiając przyjaciółkę na pewną śmierć. W oddzielnych pokojach przesłuchań w wydziale szeryfa hrabstwa Waukesha, po przedstawieniu okoliczności brutalnego ataku, Morgan i Anissa słyszą pytanie, dlaczego dopuściły się takiego czynu. Mówią, że odpowiedź jest prosta: zrobiły to, by zadowolić Slender Mana. Kiedy później spytano je, dokąd zmierzały, gdy znalazł je zastępca szeryfa, odpowiedź była jeszcze bardziej zadziwiająca: dziewczynki wierzyły, że pośród niemal trzystu tysięcy hektarów lasu Nicolet znajdą posiadłość Slender Mana, który będzie na nie czekał z otwartymi ramionami. Morgan i Anissa odkryły Slender Mana niezależnie, czytając wpisy na stronie creepypasta.wikia, na której wzmianek o micie było dużo. Większość wpisów o Slender Manie na niej utrzymana była w stylu „wyznań świadków”.

Słynne są słowa Marshalla McLuhana: „Środek przekazu sam jest przekazem” – ma to oznaczać, że wpływa na nas nie tylko treść danej myśli, lecz także mechanizm, za pomocą którego ta treść do nas trafia. W tym sensie, jeśli uznamy, że narzędzia, jakie wykorzystujemy do komunikacji w sieci, same w sobie są językiem i wpływają na to, w jaki sposób myślimy i formułujemy myśli, to ograniczenie tego języka ograniczy także naszą kreatywność. Oczywistym przykładem może być ograniczenie wpisów na Twitterze do 140 znaków (w 2017 roku zwiększono długość komunikatu do 280 znaków). Wymuszenie zwięzłości tweeta może mieć pozytywne konsekwencje – zachęca, byśmy dokładniej zastanowili się nad tym, co chcemy powiedzieć. Z drugiej strony może prowadzić do skłonności publikowania tylko małych wycinków informacji, w których prawdziwy zakres oraz głębia idei giną i w najlepszym razie mamy do czynienia jedynie z powierzchownym ich streszczeniem, a w najgorszym – z całkowitym zniekształceniem.

… muzycy będą musieli tworzyć muzykę trafiającą w gusta odbiorców, którzy częściej odtwarzają utwory w sieci; dziennikarstwo stanie się przemysłem skupionym raczej na „klikalnych” nagłówkach i artykułach, które przyciągają uwagę czytelników i kierują wzrok na reklamy sponsorów, a nie na dostarczaniu użytecznych informacji. Jeśli algorytmy decydują, jakie treści zasługują na większą widoczność niż inne, logiczne jest, że ludzie będą także preparowali treści, które wpisują się w ten algorytm, zamiast starać się stworzyć coś innowacyjnego. Taki model prowadzi ponadto do zalewu reklam w naszej prywatnej przestrzeni, o czym wie każdy, kto kiedykolwiek próbował przeczytać artykuł w sieci, nie będąc zmuszonym do oglądania po co trzecim akapicie tropikalnych zachodów słońca czy nagle przejeżdżającej przez ekran škody.

Jeśli chodzi o kwestionowanie jakości dzieł mogących powstać w kulturze, której nie ogranicza obsesja na punkcie praw autorstwa i własności, przypomnijmy sobie jednego z największych złodziei pomysłów w literaturze: Williama Szekspira. Powszechnie uważa się go za najwybitniejszego pisarza świata anglojęzycznego, którego prawdopodobnie nikt nigdy nie prześcignie, a przecież Szekspir jest dzieckiem ery sprzed prasy drukarskiej, a w swoich dziełach swobodnie czerpie z Żywotów Plutarcha, kronik Holinsheda i Prób Montaigne’a.

Gdybyśmy kiedykolwiek obawiali się, że gubimy drogę, pamiętajmy o słowach historyka Aarona Sachsa, na które natrafiłem w książce Rebekki Solnit A Field Guide to Getting Lost (Przewodnik po tym, jak się zgubić). Gdy Solnit zapytała Sachsa o odkrywanie, odparł: „Odkrywcy zawsze się gubili, bo nigdy wcześniej nie byli w odkrywanym miejscu. Nigdy nie oczekiwali, że będą dokładnie wiedzieć, gdzie się znajdują. […] Moim zdaniem ich najważniejsza umiejętność to po prostu zdolność zachowania optymizmu co do przetrwania i znalezienia drogi.

Ale może prawda jest raczej taka, że każda historia jest historią o duchach? Że każda nasza opowieść to coś, co kiedyś już się zdarzyło, a jednak wciąż jakoś trwa, czego życie czy też egzystencję wciąż w sobie podsycamy. Czy całe życie nie jest po prostu historią, którą sobie wzajemnie opowiadamy, czy to współdzieloną przez wspomnienia, czy przez genetyczny znak krwi? I kiedy – albo jeśli – wszystkie historie w końcu znikną, możemy mieć nadzieję, że gdzieś zostanie jeszcze widmowy ślad. Ale jeżeli tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak czas i nic nigdy nie umiera, to w rzeczywistości nie istnieją duchy, tylko my i cała reszta…

Richard MacLean Smith „Niewyjaśnione. Prawdziwe historie, których nigdy nie udało się wyjaśnić”:

Tytuł jest z gatunku sensacyjnych, sproro opisanych k książce historii też, ale wnioski są poważne i niepokojące.
Cytaty:

… świat, który widzimy przez wąskie okno naszych ograniczonych zmysłów, subiektywnych uwarunkowań społecznych oraz uprzedzeń, pod wieloma względami nie jest „prawdziwy”, stanowi jedynie naszą własną, niepowtarzalną jego interpretację. Właśnie ta myśl, której przyglądam się poprzez opowiadanie historii o tym, co tajemnicze i niewyjaśnione, najbardziej mnie porusza. Ludzkie obawy przed rozbieżnością między światami, których doświadczamy, a prawdziwym obliczem świata nie są w żadnym wypadku nowe. Wystarczy spojrzeć na dzieła Parmenidesa czy bardziej znaną alegorię jaskini Platona, by przekonać się o starożytnej fascynacji tym ontologicznym dylematem.

… jeśli odrzucimy solipsystyczną perspektywę i dopuścimy możliwość, że gdzieś tam są też inne, równie inteligentne gatunki, które być może ewoluowały inaczej niż my i inaczej postrzegają wszechświat, nasuwa się pytanie: Czym tak naprawdę jest to, co postrzegamy? Nie chodzi o odrzucanie prawdy, umniejszanie nauki czy zaprzeczanie temu, co odkryliśmy, ale o zadumanie nad tym, czego jeszcze nie wiemy. Jak naiwny wyda się nasz sposób patrzenia na rzeczywistość komuś, kto będzie mu się przyglądał za pięć tysięcy lat? Albo za pięć miliardów lat? Bo jednego możemy być pewni: na pewno się on zmieni. Zaledwie w ciągu mojego życia nasze zrozumienie pracy mózgu i mechanizmu działania genów osiągnęło taki poziom, że pojęcie wolnej woli może się okazać zupełnie zbędne; najwybitniejsi naukowcy zadają sobie pytanie, czy tradycyjnie rozumiany czas istnieje w jakiejkolwiek mierzalnej formie; opierając się na osobliwych twierdzeniach mechaniki kwantowej, zaczęliśmy rozważać możliwość istnienia nieskończonej liczby wszechświatów równoległych do naszego…

… niewyjaśnione tajemnice – historie o dziwnych i nieprawdopodobnych wydarzeniach, które podają w wątpliwość podstawy tego, w co wierzymy, stale wymykające się ludzkiej potrzebie rozumienia i racjonalizacji? Na kolejnych stronach zebrałem kilka swoich ulubionych mrocznych, dziwnych i budzących lęk niewyjaśnionych tajemnic, które pobudzą nasze umysły. A więc nie przedłużając, wyruszmy w nieznane…

Kiedy Carl o tym myśli, wydaje mu się to dziwne – obrazy przychodzą do niego, jakby oglądał urywki serialu telewizyjnego, który włącza się na kilka sekund, a potem wyłącza. Na przykład moment, gdy Robert podobno wstąpił do Luftwaffe. W jednej chwili jest siedmiolatkiem bawiącym się zabawkami w swoim pokoju, a w następnej ma dziewiętnaście lat i żyje w jakimś obozie z mnóstwem małych baraków poustawianych w rzędy.

Niezależnie od tego, co myślimy o możliwości reinkarnacji, nie ma zbyt wielu wątpliwości co do tego, że w sensie fizjologicznym za sprawą dziedziczenia genów wszyscy jesteśmy w pewnym sensie reinkarnacją tych, którzy żyli przed nami. Być może nie dziedziczymy dosłownie wspomnień zmarłych, lecz fascynujące nowe odkrycia każą nam się zastanawiać nad tym, w jaki sposób pod względem biologicznym przeżyte doświadczenia mogą ponownie dać o sobie znać na długo po naszej śmierci. Zanim Charles Darwin opublikował O powstawaniu gatunków, inny przyrodnik, Jean-Baptiste de Lamarck, budził poruszenie inną teorią. Sugerował, że organizm może przekazywać cechy swojemu potomstwu – i dotyczy to nie tylko wewnętrznych mechanizmów genetycznych, ale także zewnętrznych wpływów, jakim jest poddany w ciągu swojego życia.

… możemy też przyjąć możliwość, że wystarczająco wyrafinowana kopia mózgu pozwoliłaby na przechowywanie umysłu poza ciałem, w którym pierwotnie się on pojawił. Co prawda informacja prawdopodobnie musiałaby być gdzieś przechowywana, co z kolei wymagałoby mocy, by utrzymać umysł przy „życiu”, ale jeśli założymy, że taka możliwość istnieje, czy rzeczywiście któregoś dnia będziemy w stanie sami wyprodukować sobie życie pozagrobowe?

… wraz z pojawieniem się sztucznie wygenerowanej superinteligencji nastąpi biotechnologiczna rewolucja, która umożliwi nam załadowanie naszej świadomości do rzeczywistości wirtualnej lub do niezniszczalnych robotycznych ciał, co pozwoli nam żyć tak długo, jak długo wszechświat pozostanie miejscem stabilnym do zamieszkania (oczywiście zakładając, że ta nowa inteligencja uzna naszą obecność za konieczną): to swego rodzaju „życie po życiu”, jeśli uznamy, że jest nim doświadczanie świadomości po śmierci naszego obecnego ciała.

Niewykluczone, że w przyszłości będziemy w stanie zrobić kopię zapasową naszego świadomego „ja” i oddać ją na przechowanie firmie, co z kolei pozwoli nam umieścić ją w dowolnym zestawie pocielesnych doświadczeń po „śmierci”. Niezwykle poruszający i sugestywny odcinek serialu Czarne lustro – San Junipero ze scenariuszem Charliego Brookera – pozwala nam przyjrzeć się takiej możliwości. Widzimy w nim wygenerowane komputerowo życie pozagrobowe, w którym nasze umysły mogą żyć w wyidealizowanym świecie neonowych świateł i widokówkowych plaż.

Może to wydumany pomysł, ale czy przez większość codziennego życia nie mają na nas ciągłego wpływu iluzoryczne, abstrakcyjne idee niosące fizyczne konsekwencje w rzeczywistości?

Zamiast próbować oszacować potencjalną liczbę innych samoświadomych cywilizacji w naszej galaktyce, naukowcy zadają sobie pytanie, jakie jest prawdopodobieństwo, że jedyną taką cywilizacją są ludzie. Zgodnie z ich odpowiedzią prawdopodobieństwo to wynosi mniej więcej 1 do 60 miliardów.

… istnienie innych zaawansowanych cywilizacji jest nie tylko wysoce prawdopodobne, lecz także nawet całkiem możliwe, że były takie, które już rozkwitły i wyginęły, zanim nasza w ogóle powstała.

Niekiedy Anneliese była tak rozwścieczona, że związywali jej ręce i nogi, by chronić ją przed nią samą. Ci, którzy próbowali ją przytrzymać, skarżyli się, że za każdym razem gdy się zbliżali, przygniatał ich wielki ciężar. Anneliese często na powrót znów stawała się sobą, myślała jasno i klarownie, ale potem znowu władzę przejmowały duchy ciemności i ich wstrętne głosy. Alt sprawdzał Anneliese, zmieniając język, zadając duchom pytania po holendersku lub po łacinie, ale głosy za każdym razem zdawały się rozumieć. Podczas jednej z sesji znowu pojawiły się u niej cztery rany na stopach i dłoniach – jak twierdził Renz, były to stygmaty. Po tygodniach pytań dręczyciele Anneliese w końcu zdradzili swoje imiona: byli to Neron, Kain, Lucyfer, Hitler i Judasz.

Sieci neuronowe w naszych mózgach wpływające na nasze zachowanie, na to, jak szybko się złościmy albo dlaczego na przykład wolimy pomarańcze od jabłek, wynikają częściowo ze zdarzeń w sferze genów (a wiele z nich zachodzi, zanim się urodzimy), które stale mają na nas wpływ. Do naznaczenia genetycznego, jak wspomniałem w rozdziale pierwszym, także dochodzi przed naszymi narodzinami i może się ono ciągnąć przez całe nasze życie.

Poszukiwanie prawdy (przez duże P) o rzeczywistości pobudza umysły myślicieli od początku historii ludzkości, a szczególnie trudnym problemem stało się w epoce niepewności, dla której charakterystyczny jest lęk przed wpływem „fake newsów” i opieranie się w coraz większym stopniu na beznamiętnych algorytmach gromadzenia informacji. Rzadko przyznajemy, że prawda niekoniecznie ma znaczenie dla funkcjonowania i przetrwania ludzkości. W rzeczywistości można by przekonywać, że jeśli chodzi o formowanie społeczeństwa i podejmowanie wspólnych działań, może ona nie mieć znaczenia, a czasami nawet szkodzić.

Mimo że imion w formie ustnej używano prawdopodobnie wiele lat wcześniej, do pierwszego udokumentowanego zapisu imienia przez homo sapiens doszło mniej więcej 3500–3000 lat przed naszą erą w Sumerze w Mezopotamii – znaleziono je na glinianych tabliczkach, które były, mówiąc ogólnie, starożytnymi pokwitowaniami.

Warto też pomyśleć o naszej słabości do mediów społecznościowych często wykorzystywanych nie jako narzędzie, dzięki któremu poznajemy siebie nawzajem, a środek, dzięki któremu utwierdzamy własną wartość – nie tylko mówimy, kim jesteśmy, ale też w stylu starego graffiti zaznaczamy, że tu byliśmy. Że naprawdę istnieliśmy. Jeśli to wszystko – życie, wszechświat i cała reszta – jest bez znaczenia, to możemy przynajmniej powiedzieć, że byliśmy tutaj, materialni i niezależni. Być może nazwa nie znaczy zupełnie nic poza tym, że jest początkiem prawdy, na której zbudowane jest całe twoje istnienie.

Kiedy statki Krzysztofa Kolumba zbliżyły się do wybrzeży wysp znanych dziś jako Bahamy, podobno ich mieszkańcy nie zauważyli, jak nadpływają. Dopiero gdy dostrzegli nietypowy ruch wody przecinanej galeonami, uświadomili sobie, że dzieje się coś dziwnego. Ta sama historia opowiadana jest na różne sposoby – możemy zastąpić Kolumba dowolnym europejskim podróżnikiem „odkrywającym” podobno „niezbadane” tereny i osiągniemy ten sam efekt: sugestię, że statki były tak obce miejscowej ludności, że stawały się niemal niewidzialne.

Na pewno fascynująca jest myśl, że mogą istnieć technologie lub istoty albo materiały tak bardzo wykraczające poza nasze zrozumienie, że ich nie widzimy, a tym bardziej nie pojmujemy, albo może warunkowanie, jakiemu jesteśmy poddawani w ciągu naszego życia, sprawia, że już zawsze będziemy na nie ślepi.

… nawet jeśli opowieści o spotkaniach z obcymi są nie do pogodzenia z naszą aktualną wiedzą naukową, to być może kiedyś jeszcze odkryjemy ich prawdziwość, choć obecnie tego nie pojmujemy.

Zawężenie percepcji to ignorowanie przez ludzki mózg pewnych informacji w otoczeniu, byśmy mogli lepiej skupić się na innych typach wiadomości.

… ze względu na ograniczenie naszej osobistej perspektywy znaczna część świata jest przed nami stale ukryta. Lub też, jak elokwentnie ujęła to Susana Martínez-Conde, być może gdzieś istnieje „miejsce, które można nazwać rzeczywistością”, ale „nie jest to miejsce, w którym ktokolwiek z nas kiedyś był”.

Kolor sam w sobie nie istnieje. Zielona piłka nie jest zielona, o ile jakiś obserwator nie stwierdzi, że taka jest. Kiedy światło padnie na powierzchnię piłki, w zależności od jej struktury molekularnej fale o określonej długości zostaną pochłonięte, a inne – odbite. Poprzez mechanikę oka nasze mózgi interpretują te odbite fale jako kolory. Kolor piłki widziany przez nas w danym momencie zależy od tego, ile światła ją oświetla i jakiego ono jest rodzaju, a także od tego, w jakim stopniu nasz mózg jest w stanie nadrobić tę różnicę. Kiedy już zrozumiemy, że piłka jest zielona, utrzymujemy, że taka jest, nawet jeśli w słabym świetle może się wydawać szara. Jaka w takim razie jest ona sama?

Skąd zatem możemy wiedzieć, że gdzieś we wszechświecie nie istnieje samoświadomy gatunek, który pojmuje świat i istnieje jedynie w formie fal elektromagnetycznych albo błysków ultrafioletowego światła, lub w sposób, jakiego nie jesteśmy nawet jeszcze w stanie pojąć? Jeśli my i ten inny gatunek rozumiemy „księżyc” na różne sposoby, to co tak naprawdę obserwujemy i czy coś w ogóle musi być ożywione, żeby uznać je za zdolne do obserwacji?

Często zastanawiam się, czy miałoby w ogóle znaczenie, gdybyśmy tak jak Neo z Matrixa odkryli, że tak naprawdę żyjemy w symulacji komputerowej? Pewnie nasze fizyczne doświadczenie życia zmieniłoby się w niewielkim stopniu, o ile w ogóle.

… żyjemy obecnie w epoce zwanej antropocenem – nasze przetrwanie może zależeć od zdolności pozbycia się antropocentrycznych sposobów postrzegania, zwłaszcza tych, które skłoniły nas do błędnego przekonania, że jesteśmy w jakiś sposób lepsi od natury lub że nie stanowimy jej części.

Zatem o wiele większą korzyść odniesiemy – nawet jeśli zaryzykujemy możliwość istnienia punktów widzenia, z którymi się nie zgadzamy – jeśli zamiast skupiać się na eliminowaniu innych prawd, będziemy uczyć się …

… to, co tak wystraszyło i zainspirowało Stephena Kinga podczas tamtej przerażającej nocy w hotelu Stanley, nie miało żadnego związku z tym, co było tam obecne podczas jego pobytu – on i jego żona Tabby byli wówczas jedynymi gośćmi. Ponieważ hotel miał zostać wkrótce zamknięty na zimę, budynek był niemal całkowicie opuszczony. Tego wieczoru, gdy King snuł się po pustych korytarzach i nieruchomych jadalniach, gdzie cisza przeszłości różnych ludzi wydawała się wręcz rozbrzmiewać, coś z tej pustki przesiąkło do jego umysłu. W mitologii klasycznej wszystko, począwszy od rzek i dolin, a skończywszy na lasach i górach, stawało się domem nienazwanych duchów, które można było przebłagać kapliczkami i darami i w ten sposób zapewnić sobie szczęście. Starożytni Rzymianie używali nazwy genii loci, czyli duchy miejsca.

Jak każde opuszczone biuro, nieużywany teatr czy puste hotelowe lobby, wszystkie te miejsca opowiadają jakąś historię, konfrontują nas z „dziwnymi śladami z przeszłości, niepojętymi artefaktami, tajemniczymi znakami oraz nieznanymi strukturami”, które nawet mimo woli próbujemy rozszyfrować. A kiedy już dostrzeżemy to, co kryje się za przemijaniem, zaczyna wynurzać się coś innego – duchy. Jest tak w każdym miejscu, w którym kiedyś działał człowiek, niemniej te zbudowane przez ludzi zdają się szczególnie sugestywne, ponieważ tak często zostały stworzone w rozumianym przez nas języku.

Wielu z nas boi się myśli, że koniec końców jesteśmy sami. Nie w znaczeniu metaforycznym, ale raczej dosłownie – że my i inne stworzenia żyjące na Ziemi możemy być jedynymi czującymi istotami we wszechświecie, a nasze istnienie nie ma żadnej przyczyny ani ostatecznego celu. Być może aby przeciwdziałać temu lękowi, opowiadamy historie o innych stworzeniach i innych światach, które nie tylko służą za metafory pozwalające nam lepiej zrozumieć i uporządkować siebie samych, lecz także sprawiają, że w pewnym sensie możemy poczuć się mniej samotni. Od starożytnych opowieści o wszechmocnych wiecznych bóstwach przez ukryte bajkowe światy folkloru po szalone spekulacje o międzygalaktycznych i międzywymiarowych podróżach – zdajemy się od zawsze wynajdywać nowe sposoby, by przedstawić możliwość istnienia życia poza światem, który znamy.

… powszechne prawo grawitacji Newtona pozostawało niepodważone przez ponad dwieście lat, głównie dlatego, że sprawdzało się doskonale…

Nie zapominajmy jednak, że niecałe sto lat temu zgodnie z naszym pojęciem wszechświat istniał w sposób nieskończony, był statyczny, trójwymiarowy i składał się w całości z Drogi Mlecznej. Dzisiaj wielu wiodących naukowców zaczyna rozważać możliwość, że nasz wszechświat jest tylko jednym z wielu istniejących w czasoprzestrzeni znacznie szerszej, niż sobie dotąd wyobrażaliśmy. Dzięki naszemu coraz bardziej zaawansowanemu rozumieniu świata kwantów zaczynamy poważnie traktować takie pomysły jak interpretacja wieloświatowa (Many Worlds Interpretation, MWI), którą przedstawił po raz pierwszy w latach pięćdziesiątych XX wieku fizyk Hugh Everett III, za co został wyśmiany przez wielu sobie współczesnych. Sugeruje się w niej możliwość istnienia nieskończonej liczby wszechświatów rozgałęziających się od naszego, co daje alternatywny wszechświat w każdym możliwym momencie.

Chociaż Teilharda de Chardina krytykowano za błędne rozumienie ewolucji jako procesu, którego nieuniknionym skutkiem jest pojedynczy punkt wyższej inteligencji[4], trudno nie dostrzec podobieństwa do jego „warstwy myślącej” przynajmniej w funkcjonalności internetu, połączonego sieciowo magazynu danych, dzięki któremu dziś zbieramy, publikujemy i otrzymujemy tyle informacji. Nasze życie osobiste i nasze umysły coraz bardziej się scalają i w tej przestrzeni nasze wspomnienia, myśli i doświadczenia gromadzone są w chmurze, upubliczniane i dostępne dla wszystkich. Ponadto gdy pojawiły się serwisy Web 2.0. – termin ten ukuł Dale Dougherty, a odnosi się on do platform takich jak YouTube, Twitter i Reddit, zawierających treści generowane przez użytkowników – dzielenie się informacjami stało się tak łatwe jak nigdy dotąd.

Dzisiaj zasięg macek Slender Mana i jego mitu sprawia, że wiele osób, w tym sam jego twórca Eric Knudsen, a także akademicy tacy jak folklorysta Jeffrey Tolbert sugerują, że wszechświat Slender Mana można uważać za pierwszy prawdziwy przykład cyfrowego folkloru, mit, który powstał niemal w całości za pośrednictwem internetu.

Świat cyfrowy zatem nie zaprowadził nas w przyszłość, ale cofa nas do średniowiecznej, bardziej niestabilnej przeszłości. Jak zauważył Pettitt w swojej prelekcji w 2007 roku, przed prasą drukarską większość informacji przekazywano ustnie, stanowiły one źródło sampli i remiksów, były pożyczane, przekształcane, przywłaszczane i stale zmieniały kontekst. Były autorskie teksty instytucji religijnych oraz – dla nieznacznej mniejszości – dostęp do autorytatywnych tekstów akademickich, ale mówiąc ogólnie, dla większości ludzi, począwszy od sztuk teatralnych przez pisane piosenki po dzielenie się wieściami i zdarzeniami z życia, wiedza była wspólna, bez określonego trwale źródła, i podatna na zmiany.

… zachęca się użytkowników do dodawania własnych treści, kompilowania cudzych historii lub rozbudowywania wszechświata stworzonego przez kogoś innego. Creepypasta rozwija się dzięki płynności informacji, niesformalizowanych, niezweryfikowanych i przekazywanych od jednej osoby do drugiej w sposób podobny do tradycji ustnej, gdzie historia może się swobodnie przekształcać, rozbudowywać i kurczyć, nie mając określonego autora. Kluczem do płynnego przekazywania informacji w erze cyfrowej jest dominacja platform Web 2.0, które ułatwiają publikację treści wygenerowanych przez użytkowników. Platformy takie jak Twitter, Facebook i YouTube dla wielu stały się wyzwalającym narzędziem, które pozwala usłyszeć myśli i idee niezależnie od środków finansowych czy konieczności zadowolenia strażników starej rzeczywistości – nieważne, czy są to wydawcy książkowi i płytowi, zarządy stacji telewizyjnych, czy surowe kodeksy etyczne, które w innym wypadku dyktowałyby, jakie treści mogą zostać obejrzane lub wysłuchane.

… czasy po nawiasie Gutenberga to czasy, w których ze względu na sposób, w jaki wymieniamy się informacjami przez internet, dochodzi do uwolnienia od autorytatywnego, niezmiennego świata. To powrót do rzeczywistości, w której praktycznie nie ma możliwości potwierdzenia źródła historii czy jej prawdziwości. To świat, w którym „stabilny”, uspokajający autorytet starego ustalonego porządku jest podważany i zastępowany przeczuciami…

Nasz instynkt łączenia się w grupy z ludźmi myślącymi tak jak my tylko dodatkowo się do tego przyczynia. Skutek jest taki, że sieć zmienia się po prostu w lustro i zmniejszają się szanse na to, że będziemy sprawdzać prawdziwość informacji, które otrzymujemy i o których dyskutujemy. Jeśli dodać do tego mechanizm, który pozwala nam jednym kliknięciem kopiować wiadomości i dzielić się nimi, a także manipulować obrazem, filmem i dźwiękiem, okaże się, że całkowicie zmyślona teoria spiskowa może w ciągu kilku sekund zyskać popularność i będzie się zdawać równie prawdziwa i potwierdzona jak każda inna.

Morgan i Anissa każą Belli położyć się na ziemi, a potem raz na zawsze odwracają się do niej plecami i ruszają w stronę domu, zostawiając przyjaciółkę na pewną śmierć. W oddzielnych pokojach przesłuchań w wydziale szeryfa hrabstwa Waukesha, po przedstawieniu okoliczności brutalnego ataku, Morgan i Anissa słyszą pytanie, dlaczego dopuściły się takiego czynu. Mówią, że odpowiedź jest prosta: zrobiły to, by zadowolić Slender Mana. Kiedy później spytano je, dokąd zmierzały, gdy znalazł je zastępca szeryfa, odpowiedź była jeszcze bardziej zadziwiająca: dziewczynki wierzyły, że pośród niemal trzystu tysięcy hektarów lasu Nicolet znajdą posiadłość Slender Mana, który będzie na nie czekał z otwartymi ramionami. Morgan i Anissa odkryły Slender Mana niezależnie, czytając wpisy na stronie creepypasta.wikia, na której wzmianek o micie było dużo. Większość wpisów o Slender Manie na niej utrzymana była w stylu „wyznań świadków”.

Słynne są słowa Marshalla McLuhana: „Środek przekazu sam jest przekazem” – ma to oznaczać, że wpływa na nas nie tylko treść danej myśli, lecz także mechanizm, za pomocą którego ta treść do nas trafia. W tym sensie, jeśli uznamy, że narzędzia, jakie wykorzystujemy do komunikacji w sieci, same w sobie są językiem i wpływają na to, w jaki sposób myślimy i formułujemy myśli, to ograniczenie tego języka ograniczy także naszą kreatywność. Oczywistym przykładem może być ograniczenie wpisów na Twitterze do 140 znaków (w 2017 roku zwiększono długość komunikatu do 280 znaków). Wymuszenie zwięzłości tweeta może mieć pozytywne konsekwencje – zachęca, byśmy dokładniej zastanowili się nad tym, co chcemy powiedzieć. Z drugiej strony może prowadzić do skłonności publikowania tylko małych wycinków informacji, w których prawdziwy zakres oraz głębia idei giną i w najlepszym razie mamy do czynienia jedynie z powierzchownym ich streszczeniem, a w najgorszym – z całkowitym zniekształceniem.

… muzycy będą musieli tworzyć muzykę trafiającą w gusta odbiorców, którzy częściej odtwarzają utwory w sieci; dziennikarstwo stanie się przemysłem skupionym raczej na „klikalnych” nagłówkach i artykułach, które przyciągają uwagę czytelników i kierują wzrok na reklamy sponsorów, a nie na dostarczaniu użytecznych informacji. Jeśli algorytmy decydują, jakie treści zasługują na większą widoczność niż inne, logiczne jest, że ludzie będą także preparowali treści, które wpisują się w ten algorytm, zamiast starać się stworzyć coś innowacyjnego. Taki model prowadzi ponadto do zalewu reklam w naszej prywatnej przestrzeni, o czym wie każdy, kto kiedykolwiek próbował przeczytać artykuł w sieci, nie będąc zmuszonym do oglądania po co trzecim akapicie tropikalnych zachodów słońca czy nagle przejeżdżającej przez ekran škody.

Jeśli chodzi o kwestionowanie jakości dzieł mogących powstać w kulturze, której nie ogranicza obsesja na punkcie praw autorstwa i własności, przypomnijmy sobie jednego z największych złodziei pomysłów w literaturze: Williama Szekspira. Powszechnie uważa się go za najwybitniejszego pisarza świata anglojęzycznego, którego prawdopodobnie nikt nigdy nie prześcignie, a przecież Szekspir jest dzieckiem ery sprzed prasy drukarskiej, a w swoich dziełach swobodnie czerpie z Żywotów Plutarcha, kronik Holinsheda i Prób Montaigne’a.

Gdybyśmy kiedykolwiek obawiali się, że gubimy drogę, pamiętajmy o słowach historyka Aarona Sachsa, na które natrafiłem w książce Rebekki Solnit A Field Guide to Getting Lost (Przewodnik po tym, jak się zgubić). Gdy Solnit zapytała Sachsa o odkrywanie, odparł: „Odkrywcy zawsze się gubili, bo nigdy wcześniej nie byli w odkrywanym miejscu. Nigdy nie oczekiwali, że będą dokładnie wiedzieć, gdzie się znajdują. […] Moim zdaniem ich najważniejsza umiejętność to po prostu zdolność zachowania optymizmu co do przetrwania i znalezienia drogi.

Ale może prawda jest raczej taka, że każda historia jest historią o duchach? Że każda nasza opowieść to coś, co kiedyś już się zdarzyło, a jednak wciąż jakoś trwa, czego życie czy też egzystencję wciąż w sobie podsycamy. Czy całe życie nie jest po prostu historią, którą sobie wzajemnie opowiadamy, czy to współdzieloną przez wspomnienia, czy przez genetyczny znak krwi? I kiedy – albo jeśli – wszystkie historie w końcu znikną, możemy mieć nadzieję, że gdzieś zostanie jeszcze widmowy ślad. Ale jeżeli tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak czas i nic nigdy nie umiera, to w rzeczywistości nie istnieją duchy, tylko my i cała reszta…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *