Ralf Rothmann „Umrzeć na wiosnę”

Ralf Rothmann „Umrzeć na wiosnę”:

Końcówka drugiej wojny oczami 18-latka wcielonego do SS. Okropności wojny, ale szerszych refleksji na lekarstwo.
Cytaty:

… węgierscy Niemcy mają jakiegoś hopla, w każdym razie faceci. Wszyscy noszą kwadratowe wąsiki i przedziałek na boku. Na każdej poczcie siedzi jakiś Hitler. Szybko, łapczywie zaciągnął się jeszcze kilka razy, rozgryzł dwa weronale, spłukał resztką wódki. Butelka rozbiła się w ciemności. Walter wyciągnął z półki na bagaż sfilcowany koc i powiedział: – Mój ojciec też ma taki wąsik. Ale nigdy nie był polityczny, tylko szukał pracy. A z tym wąsikiem od razu go przyjęli…

Przy dębie przed rozdrożem, gdzie stała też bielona wapnem piekarnia, dyndał wisielec, żołnierz Waffen-SS. Jego prawa dłoń była grubo obandażowana, a twarz z zaciśniętymi powiekami i otartymi ustami pokryta pyłem z drogi. Mógł być w wieku Waltera; na policzku, który prawie dotykał ramienia, widać było ślady dziobania, a na piersi wisiała biała drewniana tabliczka z napisem „Jestem TCHÓRZEM. To czeka wszystkich zdrajców ojczyzny, którzy zostawiają kolegów w potrzebie. ZWYCIĘSTWO ALBO SYBERIA!”. Staranne, wyglądające na drukowane litery, czarny gotyk, namalowano pędzlem na ołówkowym szkicu.

– Lepiej, żebym, głupia krowa, została w domu. Tata zawsze mówił: nigdy nie zgłaszaj się do niczego na ochotnika, na wojnie i w kinie najlepsze miejsca są z tyłu. Z przodu za bardzo migocze! Ale ja przecież chciałam w świat…

– Wiesz, co robiliśmy w górach z partyzantami, tą hołotą od Tity? Ustawialiśmy ich wszystkich kolejno piersiami jednego do pleców drugiego i zakładaliśmy się, ilu padnie, gdy pierwszemu strzelimy w serce albo w szyję. Wtedy oszczędza się amunicję, można zarobić parę marek i ma się rozrywkę. Tak należy się tutaj obchodzić z takimi świniami.

– Człowieku, czego ja tu właściwie szukałem? Tak się zastanawiam… Gdybym głosował na Hitlera, jak większość… Ale nie chciałem tego bigosu, tak samo jak ty. Nie miałem żadnych wrogów, a w każdym razie takich, których chciałbym zabić. To jest wojna cyników, którzy nie wierzą w nic oprócz prawa silniejszego. A przy tym to tylko tępaki i słabeusze, widziałem to na froncie. Kopać słabszych, płaszczyć się przed silniejszymi i masakrować kobiety i dzieci.

Padał deszcz, ale za welonem wody prześwitywało słońce. Zabici z zakrwawionymi twarzami leżeli też przy drodze do Abda. Gdy Walter skręcił za budynkiem obory jakiegoś gospodarstwa, nagle wymaszerował przed niego długi szereg wymizerowanych mężczyzn w szarych drelichach. Byli to żydowscy robotnicy przymusowi z kopalni boru, jak powiedział mu strażnik na rowerze na końcu tej kolumny, węgierski Niemiec ze starym mauzerem w garści. – Zabieramy ich do domu, do Rzeszy. Kto padnie, ten ma pecha. Nie rozumiem, dlaczego im to jeszcze robią. – Z rękami na kierownicy wypluł trochę śliny z tytoniem, która lepko spłynęła z lampy. – Dlaczego od razu ich nie ukatrupią, tak się zastanawiam. Co jeszcze chcą wyszarpać z tych chudych szczap… Masz wódkę? Przy pasku miał zardzewiałe obcęgi. Walter zaprzeczył i powoli pojechał wzdłuż kolumny. Mężczyźni, obwieszeni strzępami worków i koców, króciutko ostrzyżone głowy mieli opuszczone i chyba w ogóle go nie zauważali. W onucach albo wręcz boso starali się iść równym krokiem, wpatrywali się apatycznie przed siebie i co najwyżej drżeli ze strachu – u niektórych było to tylko drganie powiek – jeśli gdzieś w szeregu bez końca rozlegał się dziwnie bezdźwięczny, brzmiący prawie jak klepnięcie odgłos blisko przystawionego pistoletu. Potem plecy się prostowały i wszyscy znów maszerowali trochę szybciej.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *