Rafał Hetman „Izbica, Izbica”

Rafał Hetman „Izbica, Izbica”:

Monografia okupacyjna (z ciagami dalszymi) żydowskiego miasteczka w Lubelskiem. Blisko życia, blisko historii.
Cytaty:

Żydzi znikają z języka. Z podręczników, przemów, literatury. Zawadzka pisze: „Narrację taką nazywam uniwersalizacją o ludzkości, ponieważ pojęcia: »ludzkość«, »ludzie«, »człowiek«, »istoty«, »osoby«, »istnienia ludzkie« itd. pozwalają uniknąć używania słów »Żyd«, »Żydówka«, »Żydzi«, »Żydówki«, czyli takich kategorii, które sprawiły, że osoby, o których przede wszystkim mowa, były prześladowane, torturowane i zabijane. Pojęcia takie, jak »katastrofa ludzkości«, »barbarzyństwo«, »demoniczna natura ludzka«, »mrok serca«, pozwalają zaś uniknąć używania precyzyjniejszych: »antysemityzm«, »zagłada Żydów«, »Holocaust«, »Szoa«, czyli wskazywania, kto był ofiarą zbrodni. W efekcie narracja ta usuwa z pola widzenia Zagładę, symbolicznie zrównując los wszystkich poszkodowanych przez drugą wojnę światową jako los spowodowany ogólnoludzką katastrofą, której zagłada Żydów była jednym z rozlicznych bliźniaczych przejawów”.

Zawadzka wskazuje też na oświęcimskie opowiadania Tadeusza Borowskiego: „Podobnie jak Szmaglewska, Górecki i autorzy podręczników szkolnych, Borowski pisze o Francuzach, Grekach, Hiszpanach, Holendrach i innych obywatelach krajów europejskich, nie wyjaśniając, czy ma na myśli Żydów, czy więźniów politycznych. Tym samym ginie z pola widzenia fakt, że owi Francuzi, Hiszpanie, Holendrzy i Grecy znaleźli się w obozie nie dlatego, że byli Francuzami, Hiszpanami, Holendrami i Grekami, tylko dlatego, że byli Żydami.

– Graliśmy z kolegami w piłkę czaszką. Ja się przyglądałem. To był sześćdziesiąty ósmy rok. Cmentarz rozkopany, dziury, doły, tych drzew jeszcze tak nie było jak teraz, kości wszędzie porozrzucane, bo jak kopali, szukali, czy coś tam znajdą, to potem zostawiali na wierzchu. Tośmy znaleźli czaszkę i do zabawy. Ja raz taką jedną wziąłem i pod fartuch, żeby ludzie nie widzieli.

Ten cmentarz żydowski to było takie miejsce, gdzie dużo chodziło tych, co wódkę pili. Myśmy ich stamtąd gonili albo po prostu przychodziliśmy i sprawdzaliśmy, czy nie ma awantur. Po wojnie przecież cmentarz był rozkopywany. Złota szukali. Cały czas. Gdzieś do lat osiemdziesiątych.

… to było robione, jak były burze i deszcz padał. Sprytnie! Plandeką się nakrywał i kopał. Wiedział gdzie, bo to prawdopodobnie kopali ci, co zakopywali Żydów po egzekucjach.

U Bogusia to było, on już nie żyje: kopali mu robotnicy fundament, a tam kiedyś coś żydowskiego stało i wykopali garnek złota. Ale to robotnicy wykopali i Bogusiowi nic nie powiedzieli. Poszedł robotnik na zabawę w Ostrzycy, napił się i zaczął rozrzucać to złoto. „Łatwo przyszło, łatwo poszło!” Siuuu! To złote monety były i między deski w podłodze powpadały. To potem te deski zrywali. Boguś nic nie wiedział. Jakby wiedział, toby majątek sobie z tego zrobił. W brodę sobie pluł.

Mnie mój ojciec opowiadał i matka opowiadała, że pierwszy rzut Żydów, jak byli mordowani, to ich strzelali tak, jak szli. Normalnie, w ubraniach. A ci, co zasypywali doły, to byli tutejsi, Polacy. Oni wiedzieli, gdzie szukać. Później do Niemców donieśli, że Żydzi mają majątek ze sobą, w kieszeniach, w butach, to ich potem tu, gdzie nasza stodoła stoi, rozbierali. I tu, gdzie byli goło chowani, to nie było nic kopane. A tam, gdzie w ubraniach, to do razu. Ci, co wiedzieli, gdzie szukać, to korzystali.

… z Tarnogóry pod Gorzów Wielkopolski, na te tereny poniemieckie, weszli do domu, proszę pana, zupa gorąca była jeszcze na stole, tak Ruski gnał Niemca. Więc oni tutaj nie mieli nic, a tamci weszli do pięknego domku jakiegoś myśliwego, bo tych rogów różnych było na ścianach i piękne obrazy, i meble rzeźbione, tylko że potem wszystko to przepili. Przepili i zaniedbali, że w zegarze ogromnym do sufitu kura sobie gniazdo zrobiła i siedziała na kurczętach.

Ale w PGR-ze bym nie została. Dyrektor był okropny. Bił się z robotnikami pijakami. Traktorzyści po wódce bez prawa jazdy po polach jeździli. A żeby zrobić inwentaryzację maszyn, to najpierw trzy dni kosili trawę, żeby te maszyny znaleźć. I jak te PGR-y mieli nie upaść?

Na kirkucie ludzie znajdowali. Sporo. A potem tym handlowali. Nawet kiedyś R. M. przyniósł mojej żonie złoty łańcuszek. Poszedł z kolegami na kirkut wypić flaszkę i znalazł. W ziemi, cały ufajdany w glinie, że się nawet R. brzydził do ręki wziąć. Na kiju go przyniósł do żony i mówi: „Daj pół litra wódki, to ci dam łańcuszek złoty”.

Dziewczynka na przechowanie nazywała się Belunia. Jej ojciec zapłacił R. B. za to, żeby ten dziewczynkę schował. Ona miała siedem czy osiem lat. R. B. wziął tę dzieciowinę do swojego warsztatu rymarskiego przy rynku i tam trzymał. Któregoś dnia zobaczył przez okno, że Niemcy prowadzą grupkę Żydów, chwycił to dziecko za rękę i oddał Niemcom. Więc ta Belunia prawdopodobnie zginęła. Tak było. To jest fakt, który miał miejsce. A ojciec Beluni przeżył wojnę. Po wojnie przyszedł do ciotki Janki i w tym miejscu, tu, gdzie teraz siedzimy, jak się dowiedział, co się stało z jego córką, to głową bił o ścianę z rozpaczy. Potem zniknął. Gdzie on się podział, tego nikt nie wie. Niech pan zapamięta, ten, który wydał to dziecko, nazywał się R. B. i później się w jego rodzinie nie wiodło. Były same nieszczęścia. Jego syn zjeżdżał na sankach z innymi dziećmi, żadnemu nic się nie stało, a on uderzył w drzewo, wpadł w studnię i się utopił. Teraz niedawno jego córka najmłodsza zmarła, a miała tylko sześćdziesiąt dwa lata. Przed śmiercią trzy lata chodziła w żałobie, bo najpierw ojciec jej umarł, potem bratowa, a na koniec szwagier się powiesił. Jak teraz z panem rozmawiam, to na pana patrzę, a R. B. po wojnie jak szedł ulicą, to miał głowę zawsze spuszczoną, patrzył do ziemi. – Znał go pan? – Znałem, masę elektrycznych rzeczy u niego w warsztacie robiłem, bo po wojnie on przeniósł zakład i miał go tu, po sąsiedzku. Wieczorem, jak wychodził, przeważnie w niedzielę, to szedł, ręce miał za plecami założone, a głowę spuszczoną. Na ludzi nie patrzył. Bo ludzie wiedzieli, co on zrobił, ale wiesz pan, za komuny to niewiele kto na ten temat mówił.

– Wtedy w Polsce, jeżeli jakiś ksiądz był Żydem, to się ukrywał – powie w roku 2020 i stuknie ręką w stół. – Był taki M., który mówił w jidysz, ale się do tego nie przyznawał. Wszyscy wiedzieli, że był Żydem, a on niby nie wiedział. Ja z kolei uważałem, że to jest hańba dla księdza katolickiego, stróża moralności, żeby się zapierał ojca, matki, sióstr, całej rodziny, która została w okrutny sposób zamordowana. Jak to może być? Ale zadawałem sobie pytanie, co będzie z tymi Polakami antysemitami… Obszerny tekst ukazuje się w podwójnym numerze jubileuszowym 10 kwietnia 1966 roku. Polska obchodzi tysiąclecie chrztu. Na pierwszej stronie redakcja cytuje fragmenty listu Karola Wojtyły opublikowanego w tygodniku przed rokiem: „[Kościół] żyje stale wolnością każdego z osobna człowieka, który świadomie wybiera Boga i chce do Niego przynależeć. Początkiem owej przynależności jest Chrzest. Sakrament wyznawców, a przedtem jeszcze Sakrament dzieci Bożych. Potężny wątek dziejów naszej duchowości wiąże się właśnie z nim”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *