Cytaty:
Spojrzała na mnie, jej czarne oczy płonęły, a ja natychmiast spaliłem się jak Jan Hus.
Przema był szefem podziemnej organizacji, z którą – jak by się to dziś powiedziało – luźno współpracowałem. Do tej pory nie dokonała ona jakichś bardzo bohaterskich wyczynów, poza powtarzanym od czasu do czasu w lesie nocnym przecinaniem kabli telefonicznych, o których myśleliśmy, że łączą kosteleckie dowództwo wojskowe z Berlinem. Był to jednak błąd. Okazało się później, że odcinaliśmy letnią restaurację U Mistrza Aloisa Jiráska na Czernej Horze od kosteleckiej poczty.
I już trajkocze: – Haj, Danny! Co jest, że cię tak dawno nie widziałam? To jesteś taki lejzy, że nawet nie zadzwonisz? Ja będę ryli engry, jak do mnie kiedyś nie dropniesz. Anforcznetly teraz jestem akurat bizy, a enyłej, ty masz w środku jakiś dejt, rajt? No to baj, baj i nie chcę słyszeć żadnych ekskjuzów!
/rozmowa z nasłanym do kanady kapusiem z Pragi/ Przypominam sobie ósmego emeryta z wiadomością. To też był nowy wariant – wiadomość pochodziła od mojego ojca. Kiedy oświadczyłem emerytowi – a było mi przy tym głupio za niego – że mojego ojca mógł odwiedzić tylko ze świeczką na Wszystkich Świętych, przestraszył się tak, że omal nie przewrócił whisky. Zaczął się jąkać, poczerwieniał i poprawił się. Wiadomość jest właściwie od mojej matki, ale nie chciał tego mówić, żebym sobie czegoś złego o niej nie pomyślał, skoro ona jest wdową, a on też wdowcem. Zapewniłem go, że sprawiłoby mi to tylko radość, gdyby moja matka wdowa miała takiego kochanka jak on, ale niestety, jest to niemożliwe, albowiem moja matka nigdy nie była wdową, ponieważ to ojciec był wdowcem, a po raz drugi już się nie ożenił. Przez chwilę rozwiązywał tę łamigłówkę, a potem zerwał się, jakby zobaczył Frankensteina, i uciekł. Zapomniał nawet kupioną w Kanadzie czapkę z bobrów.
Znałem towarzyszkę Satrapovą. Kiedyś napisała o mnie anonimowy list do sekretariatu Związku Pisarzy, że sypiam z żoną jakiegoś towarzysza Kozaka, o którego istnieniu nawet nie wiedziałem (potem się okazało, że pomyliła mnie z kimś z aparatu partyjnego, z którego żoną sypiał ten Kozak), i nie zauważyła, że ten anonim powstał na odwrocie papieru firmowego Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca „Stokrotka”, na którym wcześniej tworzyła tekst rezolucji protestacyjnej przeciw sztuce Vratislava Błażeja Gdzie jest referent?. Na zebraniu rady zakładowej „Stokrotki” tekst nie został zatwierdzony, ponieważ w „Rudym Pravie” ukazała się pozytywna recenzja sztuki, choć z zastrzeżeniami. Satrapova schowała jednak sobie tekst tej rezolucji do ewentualnego późniejszego wykorzystania (był dość uniwersalny). Wkrótce sztukę sfilmowano, „Rude Pravo” oskarżyło ją o titoizm i organizacja związkowa „Stokrotki” uchwaliła nową rezolucję, również autorstwa Satrapovej, ale tym razem ostrzejszą.
Obraz przedstawiał scenę bitewną, walkę wręcz niemieckich i radzieckich żołnierzy. Obliczyliśmy, że są na nim siedemdziesiąt trzy postaci, z czego czterdzieści dwie radzieckie – byli więc w większości – i podobna, choć jeszcze wyraźniejsza, dysproporcja między liczbą zabitych i rannych żołnierzy: na każdego rannego Niemca przypadało pięciu Rosjan! W centralnym miejscu obrazu stał esesman, który właśnie wbijał bagnet w brzuch radzieckiego marynarza. Wszyscy Niemcy to były wyidealizowane portrety typów aryjskich, a wszyscy Rosjanie mieli nosy jak kartofle i wyglądali na zbrodniarzy. Rostię najbardziej rozbawił jeden detal: Niemcy byli świeżo ogoleni, a Rosjanie mieli niechlujny zarost. /… / Na tej wystawie wisiał obraz „Obrona Sewastopola”. Dan! Mogę uznać, że moje wspomnienie reprodukcji w „Signálu” nie jest ścisłe w szczegółach. Ale mimo wszystko – ten obraz po prostu wyglądał jak kopia tamtego, niemieckiego. Nie w sensie duplikatu, ale pod względem identycznej kompozycji, stylu, techniki, nastroju… Tylko że oczywiście wszystko było na odwrót! W przewadze byli Niemcy, rannych i zabitych też było więcej Niemców. W centrum stał radziecki marynarz i wbijał bagnet w brzuch człowieka w mundurze esesmana. Twarze radzieckich żołnierzy były idealizacją jesieninowskiego typu, a Niemcy to były po prostu karykatury, Dan, a w dodatku byli nieogoleni!
Idziemy naprzód w stronę jaśniejących dali, Z pochodnią zwycięstwa, choć w trudzie i znoju. Drogę wytyczył mądry wódz, towarzysz Stalin, On żyje tu z nami w szczęściu i pokoju.
… i go do szpitala, bo na rynku zatrzymała go policja, kiedy galopem obiegał kościół i krzyczał, że goni go stado białych dzików. Potem leżał w szpitalu, śliwki opadały, zamiast alkoholu dostawał zastrzyki, spadł śnieg i pan Skoczdopole zorientował się, że proroctwo się nie spełniło. Ze szpitala wypuścili go na Mikołaja, na wszelki wypadek pił jeszcze do sylwestra, ale i tak nie umarł. W styczniu, przed kolejną rocznicą, ukradkiem wybrał się do Brycha dręczony obawami, że ten przed rokiem pomylił datę. Wróżbity nie było jednak w domu, a nowy lokator powiedział legioniście, że jesienią Brych został aresztowany i zastrzelony. Dobra żona po prostu zataiła to przed mężem. Pan Skoczdopole się uspokoił, bo doszedł do wniosku, że wróżbita nie pomylił daty, tylko osobę. Od tego czasu pił już tylko czasami, żeby utrzymać jasność umysłu.
Język ma korzenie w tym, jak ludzie mówią. Kiedy zamykasz go szczelnie w książkach, traci soki, usycha. Oczywiście starasz się to zastąpić ornamentami, ozdobami, złożoną składnią, ale to jest sztuczne i jak wszystko, co sztuczne, po jakimś czasie marnieje, wychodzi z mody i umiera. /…/ Żywi pozostają tylko ci pisarze, którzy wniosą do swoich książek język w jego naturalnej formie – oczywiście stylizowanej, ale nie korygowanej! Gorsza jest druga sprawa.