Paweł Reszka „Płuczki”:
O „kopaczach złota” w Bełżcu i Sobiborze.
Cytaty:
Ja: – Ale ludzie wiedzieli, co się tam działo w czasie wojny? Córka: – To na pewno wiedzieli, że tam Żydzi byli zabijani. Ja: – A czy może pani zapytać mamę, czy jej zdaniem szukanie tam złota to było coś złego? Córka: – Mamo! A to było coś złe czy dobre? Matka: – Gdzież dobre?! Śmierdziało!
Zawsze się kupą chodziło. Takie spółki tworzyliśmy. Trzech, czterech. Ja chodziłem z braćmi tej ciotki żony. Kupą, bo dół przecież trza było łopatami wykopać. W tym spalonym się przebierało. A chodził, kto tylko mógł. I dzieci, i stare (śmiech). Było może z pięćdziesiąt ludzi na polu. I od nas, i z sąsiednich wsi. Ja żem tam był codziennie. Nie pamiętam, ile razy, dużo.
Kiedyś dwóch takich od nas przyszło do mnie rano i wołali, żeby iść na Kozielsko. Nie poszedłem. A im się poszczęściło. Znaleźli taki pas, na przepuklinę czy na coś, a w nim dolarów pełno. Jeden to plac kupił w Bełżcu i tam się potem pobudował. Ale żonę wziął stąd. Cichy taki był, stróżował trochę. A jego kolega wszystko przepił.
W niedzielę kopano? Edmund: – Nie, niedzielę trzeba było uszanować.
– Kopanie tam to był grzech? Ale księża nic nie mówili. – Może nie wiedzieli?
Trafiały się miejsca, gdzie były ciała. To cięli je łopatami i na bok, i na bok. Wytrwały człowiek musiał być, aby tam kopać. Różowa masa, między tym kości, głowy. Mówili na to rąbanka. Łopatami i na bok. Człowiek to jednak jest straszne stworzenie. Gdybym był większy, to też bym kopał.
Ludzie już później mówili, że te pieniądze z Kozielska są niedorobne. To znaczy, że niczego się na nich nie dorobisz, bo to ludzka krzywda. Ale ja w to nie wierzę. Ludzie nie umieli pieniędzmi zarządzić.
Widziałem wykopany dół, wyciągali trupa, jeszcze żywe ciało. Jeden ręką za włosy trzymał i rydlem, znaczy szpadlem, walił w szyję, żeby głowę obciąć, bo jeszcze się trzymała korpusu. To właśnie była rąbanka. Bo rąbali. Potem szczękę wyłamał i do kieszeni. Po ząbku przecież nie wyjmował. I potem jeszcze brał kawałek chleba, słoninę, co ją miał w kieszeni w szmatę zawiniętą, i jadł w tym wszystkim, tymi ręcami, co grzebał. Mówię, jak było.
Żeby tych Żydów Niemiec nie wydusił, toby Polaki nie mieli co robić w Polsce. Byłaby żydownia. Jako łepek słuchałem, jak gospodarze gadali. Żydzi zniszczyliby wszystkich, pieniądze mieli, pożyczki dawali, a jak chłop nie oddawał, zabierali świnię i już. Krew innych im wyszła, spotkała ich kara. Jakby nie było, sprawiedliwość jakaś musi być. Com słyszał, to mówię.
Pewnie, że grzech to był. Ksiądz wiedział, że ludzie chodzą, i na kazaniu kiedyś mówił, że to nieuczciwe. I człowiek młody był, głupi i bał się, że to grzech. A to nikt na to uwagi nie zwracał. Raz się z tego spowiadałem i więcej już nie. Że na cmentarz chodzę, powiedziałem. A co będę wciąż gadał księdzu, jak on i tak wiedział wszystko?
Mamusia opowiadała, że ludzie to nawet wymieniali te pieniądze, co mieli z Kozielska. Z tymi, co pracowali gdzieś i mieli swoje pieniądze z pracy. Chodziło o to, żeby tymi krwawymi nie płacić. Jak ludzie zaczęli tam zbierać złoto, to w Bełżcu pijaków się dużo porobiło. I tyle z tego było.
Jako historyk uważam, że Niemcy jakoś zdemoralizowali Polaków. Czy są winni tego, że Polacy kopali w obozie? Tak. Sądzę, że Niemcy spowodowali zezwierzęcenie Polaków. Ich ideologia, ich praktyka. To, że mordowali Żydów. I ludzie uznali, że można ich potraktować podobnie jak Niemcy. Oczywiście nie zabijać, ale ograbić ze złota. Staram się patrzeć oczyma tamtego okresu.
Człowiek, który kopał na cmentarzu, by obrabować zamordowanych w obozie zagłady, nie grzebał w spalonych zwłokach, on przeszukiwał żużel albo węgiel, nie kawałkował łopatą ciał, tylko ciął rąbankę. Ten język chronił kopaczy przed nimi samymi. Pomagał podtrzymać iluzję, jesteśmy dobrzy, jesteśmy uczciwi, to nic takiego. Ale przecież z moralności wyłączone było nie tylko przeszukiwanie zwłok. W czasie okupacji i po niej wyłączeni byli z niej Żydzi, cała grupa etno-religijna. Zabić Żyda nie było działaniem złym, tylko obojętnym moralnie.
Weszli Niemcy. Najlepszy uczeń Samuela przyszedł do jego domu i zaprowadził go na Gestapo. Tam mąż prababci zginął. Nie wiem, czy uczeń nienawidził swojego nauczyciela, nie musiał, może nawet doceniał edukację, którą od niego otrzymał. Był Ukraińcem, patriotą i dla niego walka o wolną Ukrainę oznaczała pozbycie się Żydów i kolaborację z Niemcami.
„Nigdzie nie pracujo, co dzień kręco się i kopio na wymienionym placu, szukajo, znajdujo różne przedmioty, które zaraz zbywajo, a skupuje od nich Antoni Kowal wraz ze swoją żono. Żona Kowala co jakiś czas (dwa tygodnie) wyjeżdża pociągiem, nie ma jej kilka dni, gdzie, nieustalono, lecz w przypuszczeniu, że jeździ zbywać zakupiony złom złota” – jesienią 1958 roku pisze w notatce służbowej oficer dyżurny Komendy Powiatowej MO w Tomaszowie.
Słyszałem wiele razy, że to biedny region, że po wojnie ludzie nie mieli pieniędzy, pracy, szli do Sobiboru. Staram się to zrozumieć. Ale nie jestem w stanie wybaczyć.
Jest wieczór, ostatni dzień sierpnia 1978 roku. W zasadzce zatrzymany zostaje Stefan Woźniak, sierżant z pułku czołgów, oraz Krystyna Gołąb, właścicielka sklepu o asortymencie mydlarsko-farbiarskim, oboje zamieszkali we Włodawie.
Latem 1978 roku do Sobiboru przyjeżdżają filmowcy. To francuska ekipa, dokumentaliści. Oprowadza ich miejscowy. W czasie wojny pracuje na stacji kolejowej, jest robotnikiem, potem pomocnikiem zwrotniczego. Widzi transporty, dym z płonących stosów zwłok, słyszy krzyki. Za kaplicą, Stałym Punktem Odniesienia, filmowcy zauważają doły. Jest ich kilka. Reżyser, przez tłumaczkę, pyta przewodnika: – Czy są tu hieny? Ten udaje, że nie rozumie. Reżyser pyta ponownie. – Nic mi na ten temat nie wiadomo – odpowiada przewodnik. – Ludzie tu kopali, ale po wojnie, teraz już nie. – Więc co oznaczają te doły? – docieka reżyser. – Pojawił się szkodnik, który niszczy las, w ten sposób pobierane są próbki – odpowiada przewodnik. Reżyserem jest Claude Lanzmann, w Sobiborze kręcił sceny do swojego epickiego dokumentu Shoah. Potem, w trakcie procesu sierżanta i sklepowej przewodnik wyjaśni, dlaczego wtedy skłamał. „Jako Polakowi było mi wstyd, że Polacy szukają złota na terenie obozu wśród prochów ludzkich”.
Wiosna 1985 rok. Milicja zatrzymuje emeryta, bezrobotnego robotnika i dwóch rencistów. Wszyscy z Lublina. Łapią ich, gdy nocą kopią niedaleko kopca. Wypełnili już jeden worek ziemią z kośćmi, chcieli go zabrać ze sobą i przeszukać w Lublinie. Wyjaśniają, że znajomy z miasta opowiedział im o tym, jak łatwo można zarobić w Sobiborze. Jest tu złoto, trzeba tylko trochę odwagi. Dostają po dwa lata.
Po prostu to, za co został skazany, według ludzi, znajomych, sąsiadów i mnie też nie było przestępstwem. W tym miejscu, gdzie miał kopać, był przecież las. Nie było żadnej tabliczki. Nie było żadnego znaku.
O złocie ludzie mówią między sobą najchętniej. Na przykład o człowieku z sąsiedniej wioski, który zaraz po wyzwoleniu wiele dni siedział w latrynie obozowej, przykryty deskami, i warstwa po warstwie przeszukiwał fekalia. Rodzina przychodziła po urobek. Albo o tym, co można było znaleźć, jak się uprawiało pole niedaleko obozu. Kosztowności same wychodziły z ziemi. Albo o tym, jak po wojnie na części obozu sadzili las i ludzie biegli za pługiem, patrzyli, czy brona nie wywlecze na powierzchnię czegoś błyszczącego, prawie bili się między sobą.
Synowa stara się zrozumieć. – Niemcy przynieśli pogardę dla Żydów i ona w tych ludziach została. Żaden z nich nie poszedłby kopać na katolickim cmentarzu. – Tu niedaleko w lesie jest grób pilota rosyjskiego i nikt go nie rozkopał – wtrąca syn.
Wielu się z niego śmiało, że dał się posadzić – mówi synowa. Za to nie śmieli się z sąsiadów, do których w nocy przyjeżdżali wachmani z obozu, Ukraińcy. Gospodarz zostawiał ich z córką, wychodził z izby, by nie przeszkadzać. – Stręczenie? Nie, to złe słowo – mówi syn Antoniego. – Żołnierze po prostu płacili pieniądze za usługę seksualną i koniec. Nikt tej pani potem specjalnie nie dokuczał, raz tylko słyszałem, jak w jakieś kłótni, długo po wojnie, inna z sąsiadek krzyknęła jej: dorobiłaś się na dupie za czasów niemieckich. Ale to wyjątek.
„Kończy się pasmo lasu, zbliżamy się do obozu żydowskiego odległego o półtora km od polskiego. Spomiędzy drzew widać niewielkie wzgórze, które, o zgrozo, zasłane jest dziesiątkami ludzi kopiących i rozgrzebujących proch i szczątki ciał ludzkich. Są to ludzie z wiosek odległych o kilka km. Pomiędzy nimi widać dzieci od lat 14 do 18 lat, pomagające swym rodzicom w rozrzucaniu grobów, z jedną tylko myślą zdobycia złota (…)”. Samoraj widział też rozkopane groby ofiar obozu Treblinka I.
Tak, Niemiec winny, Żyd winny, państwo winne, bieda winna… zgadnijmy kto zawsze jest niewinny.
Po prostu wypełniamy wezwanie z „Hymnu Narodowego”: „Co nam obca przemoc wzięła…”
Dzisiaj, z dyskusji o wyborach:
„wiesz dlaczego tak sie na nas uwzieli od wiekow?Dlatego ze Polacy sa bardzo pracowitym i madrym narodem,a oni to co najlepiej umieja robic to mordowac i rabowac.Co sie dorobimy to nas okradna.”
„Oni” to ci co Ty wiesz a ja rozumiem?
Pochodzę i mentalnie wywodzę się z Podkarpacia. Tam słówko „oni” jest kluczowe. „Oni” nie przepuścili mnie do drugiej klasy, „oni” kazali mi dmuchać i zabrali prawko, „oni” wyrzucili mnie z intratnej posady pomocnika w magazynie GS, bo rzekomo miałem manko i dwa promile. Z czasem „oni” to już wszyscy. Poza mną, szwagrem, teściem i Jędrkiem od Kapliców i tym, no wiecie, tym … świętej pamięci…