Noce znowu spędzam z Agatą Christie. Tym razem odsłuchuję, zanim zasnę, powieści „Kot wśród gołębi”. Jak się obudzę, znowu włączam i to jest takie perpetuum. Chodzi o morderstwa w elitarnej szkole dla dziewcząt. Oczywiście, kiedyś to czytałem, ale – na szczęście – wszystko zapomniałem. Ale o morderstwa mniejsza. Bo mamy jak najbardziej pogodny i poukładany początek roku szkolnego. I autorka odnotowuje, że w świetle tego, co ma nastąpić, a więc mordu i chaosu „pewne zdarzenia już się toczą”. Rzeczywiście. Siedzimy popijając herbatę w zimowy zmierzch. A może jakiś urzędnik czy polityk już podjął decyzję, które całkiem wywróci nasze życie? A może oprocentowanie lokat zmieni się niekorzystnie? A może rozwijają się już pierwsze komórki rakowe? Gdzie ja o tym czytałem? Ależ tak! W „Mistrzu i Małgorzacie”! „Nic się nie da zrobić, bo Anuszka rozlała już olej słonecznikowy…”
W Warszawie afera, bo dworzec Warszawa Zachodnia zamykają i podróżni muszą się wachlować przy minus 17. Kiedy tydzień w tydzień – czasem po parę razy w tygodniu – wysiadałem na tym dworcu, miałem jedno nigdy nie zrealizowane pragnienie. Mianowicie – między peronami a halą główną biegł pasaż podziemny. Chodziło się jego lewą stroną, bo po prawej ciągnęły się bary dla podróżnych. Taki bar miał ze dwie ławki plus stolik, jakieś elektroniczne bilardy, które wiecznie gulgotały. A za kontuarem siedziała apatyczna bufetowa która serwowała zjełczałe kanapki i piwo. A takich barów, jeden za drugim, było może ze dwadzieścia. Zawsze je mijałem pospiesznie bo trzeba było zdążyć do redakcji „Newsweeka” na poranne kolegium. A ja miałem odwrotną ochotę. Usiąść w pierwszym barze wypić piwo i posłuchać, o czym rozmawiają konsumenci. Po niejakiej chwili przenieść się do następnego baru. Znowu zamówić piwo, znowu posłuchać. I do trzeciego: zamówić, posiedzieć, posłuchać. W tym trybie, longiem, zwiedzić wszystkie 20 barów. Skończyłbym po paru godzinach – kompletnie pijany. Nigdy do tego nie doszło. Jest to jedno z tych zaniechań które będą mnie dręczyć po kres moich dni.
W Poznaniu awanturka o pomniki. Teraz każdy, kto odpowiednio zalobbuje, może uzyskać od Rady Miasta pozytywną opinię w kwestii nowego pomnika. W sytuacji skrajnej można by wylobbować postawienie krasnala w sąsiedztwie słynnych poznańskich „Krzyży”. Więc przygotowuje się bardziej restrykcyjne rozwiązania. A tymczasem stanęła paląca kwestia wzniesienia pomnika władcy Przemysłowi. Bo Poznań nie żyje niczym innym jak dojmującym brakiem tego średniowiecznego możnowładcy. I zgłosił się artysta z gotowym projektem: monumentalny Przemysł na koniu. I zaraz jakaś świnia go podkablowała. Że identyczny pomnik sprzedał już miastu Gorzów. Z tym, że tam na koniu – po niewielkich retuszach – siedział Piłsudski.