Obraz pożądania – 9 lipca 2021

Zapraszam dziś Państwa na film o ludziach, dla których pewna warstwa pigmentu nałożona na zagruntowane płótno naciągnięte na blejtram, jest bardzo ważna, potrafi być istotą ich życia. Tak jak układ nut, zarys melodii, faktura dźwięku potrafi być istotą życia dla muzyka albo jedna scena filmowa staje się istotą życia dla ludzi tworzących i kochających film. Tworząc i oglądając takie rzeczy miewają wrażenie, że dotknęli czegoś, co ich przekracza, co jest większe i ku czemu w ostatecznym rozrachunku zmierzają.

Film amerykański pod tytułem „Obraz pożądania”, „The Burnt Orange Heresy” z roku 2019 w reżyserii Giuseppe Capodontiego gromadzi ludzi, dla których dzieło sztuki jest okazem fundamentalnym, ale też takich, dla których płótno pokryte farbą może się w pewnych określonych warunkach stać trampoliną do sukcesu życiowego, do nadmuchania własnego ego, do połatania reputacji, do wspięcie się o jeden szczebel wyżej na drabinie zawodowej, czy wreszcie do powiększenia fortuny do dodatkowe miliony.

Takie grono z naszej dzisiejszej historii uruchamia obraz, który jest na razie tylko legendą, fatamorganą. Uruchamia krytyka filmowego, który żyje z tego, że raz na jakiś czas robi show dla turystów, że sprzedaje sztukę, a zwłaszcza siebie jak celebryta. Z czasem zrozumiemy, jak bardzo zależy mu na tym, by tym celebrytą pozostać. Gra go Claes Bang, zdolny duński aktor, który pokazał się w kilku ambitniejszych produkcjach jak „Dziewczyna w sieci pająka” czy „The Square”, za który to film uhonorowano go Europejską Nagrodą Filmową.

Tu wchodzi w rolę, którą można określić jako przystojny mężczyzna, mężczyzna jak to się mówi fit w sensie intelektualnym i fizycznym, w średnim wieku, zadbany, wykształcony. Także zaradny – niestety czasem do przesady. Mamy takich aktorów również w naszym kinie. Żeby nie szukać daleko – choćby Michał Żebrowski, niczego panu Michałowi nie ujmując.

Krytyk sztuki – który wydobywa z trzewi dzieła, z jego odmętów, z jego czeluści schowane tam sensy, sprawy, rzeczy utajnione, przymglone, zakodowane. A to nie znaczy to, że publiczność maj podążać we wskazanym przez niego kierunku. Nie, dzieło sztuki to jest ogród o rozwidlających się ścieżkach. I tyle tylko można i należy w tej sytuacji powiedzieć. Wejdźcie do ogrodu i zacznijcie spacerować. Szukajcie przewodnika w bocznej alejce, który poprowadzi ku temu czy innemu dziełu, także filmowemu. Spotkamy się na jakiejś mecie, a może nie, może miniemy się w jakiejś alejce ze słowami: o, dobrze cię znowu widzieć, i pomkniemy dalej. Taki jest sens żeglowania przez każdy rodzaj sztuki, także sztuki filmowej.

Na drodze krytyka staje – dość przypadkowo – kobieta. Niespokojna ptasia uroda, z lekka neurotyczna, spojrzenie czujne, niespokojne, trochę kobieta-brzytwa, kobieta zagadka, kobieta wyżej podniesiona poprzeczka dla mężczyzn, którzy lubią życie dosmaczyć i takich, którzy lubią ryzykować.

Elizabeth Dębicki, lat 30, zapamiętana najmocniej pewnie z drugoplanowej roli w „Wielkim Gatsbym”, ale bardzo pracowita, nie pozwala o sobie zapomnieć. Z nazwiska wydawałoby się, że rodaczka, ale w gruncie rzeczy nie bardzo – Jej ojciec był z pochodzenia Polakiem, a matka Australijką irlandzkiego pochodzenia. Na stałe związała się z krajem pochodzenia matki, czyli z Australią. To tam początkowo rozwijała swoją karierę aktorską.

Ten tytułowy obraz pożadania, który pojawia się w filmie jak migotliwy fenomen, fascynuje też bajecznie bogatego kolekcjonera angielskiego, który chwilowo rezyduje we Włoszech. W tej roli po raz kolejny zakolegował się z filmem frontman zespołu The Rolling Stones Mick Jagger.
Gra spokojnie, bez ostentacji; na planie filmowym jest jaki jest, czyli niższy niż się wydaje na estradzie – co mogę stwierdzić, bo widziałem go na niej dwa czy trzy razy. Mick zaplątał się w filmie kilka razy, zawsze w drobnych rólkach, jako ozdoba i ciekawostka. Tu jest go nieco więcej.

Bo przed wielu laty Jagger był poważnie nastawiony na karierę filmową, którą zamierzał połączyć z życiem rockandrollowym. Przypomnijmy mu pewien epizod z lata 1969 roku. Otóż kolega Micka z zespołu Brian Jones spędzał beztrosko czas w willi, która należała wcześniej do Allana Milne’a – twórcy „Kubusia Puchatka”. Brian popijał i pływał w basenie. Tego wieczoru obsługa zauważyła, iż Brian pływa w basenie w nietypowej pozycji, mianowicie z szeroko rozłożonymi rękami, nieruchomy i twarzą skierowaną w dół. Chłopcy z zespołu nie byli szczególnie wstrząśnięci śmiercią kolegi, ponieważ czegoś podobnego spodziewali się od dawna; sądzili nawet, że Brian, który cierpiał na napady depresji któregoś dnia po prostu popełni samobójstwo; zresztą wielokrotnie się tak odgrażał. Ale życie toczyło się dalej; Rollingstonesi mieli następnego gotowego singla i tuz po śmierci Briana Jonesa nie byli w stanie zahamować machiny promocyjnej; ukazała się płytka z utworem Hony Tonk woman która dzięki miłej melodii i pomysłowemu aranżowi oraz na fali zainteresowania zespołem po śmierci jednego z liderów, błyskawicznie wspięła się na szczyt listy top of the tops. A w dwa dni później Stonesi dali darmowy koncert dla trzystu tysięcy widzów w Hyde Parku; nad estradą zawiesili wielki plakat z fotografią Briana Jonesa. Mick Jagger zjawił się w białym surducie, na estradę wniesiono kartonowe pudła, z których wypuszczono w niebo dwa tysiące białych motyli.
Pogrzeb Briana odbył się w pięć dni po tym koncercie. Trumna wyłożona była błękitnym jedwabiem; przed kościołem parafialnym, w którym Brian Jones śpiewał jako chłopiec, zebrało się kilkaset osób; zabrakło jednak Micka Jaggera, i Keitha Richardsa. Mick wyjechał na plan filmowy do Sydney. Niewiele z tego wyszło, ale to pokazuje jak Mick Jagger był przywiązany do filmu i jak mało przywiązany do kolegi z zespołu. Może w filmie „Obraz pożądania” gra samego siebie bardziej niż wynikałoby to ze scenariusza?

Jest wreszcie Donald Sutherland, weteran ekranów, przypominam to rocznik 1935, laureat Oscara za dokonania życia, choć w trakcie wielu dziesiątków lat tego ekranowego życia rzadko był nagradzany. Z tych najważniejszych dokonań pamiętamy mu film „Casanova” Felliniego, obrazy „Klute” czy „Zwyczajni ludzie”. I dziesiątki pomniejszych ze „Złotem dla zuchwałych” na czele. A tutaj, jak wielu filmach ostatnich lat, Sutherland gra z pewną powściągliwością, z pewną ironią, z pewnym dystansem, właściwym jego wiekowi i dorobkowi.

W tym ekranowym gronie każdy gra własną grę, prowadzi własny wątek, kryje się, uprawia kamuflaż, sprzedaje swoją wersję. Karty wszyscy odkrywają powoli, a właściwie to inni gracze odkrywają ich własne karty , trzymane przez gracza blisko przy torsie.
Historia odwija się jak kłębek włóczki, idziemy po nici, a właściwie po wielu nitkach. Czasami ludzie spotykają się na przecięciu tych kłamstw.

No i te Włochy i ta siedziba bogacza jest jak z folderu turystycznego, do tego w tle przygrywa opera, tak jakby poruszali się w gotowych dekoracjach. Ale też w tych teatralnych wnętrzach widzimy ludzi, którzy żyją sztuką, umownie poruszają się w jakimś nadświecie, gdzie normalne zasady funkcjonowania człowieka Zachodu nie obowiązują albo są zawieszone.
No i oglądamy personel obsługujący w letniej rezydencji. Kamerdynera, publiczność emerycką na jakimś odczycie o sztuce. Co sugeruje, że wiodą oni życie pospolite, sztampowe, żyją niejako jak zaprogramowani, często z obowiązku, chociaż to właśnie sztuka dałaby im tę nadprogramową dawkę sensu i wrażeń; otworzyłaby okno na nieprzeczuwalne przez nich światy.
Z czasem okaże się, że jest to podział mocno mylący, bo sztuka może także prowadzić swoich wyznawców do rzeczy godnych najwyższego potępienia.

Żby zarysować szersze tło dla naszej filmowej opowieści na sekundę zajrzyjmy w historię. Ot, w roku 1987 roku na aukcji za obraz „Irysy” Vincenta van Gogha zapłacono 54 miliony dolarów. Jest to stosunkowo niewielkie płótno o wymiarach 71 na 93 centymetry. A była to tylko kolejna z rekordowych sum, jakie bywają wykładane za dzieła tego malarza. Bo czymże jest ta porcja pigmentu rozprowadzona po zagruntowanym blejtramie hen w roku w 1889 roku, w dodatku podczas pobytu artysty w szpitalu psychiatrycznym w Saint-Rémy-de-Provence? Lokata kapitału? Jak najbardziej. Akapit w historii sztuki? Naturalnie, przysługuje taki temu płótnu. Ale też świadomość, iż jest się w posiadaniu unikatu, drogocennego oryginału, przedmiotu kultu, fetysza, który emanuje geniuszem swego twórcy. Zwłaszcza, jeżeli geniusz za życia bywał głodny, bosy, leczony psychiatrycznie i sprzedał tylko jeden obraz. Posiadać oryginał van Gogha to przejąć na własność część jego legendy, to wykupić stały abonament na bóstwo, jakim w oczach milionów wielbicieli jest Vincent.

A my w filmie „Obraz pożądania” oglądamy – malarstwo. Ostatecznie obraz to tylko część całego przedsięwzięcia. Fakt – na płótnie objętym ramą aż kipi od kompozycji, ujęć, figur, form, scen, gestów, światła i barwy. A przecież dla uważnego widza obraz rozgrywa się także poza ramą. Niemal dostrzegamy krzątaninę artysty, jego gest, ułożenia ramienia, pochylenie postaci, ślad pędzla. W powietrzu wiszą niemal jego rozterki, jego skupienie, jego uniesienie. Mało tego – powietrze gęste jest też od wrażeń, refleksji i przeżyć wszystkich tych, w których dzieło wywołało głębsze poruszenie. I tych jest w naszym filmie najwięcej.

A wobec obrazu tak jak wobec dzieła filmowego widz oczekuje dzisiaj tego samego – wyjścia poza siebie. Te dzieła sztuki pozwalają mu poznać i przebywać w innych światach niż jego własny, pozwalają bodaj przez chwilę czy na długość seansu kinowego spojrzeć na świat innymi oczyma, zmienić własny punkt widzenia, wrażliwość, może nawet własną osobowość. W tej podróży można się było wybrać bliżej i dalej, czasem na odległość niebezpieczną.

Krytyk z naszego filmu powiada, że w sztuce nie chodzi o prawdę, tylko o kłamstwa, iluzje, zmyślenie, o hipnozę, a jego rolą jest odróżnić te lepsze kłamstwa od gorszych, te bardziej malownicze od nieudolnych, te trafione sugestie od jarmarcznych wmówień.

Tak mówi. Ale w tym, co mówi, słychać bzyczenie muchy. Ja też trzymam w dłoni własne muchy. Czy i państwo, mają swoje muchy przy sobie.

Nie muszą Państwo odpowiadać od razu. Po podpowiedź – zapraszam na film.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *