Tak przynajmniej było jeszcze o 6. rano. Potem szybko śnieg zszedł, więc ja – zgodnie z przepisami – hop do samochodu i na odludzie. A że wszystko teraz kojarzy się z koroną, więc…:
Trzciny nad jeziorem Rosnowieckim też szumią o wirusie, jak się lepiej wsłuchać, niestety…:
„Stacyjka Zdrój” w Trzebawiu (ja tam bywam czy Trzebaw, czy nie Trzebaw) opustoszała i zapomniana. I kto teraz – prócz mnie – będzie podziwiał talent lokalnego Banksy’ego?!:
Obostrzenia w poruszaniu się. Więc piosenka nieodżałowanego zespołu skifflowego Homo Homini (dziś już wybraliby pewnie inną nazwę, ale to było przed inwazją „ideologii LGBT”). Kiedy usłyszałem ją po raz pierwszy miałem z 15 lat. A dziś – proszę, jak się przydała.:
Pewna internautka odwołuje się do także mojego ulubionego skeczu. „100 metrów? Brakuje mi jeszcze prawie trzystu do najbliższego sklepu. Może będzie sztafeta jak z wiadra i do pożaru wg skeczy Andrzeja Grabowskiego? Ja podam listę zakupów komuś, potem „łón łónemu, łón łónemu”. Ekspedientka poda towar komuś, ten da łónemu, tamten łónemu itd. Potem podam kartę, ekspedientka paragon. Projektodawcom ja z kolei proponuję niedługą gumkę recepturkę. I zmierzcie sobie długość czoła jeden drugiemu a potem łón łónemu a łón… etc”.:
Filmy obejrzane dzięki… itd. Zalgłość sprzed lat. Z tym, że czlowiek oglądałby chętniej wyposzczony. A ja musiałem całkiem niedawno obejrzeć longiem 13 filmów (w dodatku na jeden temat), co bylo potrzebne do tekstu. A to już czwarty taki maraton w minionym marcu. „Pan Klein” z Aleinem Delonem (reż. Joseph Losey 1976). Długo by mówić… tyle że byłoby o czym.:
I jeszcze stara Kobra (skąd wziąć nowe?), dawno już obejrzana. Zresztą wyjątkowo nieudana: „Elegia na śmierć nieszczęśliwej damy” (reż. Ryszard Ber 1975).: