Marek Bieńczyk – Książka twarzy

Marek Bieńczyk – Książka twarzy:

Odrabianie zaległości. Zbiór esejów na ogromnie rozstrzelone tematy – od Winnetou do kajakarstwa. Mnóstwo stylistycznej ornamentyki i falbanek, ale też sporo do przechowania.
Cytaty:

Pytanie o preferencje tworzyło podstawowe kryterium oceny moralnej. Pytaliśmy nowo poznanych: jesteście za Indianami czy za kowbojami? Odpowiedź była decydująca; dawała początek przyjaźni lub kres znajomości. Dzisiaj zdarza się ludziom pytać podobnie: na kogo głosowałeś w ostatnich wyborach?

Każdy ma swoje ulubione powiedzenie, ja lubię: „No mi si wyda ji, że jak Legia nie strzeli drugij bramki, to nie strzeli i trzecij”, choć nie wiem, czy jest to cytat autentyczny, czy właśnie apokryf.

Amerykańska Akademia Filmowa w 1999 przyznała Bogartowi tytuł najbardziej męskiego aktora wszech czasów. Miała do wyboru Williama S. Harta, Johna Wayne’a, Gary’ego Coopera, Jamesa Stewarta, Charlesa Boyera, Clarka Gable’a, Cary Granta, Spencera Tracy, Marlona Brando, Jamesa Deana. Postawiła na kogoś, kto mierzył niewiele ponad pięć stóp i musiał grać na grubych podeszwach (w Wielkim śnie są to klasyczne cholewki), był niemal krępej budowy i miał po bokach niepokojąco nisko schodzące włosy. Tak trudno przedrzeć się przez warstwy mitu i spojrzeć na tę twarz świeżym wzrokiem.

– Jak pan pije whisky? – pyta Marlowe’a generał w Wielkim śnie. – W każdej postaci. To jeden z wielu fantastycznych dialogów autorstwa pary William Faulkner (scenarzysta) i Raymond Chandler (autor opowiadania). Od samego Bogarta miały pochodzić inne trunkowe bon moty, które przeszły do historii. Jak ten najlepszy: „Świat jest o trzy drinki z tyłu”. Te ostatnie słowa miały być zarazem ostatnimi wypowiedzianymi przez Bogarta, gdy umierał ponad pół wieku temu.

Sztuka błądzenia zaowocuje literacką formą zwaną właśnie pasażami; rozwinie się w esejach lubujących się w kluczeniu, gdzie indziej da całe opowieści i powieści osadzone nie tyle na fabule, co na zapętleniu narratorskich kroków, trzymaniu się linii krzywych, które nie prowadzą akcji wprzód, lecz ją odwodzą wciąż na boki. Niezrównanym miejskim snujem jest bohater Konwickiego, przemierzający uporczywie, z powieści na powieść, z dziennika na dziennik, ulice Warszawy, spod której wyłażą niekiedy szczątki innych miast i czasów, tworząc wspólny no man’s land.

W ostatnim dialogu między Jimmym opuszczającym Europę a narratorem o nazwisku Malaparte słyszymy takie słowa: „Zbyt wielką wagę przywiązujesz do zmarłych – powiedział Jimmy. – Człowiek się liczy tylko wtedy, gdy żyje. – U nas w Europie – odparłem – liczą się tylko zmarli. – Jestem zmęczony życiem pośród umarłych, cieszę się, że wracam do domu, do Ameryki, do żywych”.

… zapomina się, że stalker może chcieć od nas czegokolwiek, tyle że chcieć za bardzo.

Wypisy z historii i legendy zapachów: Co wedle jej własnych słów zakładała Marilyn Monroe na noc? – Nic, poza paroma kroplami Chanel nr 5. Gdzie spędzili pierwszą miłosną noc Kleopatra i Marek Antoniusz? – Na łożu z 45-centymetrowej warstwy płatków róży. Jak George Sand starała się ulżyć cierpieniom Chopina? – Zapachem jaśminu, kwiatem pomarańczy i lipy, którymi kolejno, a może i jednocześnie, zraszała swój dekolt. Co uznaje się za pierwsze nowożytne perfumy? – Eau de la Reine d’Hongrie (XIV wiek), wodę, która miała starzejącej się królowej węgierskiej przywrócić wigor i powab – komponując wodę po raz pierwszy, do esencji dodano destylatu alkoholowego (z rozmarynu). Jak daleko wstecz sięgają dzieje perfum? Według Pliniusza pierwsza w dziejach wzmianka o perfumach dotyczyła kasety z zapachami, jaką Aleksander III odkrył przy zwłokach Dariusza III (330 p.n.e.). Ale sama sztuka perfumiarska zrodziła się w Egipcie Ptolemeuszy: manufaktury aleksandryjskie sprowadzały ze Wschodu esencje i eksportowały gotowe pachnidła.

Otrzymać perfumy, mówi Diane Ackerman, to otrzymać pamięć w płynie. To, innymi słowy, dostać wehikuł czasu, by móc zawrócić w dni bardziej niż minione.

… podczas sutej biesiady, mógł filozof poznać hrabiego Fekete, który wkrótce przysłał Wolterowi swoje wiersze i parę beczek tokaju. Wolter odpowiedział dworsko: „Przesyła mi Pan bardzo piękne wiersze i węgrzyna. Wiersze przyjmuję z największą przyjemnością, lecz wstyd mi przyjąć tak przesadną ilość wina. Pan bierze mnie za Polaka”.

Baudelaire o winie powie to między innymi: „Jeśli idzie o wino, jest ono zawsze recydywistą. Każdego dnia powtarza swoje dobrodziejstwa. Bez wątpienia to właśnie wyjaśnia zaciekłość moralistów występujących przeciw niemu”.

Taniec Dionizosa jest ważny, klasyczny podział narodów na pijące wino i pijące wódkę opiera się na przeświadczeniu, że te pierwsze mają w sobie taneczną lekkość, te drugie dźwigają cały ciężar świata.

„Radość człowieka, który pije, równa się radości wina z tego, że jest pite”, pisze Baudelaire, co przypomina mi słowa Marcela Duchampa definiującego sztukę nowoczesną słowami, że to patrzący czyni dzieło.

… oddanym zwolennikiem burgundów był cierpiący na zaburzenia gastryczne Erazm z Rotterdamu, gdyż były one „tak wielkim przyjacielem żołądka, że nawet po obfitym jego zroszeniu nie czyniły krzywdy”.

Recenzent otwartej niedawno w Paryżu wystawy Kandinskiego wykrzykuje z zachwytem: „W obrazie Kandinskiego można zabłądzić, jak błądzi się w lesie. I tej przyjemności nie należy sobie odmawiać”.

W chwili gdy Chateaubriand podpisywał w roku 1835 umowę, moda na powieści w odcinkach dopiero powstawała; w chwili gdy spółka wymyślona przez panią de Récamier sprzedawała prawa do Pamiętników Girardinowi – była w swym apogeum. Powszechnie znany jest ogromny sukces, jaki odniósł Eugene Sue. Jak pisze Théophile Gautier, „chorzy zwlekali ze śmiercią, aby poznać koniec Tajemnic Paryża”. Jeszcze większy sukces odniósł jego Żyd wieczny tułacz kupiony przez dziennik „Le Constitutionnel”; liczba prenumeratorów tej gazety wzrosła z 3600 do 20 000. W 1844 prawdziwy tryumf odnoszą z kolei powieści Dumasa Trzej muszkieterowie i Hrabia Monte Christo.

/ o śmierci Wiktora Hugo/
„Po południu ze smakiem zjadł zupę”, informuje „Le Figaro” w kilka godzin po tym, jak zupa została zjedzona; „Echo de Paris” donosi, że wypił nawet kieliszek muszkatu, wkrótce po tym, jak kieliszek został wypity; czytelnicy informowani są o stosowanych terapiach i lekarstwach. Przez kolejne dni, aż do śmierci w piątek, choroba Hugo pozostaje najważniejszym narodowym wydarzeniem. Mówi o nim cały Paryż; ulica i senat. Jest to w istocie – po raz pierwszy na taką skalę – umieranie przekazywane na żywo, wedle ówczesnych możliwości technicznych.

Aby uniknąć ciągłych nagabywań, zaufani wywieszają informacje o aktualnym stanie chorego. Prasa odnotowuje pojawienie się przy księdze znanych osobistości, ministrów, artystów, literatów. W czarnej sukni zajeżdża Sarah Bernhardt; rozpoznana przez ulicę, musi znieść towarzystwo wyrostków goniących za powozem. Pojęcie „paparazzi” jeszcze nie istnieje, lecz duch paparyzacji już się narodził.

Sprawność medialnej obsługi tej agonii czyni z niej rodzaj generalnej próby, próby nowoczesności, przed wiekiem dwudziestym.

Jedną z podstawowych przyjemności podróżowania jest spotykanie tego, co jest już niejako znane, co zostało dla nas wcześniej zinterpretowane; odnajdowanie zatem klisz, prawd oczywistych, stereotypów, całej tej zrytualizowanej, znormalizowanej lokalności, którą przewodniki umieją streścić w kilkunastu zdaniach.

1832, Mickiewicz rzucał przekleństwo, „nowe przekleństwo na tych, co wynaleźli granice, paszporty”.

/Mickiewicz/ „… te cła i granice są wbrew przeciwne dążeniu teraźniejszemu. W istocie może być coś haniebniejszego nad ów stary przesąd, iż linia pociągniona palcem królów skroś kraju jednego, często śród miasta, ma rozdzielać mieszkańców, krewnych nawet, na krajowców i cudzoziemców, na naturalnych nieprzyjaciół? Przyszło nawet do tego, że każdy Europejczyk przenoszący się z miejsca na miejsce nie tylko traci wszelkie prawa polityczne i cywilne, ale z góry jakby podejrzany o złodziejstwo musi się opatrywać w rysopisy i świadectwa”.

Chandler jest mistrzem albo i sztukmistrzem koncentracji. Wysysa znaczenia z twarzy, ubiorów, scenerii jednym ruchem, krótkim akapitem; to fenomenolog na dopalaczu, nadaktywny czujnik. To Balzak puszczony w przyśpieszonym tempie, wsadzony w wyżymaczkę: z trzech stron pozostaje parę zdań, z długiego opisu krótki domysł, elipsa do rozwinięcia w głowie czytelnika – lecz nie zmniejsza się przy tym ładunek przekazanej wiedzy.

… za pierwsze akapity jego powieści oddałbym pół dzisiejszej literatury, zwłaszcza tej nagrodzonej – lawina znaków rusza. Detektyw szuka sensów, rekonstruuje logikę i następstwa, lecz i cały świat dookoła zaczyna sensy ujawniać – scenerią, pogodą, dekoracjami życia codziennego. Wszystko zaczyna pulsować, gadać, drżeć, wypuszczać z siebie aurę, lekko gorączkować. Sami kończymy lekturę lekko spoceni; to ciało mówi nam, że ono też coś z Chandlera zrozumiało.

Wprowadza do kryminału katharsis, czyli konieczność chwili milczenia i przełknięcia śliny po zakończeniu lektury.

– Jak mam panu podać whisky, Marlowe? – W szklance. – A jak mam, Marlowe, zakończyć ten tekst? – Kropką. Raymond.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *