Marcin Kołodziejczyk: „Wolnoć”

Marcin Kołodziejczyk: „Wolnoć”:

Szkice z czasów pandemii. To, co autor wyprawia z polszczyzną, wymagałaoby, by zacytować całą książkę.
Cytaty:

Pod koniec 2020 r. Osoba wyszła na ulice swego miasta, angażując się w sprzeciw społeczny wobec narzucanych przez ruralną władzę okowów rozpłodowych ignorujących zdobycze nauki na rzecz w imię ojca i syna. Chodzono ulicami, upominając się o powrót rozumu jako nadrzędnego nad dogmatem – bezskutecznie. Dogmat w cywilu stał na chodnikach, chował pod paltami teleskopowe pałki, dosłownie grzał się z chęci przypierdolenia osobom chodzącym, żeby zamknęły ryje, żeby się nauczyły raz na zawsze siedzieć na dupach w ciepłych kuchniach, bo inaczej ręce i nogi będą im trzaskać na zimnych ulicach jak zapałki, a siedzieć pójdą na dołek.

Publicysta – artysta osobny, nierozliczalny. – To jest nie do przecenienia, z tego się w ogóle nie powinno śmiać, to bywa budulcem, iskrą otwierającą w osobach jakieś, jakby, otwory drzwiowe, sloty do samowiedzy, przeciągi i wywiówy, niepowierzchowne, nagłą i palącą potrzebę poznawczego zajrzenia nie tylko w głąb lodówki, ale też, teoretycznie, za lodówkę, jeśli wiecie, co mam na myśli oprócz kurzu i flufów – tak mówi Osoba.

Krytyk ma własne morze boleści
Za darmo skopie, za kasę popieści/
A mógłby przecież ze mną idiota
W modnym barze na rogu walnąć w ryj szota.
W covidzie pisarz nic nie może
I smutno mu boże, więc
(Proszki na troski
proszki na troski
proszki na troski
szot).

Mowa Stefanii częstokroć obfitowała w ready-to-use instanty słowne w rodzaju: nie powinno się mówić bezdomny, tylko osoba w tymczasowym kryzysie bezdomności.

Ano pedofilia, Partia, #Me too, liczne rewolucje kawiarniane, emigranci szturmują polski dobrobyt, wódka podrożała, zwłaszcza ta w małpkach, małodzietność demograficzna mimo 500 plusik, („dzietność kobiet martwi”, jak mawiają już nawet w Ministerstwie Środowiska).

A oni walą mu w drzwi, zaczepiają. Trzeszczą schody, biegnie recepcja. Znów mantruje ekipie serialu, powołując się na przyzwoitość, wiarę katolicką, powagę właściciela hotelu, dodatkowe opłaty karne, a nawet na ciszę nocną. W końcu powołuje się na Delegacyjnego: tu ludzie są – mówi recepcjonistka – i chcą spać. Jacy, kurwa, ludzie? – nie dowierzają kablarze, oświetleniowcy i kierowcy serialowi, a nawet jakaś kobieta w ich gronie też pyskuje jak chłop.

Więc poszli nocą w kilka osób zapalić. Był Gorączko – według mnie od młodości skrajna menda prowadząca życie z wyboru jednoosobowe, jak się teraz mówi na dawnych samotnych, bo „za krótki miałem zawsze lont do bab” – mówił. W dzieciństwie tańczył tańce ludowe i być może to zaważyło na nim.

Miriam zęby ma czerwonawe, winem lub szminką, ale raczej winem. Krzyś pije mrożoną wódkę z chuchnięciem i trzaśnięciem, jak przedwojenny ułan w Ziemiańskiej; z iskrą w okularze zerka na mikrofon wodzireja, chciałby mu wyrwać i sam poprowadzić event. Wyglądają na nawzajem adekwatnych względem swych aur i inteligencji, jakby nic między nimi nie zalegało myślowo.

Elegancja i czystość paznokci oraz butów jej widać pisana, ona już i gada po ichniemu, proste rzeczy obchodzi słowami zawile jak terenowy sekretarz partii, jak czytał z kartki pogadanki na 22 lipca, 1 maja i 7 listopada, a przydziałowy garnitur przechodni po poprzednim sekretarzu, zmarłym na otłuszczenie serca, zakrywał mu ręce aż do paznokci za długimi rękawami; albo jak proboszcz zbierający od ludzi na cieknący dach plebanii, bo mu się kasztan w wichurę przewrócił na czteroletnią skodę octavię i częściowo na pobliski dach plebanii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *