Marcin Kołodziejczyk „Wartało”

Marcin Kołodziejczyk „Wartało”:

Groteska na motywach najnowszej historii Polski.
Jak zwykle u autora mnóstwo interesujących wykwitów językowych.
Cytaty:

Czas spowolnił, nagle było go mnóstwo.

Reumatyczna pogoda. Gdzie spojrzeć – daremność.

Starszy, niepokaźny człowiek, ale czerstwy i podskoczny…

Zabawa nosił spodnie w systemie ciągłym, wciąż jedne.

Szykował się odejść w cichożyt i bezzapasze, czyli – jak mawiano w miasteczku – do skrzynki po jabłkach.

Oblicze zdziwione jak u wypróżniającego się psa.

– Nie powiem – chełpił się. – Wyjęło się bodziec z rozporka.

Padało bezkompromisowo. Pejzaż miasteczka nie rysował się dodatnio.

Rano każdy jest przeraźliwe samotny.

… z zewnątrz może wyglądać psychicznie.

Twarz mu się zrobiła przykra.

Nie czuł zaciekawienia, tylko przeznaczenie.

Zachowywała się przystępnie. Szofer nie miał kłopotów z podszczypywaniem jej co pewien czas. Kobieta wpadała w śmieszki.

Rozmowy przypominały przeciąganie liny na festynie drwali.

O Damianie Walczaku szedł szept, że płciowo pływa w drugą stronę.

Rozporek miał dopięty fragmentarycznie.

Dosłownie słychać było, jak w Radku ze strachu obsunęły się fragmenty zardzewiałej blachy.

Było w Zabawie jakieś poszerzenie.

… klienci rzucali się na siebie z dzikim grunwaldem.

Sam sobie morzem, okrętem, żaglem i mielizną.

… otrzymał pocztą cynkowane wiadro. Normalne – jakie dziś sprzedają w GS-ach. Do dna przyklejono butaprenem karteczkę. Na niej literki wycięte z gazet. Roman był zmuszony zanurzyć twarz w kuble, by się dowiedzieć, o co chodzi. Jest na ciebie wiele ciekawych wątków, odczytał. I: morda wiesz gdzie. Oczywiście podpisał się Przyjaciel.

Omamum działało bez zarzutu, zaokrąglając kanty rzeczywistości, przynosząc otuchę z elementami psoty.

… trzymał gusta na wodzy.

… był z tych, którzy boją się wydłużonych milczeń.

Nieusprawiedliwiona absencja

… błędny ognik na bagnie.

Zaproszono nawet codzienną, wychudłą ludność, by popatrzyła. Rozdano każdemu po klepnięciu w plecy i po krajowym. Śmiechom i żartom nie było końca.

Proboszcz miał usta pełne językowej trzody i fatalizmu

Z fotela powstawała wieczorowo ubrana kobieta w niepierwszym wieku.

… wkradała się żenada i litość – jak zawsze na raucie elit w małych miasteczkach.

Pustkowie zawsze nocuje na rynkach małych miast.

Aptekarka i ternista uczuli, że wisi między nimi płciowość.

Świdrował oczami jak zimne światła odległych semaforów.

Śmierć uszlachetnia umarłego…

Walczak pił z żoną i innymi paniami słodki likier. Odmówił mocniejszego akcentowania. Chciał zachować czujność. Chodził po miasteczku słuch, że będą go sczyszczać.

… mizdrzyli się do Małochleba, by ich także wyciągnął z tylnych rzędów, odkurzył i namaścił.

Boli mnie na nitach,

… huraganowo pijał nocami monopol…

Ciągle w górę, ciągle w górę – gdzie lukier na pączku.

Zrobiło się hymnicznie.

Narobi się chlewu na powiat, że hej.

Mimo wieku wciąż posiadała kształty.

Ktoś tu nie czyta rzeczywistości,

– Osoba pozytywna – dodał Cierpisz. – Spełnia kryteria.

Imieniny Karola były takie, że dalej jestem w telepie.

Z żoną dawno nie mieli wspólnych wątków.

… patrzył na nich ogólnym wzrokiem bez zrozumienia.

Miał go przecież całkowicie w głębi…

Wreszcie postanowiła zakończyć sytuację…

Przyzwyczajone auto samo podjechało pod dworzec.

… nic nie miało się ku definitywom.

… poleciał w kleksa.

Czyją to melodię czarowną moje piękne uszy słyszą? – odezwał się po chwili schrypły, złośliwie wesoły męski głos. – Zły czy dobry miazmat wiatr mi niesie spośród nenufaru?

Za to można 20 lat popukać w ścianę od środka.

Nie wstawiaj mi tu gabarytu!

Miał komfort na twarzy. Wstąpił do monopolu po wzmacniacz doznań.

Obecnie tonął w zapomnieniu jako trzeciorzędny działacz środowisk wędkarskich.

Nie osadził się jeszcze w kontekście.

Czytam dużo poezji, ale żar mnie jakoś omija.

Wykonany ze ścinków. Jakby nieudolnie spawany z wielu części. Malowany przez wariata. Słabokościsty.

No, my tu gadu-gadu – powiedział – a konkrety stygną.

Dbał, by naczynia nie wysychały.

A rozglądał się wkoło wzrokiem zbłąkanego w Sodomie.

Roztaczał naftalinową aurę.

Przed świtem pomżyło, przemyło widoki. Niebo jak arkusz zawilgłej tektury. Zachmurzenie zeszło nisko, do ludzi. Ponad powierzchnię gleby wznosił się opar.

Jakby wyklepał go wiejski kowal w blasze falistej.

… pani Hanka Krevczi, lonistka, zadawała jako lektury obowiązkowe. W nich herosi prawiący zadufanym wielowierszem o legendarnych klęskach. Im większa plajta bohatera, tym bohater większy. Sromota jako cnota. Opisy przyrody, jak grane na cytrze przez ślepe dziady proziebne. Ponuro rozekscytowany romantyzm. Farba czerwona, a obmywająca. Po takich lekturach nawet siedzieć po kołnierz w odchodzie wypadało w miasteczku solidarnie. Ponieważ to odchód nasz powszedni. Swojacki. Godny.

Kelnerski w obyciu.

Artyści zwykle niewiele orientowali się w sytuacji politycznej. Lub raczej woleli za niezorientowanych uchodzić. Mówili na przykład: proszę mnie tu nie łączyć politycznie, ja przecież tylko robię w rozrywce.

W tradycji miasteczkowej mężczyzna zabija rybę na święta, a człowieka w razie potrzeby.

… osoba horyzontalna.

Patrzyli z godnościowym przekąsem. Jak zwykle patrzą odtrąceni od koryta przez większe świnie.

Był już zakończony. Przemienił się w martwą naturę.

Wiedział wiele na temat dobra i zła. Miewał konkluzje.

Wieczność wzruszyła ramionami.

Na jesieni grobowe milczenie zastygło w miasteczku jak żelatyna.

Facet o mentalności garsona. Któremu dano poczuć moc kierowania salą.

Burakiewicz, dawniej tragarz, był teraz Pomarańskim (Scenarzystą Przemieszczeń Gabarytowych).

… prowadził szeroko zakrojone studia nad strukturą codzienności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *