Marcin Kołodziejczyk „Peryferyjczyk”

Marcin Kołodziejczyk „Peryferyjczyk”:

Reportaże ze sfer najniższych zanotowanych jężykiem, że daj Panie Boże.
Cytaty:

Na rogu ulic Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej siedzieli na chodniku matka i synek – Rumuni. Dziecko miało na szyi tekturę, na której napisano między innymi „Jesteśmy głodni”. Przechodząca obok staruszka, ujęta za serce, postanowiła nakarmić małego Cygana. Kupiła w budce hamburgera i z uśmiechem podała chłopcu. Reakcja dziecka była piorunująca: Rumun z wściekłością cisnął hamburgerem o ziemię i zaczął, o dziwo po polsku, kląć. Krzyczał, że chce pieniędzy, a nie jedzenia i żeby starsza pani wsadziła sobie kanapkę w dupę. Ofiarodawczyni tylko zbladła i kiwając głową odeszła. Mały Rumun długo jeszcze dochodził do siebie.

Wciąż sprzedawano na Różyckim dolary z podobizną Kaczora Donalda, przeznaczone dla klienteli prowincjonalnej i idące jak woda ze względu na przystępną cenę.

Kiedyś przybiega do nas Krysia i krzyczy, że właśnie zabiła męża, żebyśmy poszli zobaczyć – opowiada Darek spod dziesiątki. – Myśleliśmy, że żartuje, ale nie. Za chwilę przyjechała karetka i wynosili tego jej przyjaciela całego zakrwawionego. Porąbała mu twarz siekierą. Podobno bili się tam. Sąsiad z drugiego piętra mówi, że słyszał, jak pani Krysia krzyczała wtedy: byłam szybsza!

… każdy jest sobie panem. Jeden siedzi całe życie nad śmierdzącą rzeką i wpatruje się w koniec wędki, a inny chodzi bez celu. Naprawdę trzeba mieć cel? Dlaczego wszyscy pytają o cele?

Jeden starszy chłop przyniósł człowiekowi z wózkami kapustę, ale chciał, żeby tamten za to coś zaśpiewał. Chciał też wiedzieć, czy włóczęga nie zmówiłby różańca w jego intencji. Włóczęga nie wie, w jakiej wsi to było, pamięta tylko, co odpowiedział: – Proszę pana, pan mnie wkurwia.

Antoni L. pojawił się na strzelnicy uśmiechnięty, elegancko ubrany i bez specjalnego zaproszenia, podobnie jak rok temu. Miejscowe koło Związku Kombatantów trochę ostentacyjnie nie posyłało mu zaproszeń na uroczystości. Nie mogło zapomnieć tego, że trzy lata temu, będąc sekretarzem koła, Antoni L. zmalwersował 6 milionów ze składkowej kasy oraz tego, jak z uporem dziecka słał potem listy do prezydenta RP, twierdząc, że jest niewinny.

Antoni chciał być takim władcą, żeby mu nikt nie stawał na drodze – mówi Ludwik Waluch, obecny sekretarz koła. – Ludzie go lubili, bo jak był sekretarzem, to rozdawał pieniądze ze składek. Ot, chodził ulicą i pytał kombatantów: chcesz na papierosy – masz, chcesz na miętowe cukierki – masz. On miał kasę związku w swojej kieszeni. Nic nie księgował.

Już kiedy wydalono go z funkcji sekretarza koła Antoni L. absolutnie się z tym nie pogodził i jeszcze przez trzy miesiące w małym pokoiku kombatantów siedziało, z zacięciem nie odzywając się do siebie i robiąc sobie na złość przy parzeniu herbaty, dwóch sekretarzy – nowy i stary, nieprawny. – Jak przychodzili ludzie płacić składki, to Antoni ciągnął do siebie, a nowy sekretarz do siebie. Antoni L. miał wtedy tę przewagę nad nowym kolegą sekretarzem, że nie zdał kluczy do szuflady w biurku, więc, mimo że nie sprawował już urzędowej funkcji, nadal miał wgląd do wszystkich dokumentów.

… pisał skargi na nas i jeden raz z protestem przeciwko budowie rosyjskiej autostrady w północno-wschodniej Polsce. To było rok temu na Wielkanoc. Nie dostał wtedy co prawda od prezydenta wiążącej odpowiedzi w kwestii autostrady, ale otrzymał życzenia świąteczne i podziękowanie za zainteresowanie sprawami kraju.

Antoni L. pchnął go po zupę i zostawił mu kartkę do innego sąsiada z Radoszyc. – W tej kartce było tak: „Mieciu, weź trzy albo cztery worki foliowe i przyjdź pozbierać moje szczątki” – opowiada Józef Strączek. – A do żony napisał tylko: „Stefciu, klucz za bieliźniarką”. Antoni L. chciał, żeby Miecio przyniósł jego szczątki do stodoły, a potem zajął się pochówkiem. Sąsiad Strączek mówi, że to pewnie dlatego, że złota rączka pracował ostatnio w stodole nad własnym nagrobkiem.

Dziadzio to równy chłop – 96 lat, kresowiec z Wileńszczyzny. Pije kielicha do każdego posiłku. Mówi, że na lepsze trawienie. No i opowiada o pierwszej wojnie światowej oraz że za komuny było lepiej, bo wtedy był młody i miał pieniądze.

Habaś miał kiedyś w Oławie własny zespół muzyczny, ale raz po pijanemu rozwalił elektryczną gitarę o latarnię przed kamienicą i tak się jego kariera skończyła.

Jak się Oława wybroniła od wody? To cud. Mówią, że to dzięki cudotwórcy Domańskiemu, temu co wybudował kapliczkę na działkach. Podobno kiedy wszyscy już byli pewni, że miasto zostanie zalane, a kamienica w pierwszej kolejności, Domański leżał krzyżem w tej kapliczce. Potem w „Wiadomościach Oławskich” Domański napisał, że widział Matkę Boską i ona mu powiedziała tak: „Ja chroniłam waszą Oławę. Okryłam płaszczem, aby nie było zalane miasto wasze. Oława jest mój synu najniżej, zalało inne miasta, a Ja uratowałam Oławę. Bo tutaj przyjeżdżają pielgrzymi i proszą Mego Syna i Mnie, aby powstał Boży Pokój w ludzkich sercach”. Nie wiadomo, jak tam naprawdę było, ale ten Domański niejednego już uzdrowił.

Niegdyś dobrze zapowiadający się robotnicy z braku pracy dołączali do mężczyzn nazywanych przez turystów aznawurami (skajowe kurtki ze ściągaczem, spodnie żagle z wiskozy, w tylnej kieszeni grzebień, gładko zaczesana fryzura), którzy pili na rogach ulic jeszcze w latach 70. Trzeźwi wyjeżdżali. Gośka została sprzątaczką w szkole (pracownik pracy lekkiej).

Komputer IBM PC miał wypełnić lukę po śmierci mamy Gośki (2000 rok). Mąż od razu go znienawidził. Traktował jak istotę żywą, która zagraża jego przewodnictwu w stadzie. IBM miał pamięć jak człowiek, odpowiadał na zadane pytania i służył jako skrzynka kontaktowa z ludźmi w Polsce (a gdyby znać języki, to na świecie). Mąż nie znał słów logować, sejwować, apdejtować i nie wiedział, dlaczego dyski mają swoją stację. Żona posługiwała się jakimś niebezpiecznym językiem. Co gorsza, okazało się, że dzieci doskonale ją rozumieją.

Mąż żalił się mamie, a któregoś dnia wziął klucz od strychu, żeby się tam powiesić. W ostatniej chwili znalazła go córka. Najgorsze było jeszcze przed nim. Na sprawie rozwodowej naoczni świadkowie mówili: – Sam komputer jeszcze można było wytrzymać. Ale ona podłączyła internet.

Któregoś dnia Gośka odłączyła się od wirtualu. Autobusem pojechała do Jeleniej Góry, do znajomej zapoznanej na czacie i została na noc. Zdarzało się tak kilka razy (tematy do rozmowy były interesujące). Dzieci wreszcie miały IBM tylko dla siebie. Co prawda teściowa twierdziła, że koleżanka Gośki nazywa się pan Rysiek, ale co to miało za znaczenie, jeśli Gośka wniosła o rozwód (2003 rok).

Matka Kubiaka, Halina, z zawodu wyuczonego jest kelnerką i ta okoliczność ułatwiła jej zapoznanie Janusza, praktykanta kelnerskiego w restauracji Jagódka w Tomaszowie, pod koniec lat 60. Janusz nie był przystojny, ale trzymał się prosto, dobrze leżały na nim rzeczy eleganckie, był wygadany, żwawy, przyjacielski. Halina akurat wtedy brała rozbrat z kelnerstwem, miała lepsze walory, nawet w gazetach pisali o jej niezwykle czystym, głębokim, seksownym głosie, była zwyciężczynią licznych konkursów wokalnych, a jedną z nagród była wycieczka do Budapesztu z narodową ekipą lekkoatletyczną juniorów. Emisji głosu uczył Halinę pan profesor Bardini, który raz w tygodniu wykładał na amatorskich zajęciach w kinie Włókniarz w Tomaszowie; natomiast ujrzawszy Janusza w Jagódce akurat udawała Karin Stanek i Kasię Sobczyk. Pobrali się, mąż kelnerował w Zgierzu, żona realizowała marzenia o karierze wokalnej, ale wkrótce wyszedł na jaw jego przytłaczający i jednak niezbyt twórczy charakter, nie w smak mu było jej śpiewanie na dancingach.

Mój Marynarz, chwaliła się nim w Tomaszowie, on z pierwszych rejsów pisał, że tęskni i wypatruje powrotu, a z kolejnych wracał już z egzotycznymi mutacjami chorób płciowych. Halina kochała męża, gdy wracał, przyjmowała od niego prezenty, żartowała, czy tym razem ma w spodniach coś w kratkę, w paski, w kropki, w łatki, i prowadzała do tomaszowskich poradni W na zastrzyki penicyliny.

No, ale potem w obecności Marka kolega Kamil narusza nietykalność gościowi pod Statoilem. Do rozboju nie dochodzi z przyczyny, że napadnięty nie posiada przy sobie wartości. Z tym że oczywiście wstyd mu za biedę i przed sądem popisuje się, że posiadał sumę 600 zł, którą nawet dałby sobie odebrać, gdyby trafił na profesjonalistów, a nie na Marka z Kamilem.

Nad Markiem i Kamilem zawiśnie kara do lat 15 włącznie. Marek powie: ja czynu nie dokonałem – dla mnie napadanie na staruszki to brak ambicji, a ponadto nie jestem debilem. Kamil też tak powie.

Mietek dryfuje w alkoholu aż do ostrego zapalenia trzustki. Któregoś dnia, przybrawszy kolor żółty, skręca się z bólu i trafia do szpitala w Zamościu, gdzie leży na sali z umierającymi. Maria mówi: Żal mi się robi, pytam lekarza, co jest, a on mi mówi „się otworzy – się zobaczy, ale raczej będzie rak”. Ale jest kamień nerkowy, Mieczysław go rodzi i już może powrócić do picia.

Maria, która lubi mówić, że uratuje nawet topiącą się biedronkę, przyznaje, że jedynym stworzeniem, które ewentualnie by zabiła, jest alkoholik.

Zaczęło się wszystko od grania. Bywało, Daniel wracał z pracy, w kieszeni miał parę złotych, mijał różne lokale. A te automaty tak popiskiwały ze środka i grały melodyjki. Flipery, jednoręcy bandyci. Daniel pił piwo z kolegami z wodociągów, a tam migało, kiwało na niego. Daniel mówi: jak żech miał 50 zł, to 20 szło do automatu. Nałogowy to nie. Dwa razy się poszło grać. Trzy razy w miesiącu może, to góra. Szło się z kolegami. Czasami samemu się szło w lato, jak pogoda fajna i smak na piwo. Daniel mówi: nałogowy by chodził co dzień.

Jeśli się człowiek nie utwardzi, postradać może zmysły w zawodzie asystenta pogrzebowego.

1990 roku Dorota wychodzi za Zbyszka. Dobre stosunki z teściem się kończą, bo nie da się pić codziennie.

Dorota zmienia taktykę – zgłasza zaginięcie ojca, szczupły, wysoki, siwy, spodnie szare garniturowe, braki w uzębieniu, nałóg: alkohol. Policja szuka w przytułkach, noclegowniach i szpitalach. Policjanci przeszukują też dom przy torach i nic, za późno przyszli, po ciemku. Potem przeszukują dokładnie i odkrywają drzwi zabite deskami, szmatami uszczelnione przy futrynie. Przyjeżdżają strażacy wyważać. We wnętrzu ciemność, pajęczyny lepią się do twarzy. Dziadek Marian ubrany w watowane ciuchy, ale bosy, leży przyrośnięty do łóżka. Zakurzony. Po śmierci rosła mu broda. Butelki gorzkiej żołądkowej czekają na wyciągnięcie ręki. Dorota reaguje: to wszędzie się go szuka, a on tutaj był? W prokuraturze i sądzie w Opatowie mówią, że wyłudzenia zasiłków i emerytur to ogólnokrajowa masówka.

Czy Gośka wie, że Piotrek jest wariat i pewnego razu, zabiegając o powrót Anki, gonił ją od przystanku z ustami przygotowanymi do pocałunku, a słysząc odmowę, sięgnął po nóż kuchenny? Anka mu ten nóż wybiła jednym kopem i zadzwoniła po brata na pomoc. Brat nadbiegł i został przez Piotrka skaleczony w czoło. Mój Boże, tyle wspólnych chwil.

Raz po nim widać pieniądz, raz nie – jak to u większości Polaków obecnie. A gdy wzywa go sędzia – paragrafalny, nie jakiś piłkarski – Kier nie łzawi, tylko idzie jak mężczyzna. W sumie na kilka dobrych lat znika z miasta, prosi o paczki.

W marcu obywatelka zostaje napadnięta w domu przez zamaskowanego, który, zacinając się z irytacji, powtarza: dolary, euro, dolary, euro dawaj! A potem z ich rozmowy wynika, że wziął ją za kogoś innego, ona nie jest właścicielką kantoru wymiany walut, który znajduje się przez ścianę mieszkania. On przechodzi z nią na formę pan/pani, a ratując swą reputację przed totalną skuchą wychodzi z fantem w postaci kamery, ale nie wie, czy to cyfra, czy analog.

Kier opinię wychowawczą posiada zadowalającą, ale nie da się ukryć, że jest on recydywą z gatunku tych, którzy złapani na gorącym za rękę mówią, że w momencie zaistnienia przestępstwa byli przeziębieni w domu lub na rybach.

Wiesław żonę podejrzewa, ona się nie tłumaczy, żyją doraźnie. Finansowo też podobno zestresowani.

Przykrość rozstania, dodatkowo potęgowana przez fakt zamieszkiwania o dwa budynki od siebie, zaskutkowała pojawieniem się Powoda pod oknami młodej kobiety w celach samobójczych. Realizując powzięte zamierzenia Powód usiłował zawisnąć na trzepaku osiedlowym, wykorzystując własny pasek od spodni. Nie da się stwierdzić, że był upojony alkoholem, aczkolwiek uprzednio taki spożywał.

Po przybyciu na miejsce patrol w stosownym składzie zastał młodego mężczyznę w stanie nerwowym niezadowalającym.

Czyli taki szybki numer: dwóch graczy rozkłada stolik obok kołysanego i zwyczajnie grają w karty. Przeważnie kołysany, czyli ofiara, sam się wtrąca i wchodzi do gry. Jeśli nie, można zagaić z uśmiechem: panie kolego, co jest starsze – kolor czy kareta? Chłopcy tak robili, kilka celnych rund i znikali z pieniędzmi. Przyjeżdża milicja, a tu gość pijany, w drganiu nerwowym, wykołysany w pokera przez nieznanych sprawców – siebie ewentualnie może obwiniać.

Lata 80. spłynęły dla poetów wódką. Gdzie się człowiek ruszył śpiewać, setka była jak uścisk ręki, a litr jak cała rozmowa. Zwłaszcza w małych ośrodkach kultury witały spragnione serca. W grę wchodziły szklanki i wiadra, nie naparstki, bo po męsku.

W 1994 roku włamał się do samochodu żuk. Zabrał spódniczki dziewczęce. Z auta nysa skradł makaron i mąkę. Z siedziby związku motorowego gaśnicę. Sklep spożywczy zubożył o kalkulator. Ze sklepu Filutek zabrał śrubokręty i młotki. W 1999 roku Józef F. wszedł w narkotyki. Niedługo potem już siedział za 17 gramów trawki, którą miał sprzedać nieletnim na Bałutach. Wyszedł, ułamał lewe lusterko boczne od czyjegoś samochodu – znowu wyrok. Taki to był złodziej.

Przychodził mężczyzna z propozycją samospalenia za przystankiem tramwajowym przeciwko rządzącej Polską sitwie, ale jakoś udawało się zwrócić jego myśli w innym kierunku. Powstawały fora internetowe w obronie Wojciecha D., jednak nieuchronnie wątek dyskusji pomijał bohatera i odlatywał w kierunku skandalu z wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej.

W rubryce zawód Moro wpisywał: wszystko, co wpadnie w ręce. Moro miał za sobą gimnazjum. Kinga nie umiała pisać, w rubryce zajmowane stanowisko służbowe lub rodzaj wykonywanych czynności wpisywano jej: nie dotyczy. W Bydgoszczy urząd pracy proponował Kindze zawody pakowacz i pracownik utrzymania czystości, ale nie zgłaszała się we wskazane miejsca. Mama Mora jako swoją dziedzinę podawała handel obwoźny, podczas gdy przede wszystkim wróżyła z rąk.

Zawsze działał społecznie – wraca do laminatów – w 2006 roku założył Wspólnotę Raj, „aby chrześcijanie dawali wspólne świadectwo służby swemu królestwu”. Mówiła mu śp. Elżbieta, żeby raczej coś zrobił dla córki, ale on znów miał te profetyczne sny: jeździł ciężarówką z Janem Pawłem II po Rzymie. A już na jawie został bratem Henrykiem w swojej Wspólnocie Raj i wreszcie rozumiał życie, był gruby i wreszcie się odchudził za pomocą tłuszczowej diety, był spragniony wiedzy i zapisał się na studia teologiczne.

Chodził po wsi pod Koninem człowiek, na którego wołali Łasica. Dlatego że zawsze pojawiał się tam, gdzie było mięso i wódka.

Piszą językiem urzędu, a mówią ulicą, być może nawet meliną. Patol to patologiczny podopieczny. Alk – alkoholik. Trybik to tryb prawny – trybik przyspieszony, gdy stosowany do natychmiastowego odbioru dzieci patolce w tremensie i odstawienia do bidula. Patolka jest alkiem i rodzi dzieci z fasem – oznacza: chleje wynalazki i powija gotowych alkoholików. Patol zaburzaniec to jest zwykły zdiagnozowany wariat z nieprzewidywalnością. Specjalista to osoba, która z powodu niedorozwinięcia ukończyła szkołę specjalną.

Ludzie z Łomży przychodzą do kantoru wymienić walutę i mówią: pan jesteś całkiem jak ten aktor; po czym pstrykając palcami, nie mogą sobie przypomnieć, który aktor.

Siwy był z zawodu mechanikiem samochodowym, ale większą część życia pracował w fabryce opon, potrzebował tej pracy ze względu na zobowiązania alimentacyjne, ponieważ był przystojny i kobiety chętnie obdarzały go dziećmi. W grudniu 2012 roku, po skręceniu regału, Siwy zaprosił Asię na spacer po osiedlu, a miesiąc później Asia była z nim w ciąży.

Piotr wrócił do domu, ale znowu nie było z kim rozmawiać; wciąż: ty kurwo, ty chuju! Znowu ucieczki Piotra wózkiem po rampie, rozmyślania o rozwodzie i unieważnieniu ślubu kościelnego w sądzie biskupim, modlitwy na różańcu, znowu telefony Asi, że wracaj kochanie, gdzie ty jesteś, dzieci tęsknią, masz z 50 zł?

T., dostawca pizzy, był troszeczkę nerwowy. Żona nie pytała go, dokąd wychodzi na noc, bo mógłby się bardziej zdenerwować.

Według policji z Targówka, rzecz miała się tak: nie było wiadomo, kto konkretnie wybił szybę, ale kierownik restauracji przyuważył, kto się kręcił w pobliżu i mógł dokonać czynu. Patrol „udał się w penetrację za tym mężczyzną”, zatrzymał pijanego fryzjera i dwóch jego znajomych z widzenia. Akurat, według ich słów, jechali w odwiedziny do znajomego na Bródno o drugiej w nocy. Jeden z nich troszkę uciekał, ale że był goniony samochodem, postanowił zatrzymać się i zapytać, o co chodzi. Rozmowy jednak nie było, samo obezwładnienie.

Wszechpolak zapytuje nas: koledzy, dlaczego Platforma Obywatelska chce przysłać uchodźców nam na Podlasie? I odpowiada sam: bo to miejsce, gdzie Platforma ma najmniejsze poparcie. Bijemy brawo. Wołamy: duma/duma/narodowa duma! Żartujemy, wołając: polskie kozy/obronimy/imigrantów/nie wpuścimy!

Na wiosnę i latem wiadomo – apogeum w przyrodzie, w Czeczenii i w Murzynowie. Dorosłe chłopaki nadają rap przez otwarte okna samochodów. Kilkulatki z młodszymi dzieciakami przejdą czasem ulicą jak miniaturowe bandy. Rodzą się też nowe pieski. Bardzo dużo życia. Dziewczyny powariowały z tatuowaniem się. Ktoś siedzi, a ktoś wyszedł i się rozgląda. Rządowe programy zachęcające do prokreacji powodują wzrost podaży i popytu.

Jeden komentarz do “Marcin Kołodziejczyk „Peryferyjczyk”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *