Maciej Patkowski „Strzały w schronisku”

Maciej Patkowski „Strzały w schronisku”:

Na sen. Pierwszy raz czytałem to jako nastolatek, do tej pory pamiętam.
Cytaty:

Jeśli ktoś przypuszcza, że praca oficera operacyjnego obfituje tylko w przygody goniące jedna za drugą, to się pewnie dowiedział o tym z filmów telewizyjnych. Nasza robota obfituje w długaśne godziny cierpliwego wyczekiwania na coś, co się nie zdarza. Wtedy przychodzi zwyczajna nuda, szara i pusta jak skacowane poniedziałki.

Położyłem teczkę z dokumentami przed sobą. — To wszystko liczy sobie blisko tysiąc stronic, panie pułkowniku. — Prawie jak Anna Karenina — wtrącił. — Gorzej napisane, panie pułkowniku.

Wszedłem do baru. Ciemnawo tu było, okienka małe i nie domyte, tyle dawały światła, żeby rozpoznać ludzi, nalepki na butelkach, i zobaczyć muchę łażącą po wędlinach. Za ladą zmywał kufle tęgi mężczyzna w fartuchu, ten fartuch pewnie kiedyś był czysty i biały. — Proszę wodę sodową. — Nie ma. — To mineralną. — Nie ma. — Cokolwiek zimnego. Piwko, dobre dziś mam, okocimskie.

— Proszę panienkę do jaguara, jechała pani kiedyś jaguarem? — Żartuje pan, nawet nie wiem, jak wygląda. — O, widzi panienka. Podprowadziłem ją do syreny. Otworzyłem drzwi. Wsiadłem i wpuściłem dziewczynę do środka. Śmiała się i ja także. Nie przypuszczałem, że rozbawię ją takim głupim żarcikiem.

Mówił krótko, z namysłem, rzeczy ważne mieszał z drobiazgami, a wszystko diabelnie na serio, jakby uzgadniał z proboszczem swoje zapowiedzi.

Ja tej sprawy nie prowadziłem, pan rozumie, wóz zagraniczny, na szosie trup z paszportem w kieszeni. Przyjechał specjalnie radiowóz z komendy powiatowej.

Wszedłem do kawiarni. Kupiłem w bufecie wodę sodową, wybrałem stolik na uboczu, usiadłem. Bardzo przyjemna i miła kawiarnia. Barmanka ze szczerym uśmiechem, posykujący ekspress, za ladą — misterna układanka polskich wódek i bałkańskich win. W rogu szafa grająca za dwa złote, zaś pośrodku niewielki kwietnik z paprotkami.

Nie wydawajcie pieniędzy rozrzutnie, I nie martwcie się wydanymi pieniędzmi, bo mamy od tych spraw głównego księgowego. Rozliczy waszą delegację i jeśli coś tam przesolicie, to wsiądzie wam na pensję. Z drugiej strony jedna akcja z udziałem wszystkich komisariatów tutejszych drożej nas kosztuje niż roczny pobyt kolegi redaktora na wczasach w Zakopanem. Jasne? —

No i warto pamiętać, że nasz pościgowy mercedes, wyjechawszy z bazy krakowskiej, stawia się w Morskim Oku po godzinie z kwadransem. To wszystko.

— Dziewczyna przed pół rokiem wzięła ślub i pewnie jeszcze do dzisiaj kocha swego męża. — Zgadza się —- powiedziała. — No więc współczuję wam obojgu.

… trzeba mu wybaczyć francuski akcent i pewne archaizmy językowe. Pożegnał się z krajem przed wieloma laty i nie ma pojęcia, co znaczą na przykład słowa: gablota, podryw, ćwiara, luneta, babus i jeleń.

Wyjął z szafki butelkę koniaku i małe szklaneczki. — Przyjechałem samochodem. — Jeden brzdąc nie zaszkodzi panu redaktorowi.

Cokolwiek by o tym pomyśleć — nieładnie. Jak gdybym uznał w praktyce zasadę nie do przyjęcia, zasadę, którą gardziłem, i której się naprawdę zawsze brzydziłem: wszystkie metody dozwolone dla obezwładnienia groźnego bandyty. Nie wszystkie. Tak należy pracować, by wystarczyły tylko sposoby uczciwe, czyste, których człowiek nie wstydziłby się opowiedzieć znajomym, dziewczynie, matce i przyjaciołom.

— Gdzie ten motor? — Wypadł z szosy. Tu jest głęboka skarpa. Obejrzałem zakręt. Nie był znowu taki trudny, ale nasi motocykliści specjalizują się w rozbijania motorów na prostych i suchych jezdniach. A ten pewnie był pijany. O tej porze to zwyczajna rzecz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *