Laurent Binet „Siódma funkcja języka”

Laurent Binet „Siódma funkcja języka”:

Francuska powieść uniwersytecka z udzaiełem autentycznych gwiazd semiologii: Julii Kristevej, Derridy, Eco, Deleuze’a i mnostwa innych. Rzecz dzieje się z początkiem lat 80. i przypomniały mi się ówczesne zajęcia z semiologii na Uniwerku, z których tak niewiele rozumiałem…
Cytaty:

… semiologia jest w istocie jednym z najdonioślejszych wynalazków w dziejach ludzkości i jednym z najpotężniejszych narzędzi kiedykolwiek wykutych przez człowieka, ale jest z nią jak z ogniem i atomem: z początku nie zawsze wiadomo, do czego to służy ani jak się tym posługiwać.

Jakby powiedział Umberto Eco: język jest idealnym narzędziem komunikacji, nic lepszego się nie wymyśli. Jednak język nie mówi wszystkiego. Mówi też ciało, mówią przedmioty, mówi historia, mówią losy osobiste i zbiorowe, życie i śmierć mówią do nas bez przerwy na tysiąc różnych sposobów. Człowiek jest maszyną do interpretowania i byle miał odrobinę wyobraźni, to znakiem będzie dla niego wszystko: kolor płaszcza żony, zadrapanie na karoserii samochodu, zwyczaje żywieniowe sąsiadów z piętra, comiesięczne dane o bezrobociu we Francji, bananowy smak nowego beaujolais…

„ Jaka «stypulacja» rygluje, ogradza, organizuje, komponuje układ twojej pragmatyki jako okultację i / albo wykorzystanie twojej ekzystencji? Po francusku: Czym się zajmujesz? (Ja) ekspulsuję strzępy kodu. Po francusku: Jestem maszynistką”.

– M jest starym mężczyzną, ale to postać kobieca, to M od mother, to matka karmicielka, ta, co żywi i chroni, ta, co się gniewa, kiedy Bond robi głupstwa, ale jest zawsze dla niego bardzo wyrozumiała, ta, której Bond chce się przypodobać, kiedy wykonuje swoje zadania.

Q to postać ojcowska, bo to on dostarcza broni Jamesowi Bondowi i to on uczy go posługiwać się nią. Przekazuje mu know-how. W tym sensie powinien by się nazywać F, jak father… Ale co widzicie, kiedy oglądacie uważnie sceny z Q? Jamesa Bonda roztargnionego, bezczelnego, zuchwałego, który nie słucha (lub udaje, że nie słucha), co do niego mówią. I w końcu widzicie Q, który za każdym razem powtarza: „Jakieś pytania?” (albo: „Zrozumiałeś?”). Ale James Bond nigdy nie zadaje pytań. Z pozoru tępak, doskonale przyswoił sobie to, co mu tłumaczono, bo ma ponadprzeciętne zdolności rozumienia. A więc Q to Q od questions, pytań, o których Q wręcz marzy, a których Bond nie zadaje nigdy, a jeśli już, to w formie żartów nie będących nigdy pytaniami, na jakie Q by czekał.

Na przykład krzesło, na którym pan siedzi, jego zerowy stopień dizajnu, jego odrapane polakierowane drewno i pordzewiałe śruby mówią nam, że jesteśmy w społeczności, która nie wykazuje żadnej troski o wygodę czy estetykę i nie ma pieniędzy. Do tego te pomieszane zapachy kiepskiej stołówki i konopi potwierdzają, że jesteśmy na terenie uniwersyteckim.

Dziewczyna z lekka się uśmiecha z fałszywą dyskrecją, ale ten uśmiech ma jednak być porozumiewawczy. Ma na nogach dwubarwne kickersy, dżinsy koloru elektrycznego błękitu z podwiniętymi nogawkami, koński ogon związany gumką i pali dunhilla light: literatura współczesna, pierwszy rok, Sorbona albo Nowa Sorbona…

Do baru wchodzi nowa dziewczyna: długie włosy w lokach, skórzana kurtka, martensy, kolczyki, podarte dżinsy. Simon typuje: historia sztuki, pierwszy rok.

Dwaj wąsaci usiedli w kącie i zamówili butelkę polskiej wódki, tej z żubrzą trawką w środku, co przyciąga do ich stolika pięknych młodych ludzi różnej płci, a ich śladem dwie gwiazdki drugiej kategorii.

Roman Jakobson to rosyjski językoznawca urodzony pod koniec XIX wieku, jeden z twórców nurtu zwanego strukturalizmem. Po de Saussurze (1857–1913) i Peirsie (1839–1914), a równolegle z Hjelmslevem (1899–1965) jest z pewnością najwybitniejszym teoretykiem wśród ojców lingwistyki. Wychodząc od dwóch figur stylistycznych wywodzących się ze starożytnej retoryki, jakimi są metafora (zastępujemy jedno słowo innym, z którym utrzymuje ono stosunek jakiegoś podobieństwa, na przykład „stalowy ptak” na oznaczenie samolotu Concorde, albo „wściekły byk” na oznaczenie boksera Jake’a La Motty) i metonimia (zastępujemy jedno słowo innym, z którym utrzymuje ono stosunek zależności, na przykład „dobra klinga” na określenie szermierza, albo „wypić szklankę”, by powiedzieć, że się pije jakiś płyn w szklance – pojemnik zamiast zawartości), zdołał wyjaśnić funkcjonowanie języka wedle dwóch osi, paradygmatycznej i syntagmatycznej.

Simon Herzog znajduje ślad potencjalnej siódmej funkcji, określanej mianem „funkcji magicznej” lub zaklinającej, której mechanizm jest opisany jako „przemiana nieobecnej albo nieistniejącej trzeciej osoby w odbiorcę konatywnego komunikatu”. I Jakobson podaje jako przykład litewską formułę magiczną: „Niech ten jęczmień wyschnie, tfu, tfu, tfu”.

Christow wie doskonale, jak działa dobre kłamstwo: musi być zatopione w oceanie prawdy. Wyznanie dziewięćdziesięciu procent z jednej strony pozwala uwiarygodnić tych dziesięć procent, które chce się ukryć, z drugiej zmniejsza ryzyko wpadki. Zyskuje się na czasie i unika zagmatwania. Kiedy się kłamie, trzeba kłamać w jednym punkcie i tylko w jednym, a być doskonale uczciwym co do całej reszty. Emil Christow nachyla się do Andropowa i mówi: – Towarzyszu Andropow, znacie Romana Jakobsona? To wasz rodak.

Ledwie biesiadnicy się rozsiedli, Sollers słodkawym tonem wszczyna dyskusję o Polsce: – Proszę bardzo, temat zawsze aktualny!… Solidarność, Jaruzelski, tak, tak… od Mickiewicza i Słowackiego do Wałęsy i Wojtyły… Można o tym mówić za sto lat, za tysiąc lat, będzie się zawsze uginała pod jarzmem Rosji… to praktyczne… dzięki temu nasze rozmowy są nieśmiertelne… A jak nie Rosja, to Niemcy, oczywiście, hm?… wiooo, jazda, jazda… towarzysze… Umrzeć za Gdańsk… umrzeć za Danzig… Jaka cudowna powtarzalność!…

Do czego byliby studentom potrzebni profesorowie, gdyby wszystkiego można się było nauczyć z książek? Dlaczego potrzebują, by im tłumaczono, co jest napisane w książkach? Dlaczego istnieją szkoły, a nie tylko biblioteki? Dlatego, że samo pismo nigdy nie wystarczy. Każda myśl jest żywa tylko pod warunkiem, że się ją wymienia z innymi, że nie jest zastygła, w przeciwnym razie jest martwa. Sokrates porównuje pismo do malarstwa: istoty, które tworzy malarstwo, stoją, jakby były żywe, ale jeśli zadać im pytanie, pozostają zastygłe w uroczystej pozie i milczą. Podobnie jest z pismami. Można sądzić, że mówią, ale kiedy je pytamy, bo chcemy rozumieć, co mówią, powtórzą zawsze to samo co do słowa.

Ozdóbki językowe rażą uszy, jak szminka razi wzrok.

– Co do Rolanda, to jego wielką lekcją semiologii, którą zapamiętałem, jest myśl, że można wskazać dowolne wydarzenie na świecie i stwierdzić, że ono coś znaczy. Powtarzał zawsze, że kiedy semiolog chodzi ulicami, wyczuwa znaczenie tam, gdzie inni widzą wydarzenia. Wiedział, że mówi się coś sposobem ubierania się, trzymania szklanki, chodzenia…

Eco gładzi się po brodzie, odchrząkuje, zapala papierosa. – Ateńska polis opierała się na trzech filarach: gimnazjonie, teatrze i szkole retoryki. Ślad tego trójpodziału dotrwał do dziś w świecie medialnym, który promuje do rangi celebrytów trzy kategorie osobników: sportowców, aktorów (lub pieśniarzy, teatr antyczny ich nie rozróżniał) i polityków. Z tych trzech kategorii trzecia była jak dotąd zawsze najmocniejsza (chociaż, jak widzimy na przykładzie Reagana, te kategorie nie zawsze są całkiem oddzielone), ponieważ wiąże się z panowaniem nad najpotężniejszą bronią: językiem.

– „Kryzys na tym właśnie polega, że stare umiera, a nowe nie może się narodzić”.

– „Wiem. Ale nie mam dowodów. Ani nawet poszlak. Wiem, bo jestem intelektualistą, pisarzem, który stara się śledzić wszystko, co się dzieje, znać wszystko, co się w związku z tym pisze, wyobrażać sobie wszystko, czego nie wiemy albo co się przemilcza; który wiąże ze sobą fakty nawet odległe, który zbiera razem strzępy rozproszone i fragmentaryczne każdej spójnej sytuacji politycznej i przywraca logikę tam, gdzie zdaje się panować arbitralność, szaleństwo i tajemnica”. I kontynuuje: – Niecały rok po tym artykule Pasolini został znaleziony na plaży w Ostii, zamordowany, pobity na śmierć.

Austin, filozof amerykański, znalazł teoretyczne uzasadnienie dla innej funkcji języka, którą nazwał „performatywną” i którą można streścić formułą: „Kiedy powiedzieć znaczy zrobić”.

Wyobraźmy sobie funkcję języka, która pozwala w sposób znacznie bardziej ekstensywny przekonać kogokolwiek do zrobienia czegokolwiek w jakiejkolwiek sytuacji. 10.06 – Ten, kto by znał tę funkcję i opanował ją, byłby wirtualnie panem świata. Jego potęga byłaby nieograniczona. Mógłby wygrywać wszystkie wybory, porywać tłumy, wywoływać rewolucje, uwodzić wszystkie kobiety, sprzedawać wszystkie produkty, jakie tylko można sobie wyobrazić, budować imperia, oszukiwać cały świat, uzyskiwać wszystko, czego by chciał, w każdych okolicznościach.

… metalowa struktura Centrum Georges Pompidou, otwartego w 1977 roku na placu Beaubourg i natychmiast nazwanego „rafinerią” albo „Notre-Dame od Rur”, może się „złożyć”, ucieszył się jak dziecko, jak reprezentacyjny wisus French Theory, którym jest, i dał wyraz swojej radości w książeczce zatytułowanej Efekt Beaubourg – implozja i prewencja: „Niech masa namagnesowana przez strukturę stanie się niszczycielską zmienną samej struktury – jeśli pomysłodawcy tego właśnie pragnęli (lecz czy można się tego spodziewać?), jeśli w ten sposób zaprogramowali możliwość położenia za jednym zamachem kresu architekturze i kulturze – wówczas Beaubourg stanowi najbardziej śmiały i nowatorski obiekt, najbardziej udany happening naszego wieku”. Slimane dobrze zna dzielnicę Marais i ulicę Beaubourg, gdzie studenci ustawiają się w kolejce zaraz po otwarciu biblioteki.

Dla Franciszka Salezego, biskupa Genewy w XVII wieku i autora Wprowadzenia do życia pobożnego, słoń był wzorem czystości: wierny i wstrzemięźliwy, ma tylko jedną partnerkę, której oddaje cześć raz na trzy lata przez pięć dni, z dala od cudzych spojrzeń, po czym myje się długo, żeby się oczyścić. Piękny Hervé w slipach pomrukuje niechętnie z papierosem w ustach, w tej baśni o słoniu rozpoznaje katolicką moralność w całej jej okropności i pluje na nią, przynajmniej symbolicznie, bo brak mu śliny, więc zamiast tego kaszle.

Dla Czerwonego Kapturka światem rzeczywistym jest ten, w którym wilki mówią.

– We don’t need Derrida, we have Jimi Hendrix!

„Na początku była filozofia i nauki przyrodnicze, które do XVIII wieku szły ze sobą ręka w rękę, by, mówiąc najogólniej, zwalczać obskurantyzm Kościoła, po czym stopniowo, od XIX wieku, wraz z romantyzmem zaczęto wycofywać się z ducha Oświecenia i filozofowie w Niemczech i we Francji (ale nie w Anglii) zaczęli mówić: nauka nie jest w stanie przeniknąć tajemnicy życia.

Simon po tonie każdego pytania odgaduje sytuację nadawcy: undergrad, doktorant, profesor, specjalista, rywal… Bez trudu wykrywa upierdliwców, nieśmiałych, gorliwców, arogantów i najliczniejszych – tych, co zapominają zadać pytanie i wylewają z siebie niekończące się monologi, oszołomieni własnymi słowami, kierowani nieodpartą potrzebą wyrażenia swego zdania.

„W sumie rozmowa jest partią tenisa, w której gra się piłką z plasteliny, zmieniającą kształt, ilekroć przelatuje nad siatką”. Simon czuje, że ziemia mu się dekonstruuje pod nogami.

Natura, oto wróg. Druzgocący argument reakcji: coś jest „wbrew naturze”, to z lekka zmodernizowany wariant wszystkiego tego, czym dawniej było „wbrew woli boskiej”. (W roku 1980 Bóg, nawet w USA, jest trochę sterany, ale reakcja nie daje za wygraną). Judyta: – Natura to ból, choroba, okrucieństwo, barbarzyństwo i śmierć. Nature is murder.

W Bolonii śpi z Bianką w siedemnastowiecznym amfiteatrze i wychodzi cało z zamachu bombowego. Tutaj omal nie zostaje zasztyletowany nocą w bibliotece przez filozofa języka i jest świadkiem sceny seksu na pieska, bardziej czy mniej mitologicznej i odbywającej się na kserokopiarce. Spotkał Giscarda w Pałacu Elizejskim i Foucaulta w gejowskiej saunie, brał udział w gonitwie samochodowej, w trakcie której usiłowano go zamordować, widział człowieka zabijającego innego człowieka za pomocą zatrutego parasola, odkrył tajne stowarzyszenie, gdzie obcina się palce przegrywającym, pokonał Atlantyk, by zdobyć tajemniczy dokument. Przeżył w kilka miesięcy więcej nadzwyczajnych wydarzeń, niż by sobie wyobrażał, że przeżyje przez całe życie.

Simon chwyta się za głowę i jęczy. – Chyba że jestem uwięziony w jakiejś pieprzonej powieści. – What? – I think I’m trapped in a novel. Student, do którego się zwrócił, przewraca się na plecy, wydmuchuje ku niebu dym z papierosa, przygląda się przelatującym przez eter gwiazdom, wypija z gwinta łyk piwa, opiera się na łokciu, pozwala spłynąć długiemu milczeniu w amerykańską noc i mówi: – Sounds cool, man. Enjoy the trip.

Kiedy piszę, to czy naprawdę wiem, co chcę napisać? Czy tekst nie odsłania się sam sobie, w miarę jak jest formułowany? (I czy kiedykolwiek odsłania się naprawdę?) A gdybym nawet wiedział, co chcę powiedzieć, to czy mój rozmówca rozumie to dokładnie tak, jak ja myślę (jak myślę, że myślałem)? Czy to, co rozumie z tego, co ja mówię, odpowiada dokładnie temu, co myślę, że chciałem mu powiedzieć?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *