Jiří Březina „Przedawnienie”

Jiří Březina „Przedawnienie”:

Kryminał, który powraca do czasów wypędzania Niemców sudeckich w 1945.
Cytaty:

Mojej ‌żonie ‌– pierwszej i często ‌ostatniej czytelniczce pisanych przeze mnie ‌historii.

Żółte reflektory łady bezskutecznie walczyły ze strugami wody. Wlekliśmy się drogą, a ja wyglądałem przez zaparowane okno, chłonąc niepokojącą atmosferę krańca świata. Jakie to uczucie – pilnować zasieków? Siedzieć zamkniętym w koszarach, w środku lasu, na granicy socjalizmu, i częściej niż cywilizację oglądać ciała zastrzelonych? Z karabinem w ręce bronić granicy przed własnymi współobywatelami, a samemu tęsknie wyglądać raju po drugiej stronie?

Sierżant Korbel na pierwszy rzut oka wyglądał na idiotę. To wrażenie nie mijało przy drugim rzucie oka – ani po tym, jak otworzył usta.

Od razu rzuciło mi się w oczy, że w miejscu, gdzie powinien wisieć portret prezydenta, jaśniał pusty prostokąt. Musieli pozbyć się Husáka, ale nie chcieli zastępować go Havlem. Może jeszcze niedawno takich jak on przykuwali tu do kaloryfera, pomyślałem.

Czułem pod palcami chłodne, wilgotne szkło butelki. U naszych stóp piętrzyły się jej poległe w boju towarzyszki.

A potem natknąłem się na pamiątkowy kamień. Tablica lśniła nowością, choć i ona odsyłała do przeszłości. W trzydziestym ósmym roku członkowie Freikorps zastrzelili tutaj czeskiego policjanta. Wiedziałem, że przed wojną atmosfera na pograniczu była gorąca, że do takich rzeczy dochodziło bez przerwy. W sercach Czechów pamięć tych krzywd musiała tlić się przez całą wojnę. A kiedy po wyzwoleniu ich gniew wylał się nieotamowaną falą, siła rażenia musiała być ogromna.

– Ilu było takich jak ona? Z pewnością mniej niż tych zlinczowanych przez tłum. – Może sobie na to zasłużyli. Wbił we mnie wzrok. – Wielu ludzi wykorzystało czasy bezprawia, żeby zemścić się za jakieś błahostki, żeby przejąć majątek swoich sąsiadów. Kolaboranci pozbywali się świadków. Zwyrodniali sadyści bezkarnie znęcali się nad ludźmi.

Zastanawiał się, czy do nich nie zagadać, ale wyglądali na samowystarczalnych.

– Zahrádka został przewodniczącym gminnej Rady Narodowej. Zajęli szkołę i stamtąd sterowali sytuacją. Spędzili tam wszystkich Niemców. Kilku mężczyzn zastrzelili na miejscu, zaraz przed szkołą, podobno tych największych nazistów, zdrajców. Resztę ludzi zamknęli w środku i tam trzymali ich przez kilka dni. Potem ich wysiedlili, do Austrii. – I to wszystko organizował Zahrádka? – Trudno powiedzieć, może raczej próbował jakoś zapanować nad tym, co się tu działo. Mąż wspominał, że partyzanci najchętniej powystrzelaliby wszystkich. Przyłączyło się do nich paru miejscowych, zaczęli bić kobiety i starców… Całe szczęście, że mnie tu nie było. – Konfiskowano też niemieckie majątki, prawda? – Konfiskowano? Raczej rozkradano, panie Novotný. Ale to też znam tylko z opowieści, mnie nikt niczego nie zabrał. Ludzie, których wypędzili, mogli wziąć ze sobą tylko kilka rzeczy. Resztę musieli zostawić na miejscu.

Podpułkownika Dvořáka Tomáš obawiał się najbardziej. Wiedział bowiem, że jego przełożony charakteryzuje się cechą wspólną wszystkim wysokim rangą funkcjonariuszom: tchórzliwym wazeliniarstwem. Szef zwykł spełniać każde życzenie, jakie wyczytał w oczach ludzi, którzy stali w hierarchii wyżej niż on sam.

Zaczynałem rozumieć. – Zabiłeś tych ludzi za to, że was wypędzili. Westchnął i wbił wzrok w podłogę. – Rozumiem, dlaczego musieliśmy stąd odejść. Jak już mówiłem, mój ojciec był nazistą. Bóg wie, co miał na sumieniu. Monachium i wojna sprawiły, że między nami a Czechami powstała przepaść nie do zasypania.

A potem się zaczęło. Przychodzili po kobiety. Mówili, że chcą się trochę zabawić. Albo że przyszli na rewizję osobistą. Nie rozumiałem, co mają na myśli. Dlaczego chcą się bawić? I w co? Co chwila otwierały się drzwi, do środka wchodziło dwóch albo trzech mężczyzn i wybierało sobie kolejną ofiarę. Niektóre kobiety szły bez protestu, inne krzyczały, a wtedy gwardziści zaczynali je tłuc. Ciągnęli je po podłodze do wyjścia. Wśród nocy rozlegało się zawodzenie, dźwięk niósł się po korytarzach. Ja siedziałem z mamą w najodleglejszym kącie, pod tablicą, daleko od drzwi, więc nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Ale i tak czułem, jak mama trzęsie się ze strachu. Kobiety wracały pobite, w podartych sukienkach i nawet w ciemności potrafiłem dostrzec cierpienie i poniżenie, które malowało się na ich twarzach. /…/ Idziesz zabawić się z jakąś kurwą? – zapytał ktoś za drzwiami. Tak. Mogę ją zabrać? Szorstki, głęboki głos. Rób z nią, co chcesz. To niemieckie kurwy. Ktoś cicho otworzył drzwi.

Wysiedlenia uznano w świetle prawa za sprawiedliwy odwet, wszystkie te morderstwa, grabieże, akty poniżania i znęcania nie mogły zostać ukarane. Jakby to wszystko nigdy się nie wydarzyło.

Wielu nie zdaje tego egzaminu i nie ma znaczenia, jakim językiem mówią. Niemcy wypędzali i mordowali Czechów i Żydów, potem karta się odwróciła. Tamte czasy wyzwalały w ludziach najgorsze instynkty.

– Anonimowość wielkiego miasta – pouczył koleżankę. – Typowe blokowisko. Ludzie traktują dom jak hotel, nie wiedzą nawet, jak nazywa się ich sąsiad. Niczego nie słyszą, niczego nie widzą, nic ich nie obchodzi, no, w każdym razie dopóki mają gdzie zaparkować samochód. Pojęcie „społeczności” jest im obce. Każdy pilnuje własnego nosa. – Bystrzak z ciebie – zgasiła go.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *