Jarosław Iwaszkiewicz „Serenite”

Jarosław Iwaszkiewicz „Serenite”:

Przymglenia, tyle że pogodne. Jak to u Jarosława…
Cytaty:

… słowa „serenite”. Oznacza ono łagodną pogodę zewnętrzną i wewnętrzne rozjaśnienie, uspokojenie… tak, chyba najlepiej będzie „uspokojenie”…

Zawsze mnie zastanawia ta myśl bardzo banalna, ale mogąca prześladować w długie, bezsenne noce, że pewne momenty krzyżowe w życiu mogą mieć znaczenie tak decydujące. Że od małej chwili – od tego, czy się na przechadzce w ogrodzie skręci na lewo, czy na prawo, czy się siądzie na tym, czy na innym fotelu, czy się zatelefonuje pod ten, czy pod inny adres – zależy wszystko. Życie układa się zależnie od tego małego momentu, od jednego gestu, od jednego słowa. I w ogóle nie wiemy, jak byłoby, gdyby tego słowa czy gestu nie było.

Rzeczy nie tylko umierają, ale rzeczy znikają. Tak na przykład teraz znikły jabłka. Pamięta pani, ile było gatunków jabłek, ile rodzajów, ile zapachów, ile smaków! A teraz uczeni starają się zredukować je do paru gatunków, a właściwie do dwóch.

Taka senność jest zapewne przeczuciem śmierci, a ta wata, która nas otacza, to już jest nasza dusza, która częściowo wydostała się z ciała i otula je – ową czułą kolebkę jej bytu – jakimś ciepłem i delikatnością. Lubię tak, kiedy zapadam z początku w półświadomość – potem w całą nieświadomość, pełną niewiedzę i całkowite zatopienie w ramionach słodyczy.

Pejzaż się zamazał, a drzewa zdają się tonąć wierzchołkami we mgle. Zbliża się jesień. Trzeba zaklekotać i odlecieć.

Kiedy tak piszę do pani tutaj, to już nic nie rozumiem: człowiek cały składa się z pasm, ze stref – które się nie mieszają, a tylko układają, jedna obok drugiej, i każda strefa ma inny kolor i inny smak, jak taka pasiasta paliła, którą sprzedawano na kontraktach w Kijowie. Jedna z tych stref to radość z tych rzeczy, które może na naszą radość nie zasługiwały.

Po tych deszczach nastały przezroczyste, pogodne jesienne dnie, kiedy świat jest tak piękny, po prostu słowa więzną w gardle, pióro nieruchomieje w ręku, opisać tego niepodobna. Góry stają przejrzyste i pokryte lekką zasłoną, niebo jest jasne i głębsze niż zwykle, prawie takie, jak na Południu.

My żyjemy zawsze historią i każdy z nas interpretuje tę historię na swój sposób. Jakże może myśleć o szczęściu człowiek należący do narodu, którego głównym mitem jest mit powstania. Nie mit szczęśliwości wiecznej czy mit strajku generalnego (jak u Sorela), tylko mit powstania. My wszyscy żyjemy dlatego, aby kiedyś odbyło się to obrzędowe niejako ofiarowanie na ołtarzu ojczyzny hekatomby chłopców i dziewcząt, jaka odbywała się gdzieś tam kiedyś w jakichś bajecznych państwach, które miały inne mity.

Oni są już niczym, snem, jasną smugą, podczas gdy mnie się wydaje, że „jestem”, że „czuję”, że „tworzę”. I nie wiem, kto mnie przyjmie na swoje łono: nicość, materia czy Bóg?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *