Jang Eun-jin „Nikt nie odpisuje”

Jang Eun-jin „Nikt nie odpisuje”:

Korea Południowa. Narratorem jest mężczyzna, ale autorka to kobieta. Życie jako listy z podróży.
Cytaty:

Poezja, tak jak i liczby, będzie się ciągnąć w nieskończoność.

Piszę listy nie tylko dlatego, że chciałbym przekazać dalej historie napotkanych osób, ale też przez to, że chciałbym podzielić się z kimś informacją o tym, że taki dzień miał miejsce w moim życiu.

Na końcu listu proszę o szybkie przesłanie odpowiedzi, tak aby dotarła w przeciągu dwóch dni, i załączam podpis „Hotel Iris, pokój 203”, po czym zaklejam kopertę. Mój dzień znika w jej wnętrzu. Listy z jakiegoś powodu zawsze wyglądają na coś ważnego. Tak samo mój dzień, teraz zamknięty już w prostokątnej kopercie, wydaje się nabierać powagi.

Czasem powtarzam ludziom, że jeżeli chce się poznać czyjeś żądze, to trzeba komuś kazać spakować walizkę na wyjazd. Albo ukraść czyjąś zapakowaną torbę podróżną. Jeśli ktoś wrzucił do walizki bez ładu i składu to i owo, to kiedy już w tej podróży jest, męczy się z bagażem stresu i zmęczenia równym wielkości tej zapchanej torby podróżnej. Podróż, która pierwotnie miała służyć odrzuceniu tego bagażu, sama w sobie staje się ciężarem.

Moje myśli i słowa nie będą miały żadnego znaczenia, jeśli nikt ich nie wysłucha. Dlatego muszę spotykać ludzi, muszę z nimi rozmawiać. A żeby to osiągnąć, muszę ciągle chodzić, przemieszczać się z miejsca na miejsce.

Miasta Hoppera nie są barwne i głośne, a puste, nieskończenie posępne, zupełnie wymarłe. Ludzie siedzą samotnie z pustym wyrazem twarzy w kawiarniach i hotelowych pokojach, czytają książki albo patrzą przez okna. Nawet jeżeli siedzą we dwoje, ich spojrzenia się nie spotykają. Każde z nich patrzy gdzie indziej, jak gdyby bardzo wiele ich dzieliło. Na ich twarzach maluje się dyskomfort, pewnie dlatego, że nie są wśród wygód własnego domu, ale zatrzymano ich w opustoszałej przestrzeni publicznej. W miastach, które utraciły słuch i pozbawione są słów, dźwięków i nawet hałasu. Ma się wrażenie, że namalowane na wzgórzach puste domy i ulice pozbawione są jakiegokolwiek celu. Promienie słońca, które wpadają do cichych, pustych pokoi, wydają się nie nieść ze sobą ciepła. Jestem pewien, że gdyby mnie dotknęły, poczułbym zimno. Uczucie pustki, które płynie z wielkich przestrzeni, i monotonia malująca się na pochylonych twarzach ludzi wydają się zarówno najmniejszymi, jak i największymi elementami, które malarz mógł wybrać, aby ukazać samotność.

Hopper naprawdę rozumiał istotę miast. Dlatego potrafił namalować ich prawdziwe oblicze. Nieważne, ile osób przybyło do tych miast i ile spośród nich się śmiało, bawiło, rozmawiało, jego wzrok skupiał się tylko na jednej osobie. Osobie, która zawsze z tym samym wyrazem twarzy i w tej samej pozycji wpatrywała się w jakieś inne miejsce niż reszta: w okno, w książkę, w filiżankę kawy, we własne wnętrze. Może to był właśnie prawdziwy Hopper. Prawdziwą samotnością nie jest bycie samym, a bycie samotnym we dwoje. Gdy stałem na środku pokoju hotelowego, nie różniłem się zbytnio od wiszących na ścianach prac Hoppera. Te dzieła doskonale rozumiały mój obecny stan — tak bardzo mnie przypominały, tak znajome mi się wydawały. To samotność popchnęła mnie w podróż, ale okazało się, że w drodze dalej czuję się tak samo samotny.

— Ja bym zrobiła pokoje poświęcone pisarzom… Byłby to hotel, w którym się zatrzymujesz, żeby przeczytać książkę danego autora. Już sama myśl mnie cieszy.

Światło reflektorów potrafi jednak wykończyć ludzi, zupełnie ich złamać. Ci, którzy już od samego początku biegną ze wszystkich sił, nie mając czasu na dorastanie i nadchodzące wtedy zmiany, kończą nieszczęśliwi, nieraz upadają tak nisko, że nie mają już drogi powrotu. To tak jak z otrzymaną z góry wypłatą, tylko że oni otrzymują wcześniej od innych szczęście.

367 okrzyknął gosiwony cudami architektury. Mawiał, że architektonicznymi dziełami nie są wcale takie budynki jak Sagrada Família w Barcelonie, ale właśnie ciasne gosiwony zbudowane tak, że były w stanie przyjąć ponad siedemdziesiąt osób. Że wspaniałym architektem wcale nie był Antoni Gaudí, a właśnie bezimienni projektanci gosiwonów, którzy wiedzieli wszystko na temat minimalnej i maksymalnej przestrzeni potrzebnej do życia i zamieniali tę wiedzę w rzeczywistość, co w oczach 367 czyniło ich wspaniałymi. — Nawet osoba, która ma dziewięćdziesiąt dziewięć pokojów, będzie spała w tylko jednym z nich — opowiadał. — A w tym pokoju będzie potrzebowała tylko tyle przestrzeni, żeby zmieściło się tam jej ciało. Tyle, ile mierzy trumna. Wraz z wielkością pokoju wzrasta chciwość. Ludzie zaczynają się zachowywać desperacko, bo czują, że i tu i tam trzeba ciągle tę przestrzeń czymś wypełniać. A śmierć? W małym pokoju i śmierć jest bliżej nas, a więc nie ma w niej nic strasznego.

… co jeszcze poruszałoby się dalej w pustym mieszkaniu? — Zegary. — Kiedy wychodziłam, wyjęłam z nich baterie. — Następnym razem niech pani tego nie robi. W pustym domu też musi płynąć czas.

— Moje życie byłoby sukcesem, gdybym napisała chociaż jedno zdanie warte zapisania na nagrobku. Taki Stendhal spędził całe życie na poszukiwaniu tego jednego jedynego zdania, które chciałby mieć umieszczone na swoim grobie. — Co to było za zdanie? — „Żyłem, pisałem, kochałem”.

Później do mnie dotarło, że wszystkie rzeczy w życiu wydarzają się w ciągu jednego dnia.

A tak w ogóle to nie lubię ludzi, którzy obnoszą się z tym, gdzie to niby byli. Bo wtedy też już nie wiadomo, dla kogo podróżują: czy dla samych siebie, czy dla innych. Tak naprawdę te osoby, które chwalą się swoimi przygodami, zupełnie nic z nich nie wynoszą.

Na koniec dodaję, że noce, kiedy piszemy do kogoś list, są najwznioślejszymi z nocy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *