Jakub Żulczyk „Dawno temu w Warszawie”

Jakub Żulczyk „Dawno temu w Warszawie”:

Sequel „Ślepnąć od świateł”. Podniosłe jak dramaty szekspirowkie. I pomyśleć, że chodzi o nawalankę w środowisku dilerów narkotykowych.
Cytaty:

Przecież znacie te baśnie z książek. Kochacie je, bo czynią was częścią czegoś większego. Owszem – wtedy trwała wojna, żołnierze walczyli o honor, Warszawę, Polskę, a my jesteśmy zwykłymi bandytami. Mordercami, gorszymi niż Pruszków i Wołomin. Jesteśmy zmorą tego kraju, jego cichymi okupantami. Upaśliśmy się na jego krwi jak kleszcze. Ale posłuchajcie – tak naprawdę każda sytuacja, w której ktoś klęczy na ziemi, a ktoś inny trzyma mu pistolet przy głowie, jest taka sama. Dobro i zło to dekoracja. Program operacyjny. Ojczyzna, pieniądze, honor, zysk, triumf są ważne dla tego, kto patrzy, i dla tego, kto trzyma pistolet. Ale nie mają już żadnego znaczenia dla tego, który klęczy na ziemi.

Po brunatnej łące błąkają się bezdomne duchy. Ludzie uwięzieni w pustostanach trzęsą się ze strachu. Jesteśmy pod Warszawą, ale zaraz będziemy w Warszawie. Jesteśmy pod Polską, ale zaraz będziemy w Polsce. Wygrzebujemy się, odwracamy do słońca. Nic nie zstąpi i nic nie odnowi. Za późno, za mało.

Strzał w tył głowy to strzał w tył głowy. Ciała na ziemi to ciała na ziemi. Śmierć to tylko śmierć. Zobaczcie rzeczywistość, zapraszam. Przestańcie się mazać. Wydmuchajcie nosy.

Pomoc innym to najczęściej pozbywanie się śmieci. Hojność to recykling.

Życie sklejone z romansów i kroplówek. Plac Konstytucji, plac Zbawiciela, plac Wilsona. Utopia, Lustra, Plan. Miłość, Smolna, Jasna. Bacardi, aperol, prosecco. Emka, kryształ, keta. Pilates, joga, ayahuasca. Karta kredytowa, kredyt na firmę, kredyt hipoteczny.

… cała ta rzekoma plandemia to dla niego złote żniwa. Ludzie ćpają na potęgę, dwa albo trzy razy więcej niż przed covidem, już nie tylko w weekendy, nie tylko w klubach, ale i w dzień, od samego rana; jarają, wciągają i połykają do śniadania, aby przetrzymać pracę zdalną, ciągłą obecność dzieci, no i tego drugiego człowieka, z którym przecież wcale nie ma jakiegoś zajebistego kontaktu. Ani umowy, że będziemy siedzieć ze sobą dwa cztery na dobę. Ćpają, aby zdusić lęk o rodziców, oddalić widmo choroby i pytanie, czy to akurat ja zostanę wywalony z roboty w tym tygodniu. Kurtki tego miasta mają pełne ręce roboty.

Warszawa wymusza na tych, którzy się tu urodzili, swoisty fanatyzm, lęk przed przebywaniem na dłużej gdziekolwiek indziej. Czuję się wiecznie zagrożona, ale i nieśmiertelna. Nie można po prostu mieszkać w Warszawie. Trzeba być jej żołnierzem. Iść prosto, karmić się niechęcią całej reszty Polski. Salutować. Napierdalać każdego, kto się pruje

Nagle ogarnia mnie strach, że pewnego dnia się obudzę i ten stan, który zwykle trwa kilka sekund, stan, w którym nie wiem, gdzie i kim jestem, zacznie się wydłużać. Najpierw rozciągnie się do minuty, potem do pięciu, w końcu do kwadransa, godziny, dnia, reszty życia. – Co chcesz zrobić? Z tym chłopcem? – Nie wiem. Obiecałam dzieciakom, że znajdę tego, kto to zrobił. – Głupia jesteś. Jak? – Mogę pomóc policji w śledztwie. – Ty uważaj, żeby policja nie zrobiła cię współwinną. Najłatwiej pomyśleć tak jak ta matka. – To śledztwo prowadzi taka policjantka, ona… – Przerywam. Przecież sama nie widzę sensu w tym, co mówię. Mam odnaleźć jakiegoś mordercę? – Może ja rzeczywiście powinnam odesłać ich do domów? Może naprawdę robię im większą krzywdę niż ci rodzice? Pytanie zawisa bez odpowiedzi. Obie zapalamy papierosy, Ewa otwiera okno. Podchodzę do niego, wypuszczam dym w ciemne, uśpione miasto. – Boisz się wirusa? – pytam. – Jasne,

Nagle ogarnia mnie strach, że pewnego dnia się obudzę i ten stan, który zwykle trwa kilka sekund, stan, w którym nie wiem, gdzie i kim jestem, zacznie się wydłużać. Najpierw rozciągnie się do minuty, potem do pięciu, w końcu do kwadransa, godziny, dnia, reszty życia.

Mam nadzieję, że nie umrę w karetce, która czeka w korku pod szpitalem.

Wszystko, co nie jest zyskiem, jest stratą czasu.

– Tylko na tydzień – mówi Kurtka. – Naprawdę, wystarczy. Ja po prostu nie mogę mieć nic na chacie, jak wjadą, bo będę zamieciony jak chodnik przed Sejmem.

To nie tylko ćpanie – chłopak jest fabrycznie głupi.

Chciałem malować, być artystą, ale szybko zrozumiałem, że w świecie sztuki panuje zwyczajny feudalizm. Jedna na dziesięć tysięcy osób osiąga sławę i bogactwo, namaszczona przez rzeczywistość, bo uznana za użyteczną. Ten, który wygrywa los na loterii, staje się bogatym niewolnikiem histerycznych degeneratów. Reszta topi się w jeziorze rozpaczy, korporacjach, domach mediowych. Zarzyna swój talent jak ofiarne zwierzę na starożytnym ołtarzu. Za spływającą po kamieniach krew bierze kredyty, kupuje ładne przedmioty, cyklinuje podłogi, daje do renowacji przedwojenne drzwi, lata w grudniu do Tajlandii.

Dopiero w nocy widać prawdę. Życie, ludzie, historie są wszędzie.

Crack to progeria, człowiek w rok starzeje się o dekadę.

… niejaki Kaczor, klejarz-punkowiec, który na plecach skórzanej kurtki miał przyklejoną ukradzioną z kolei metalową tabliczkę z trupią czaszką, „Nie dotykać, grozi śmiercią”, i tak nikt go nie dotykał, chyba że butem po głowie.

Ksiądz jest stary i już lekko wyłączony. Próbuje zamienić początki demencji w dostojność. Idzie mu kiepsko. Klepie banały, mówi z zaśpiewem, przeciąga wyrazy. Może zawsze tak jest. Nie wiem. Widziałem więcej śmierci niż pogrzebów.

Jego kumpel ma w sobie poczciwość, której na pewno nie umie zagrać. Nad nikim się nie znęca, po prostu żyje smutnym życiem idioty, który od rana do wieczora chodzi po świecie z przyczepionym do głowy niewidzialnym znakiem zapytania. Pije siedem kaw dziennie, bo się przyzwyczaił. Serce i kicha wciąż go bolą. Pije wódę, by nie czuć tego wszystkiego. Rzyga, ale zawsze pije do odcinki. Ta za każdym razem przychodzi minutę szybciej.

Ludzie są śmieszni. Największym marzeniem każdego jest żyć życiem, w którym nie trzeba nic robić. Jednocześnie nie potrafią spędzić na bezczynności pięciu minut. Bezruch przypomina im o przerażającej pustce, z której się wzięli i do której idą. Ekrany, jak i wiele innych rzeczy, wynaleziono głównie po to, aby odegnać myśli o śmierci.

Byłem jak każde zwierzę, koił mnie dotyk.

rzadko przyjeżdżałem na Muranów, to dziwna dzielnica, nie do końca ją rozumiałem. Znałem ludzi, którzy tu mieszkali, wynajmowali lub mieli mieszkania niedaleko Polinu. Mówili o duchach, zmorach, nawiedzeniach. O paraliżach sennych, wychudłych postaciach stojących w rogach pomieszczeń, niewidzialnych dłoniach na klatkach piersiowych. O krokach za drzwiami, jakby ktoś w kółko chodził po korytarzu w chodakach. Może sobie to wszystko wmawiali. Może historia getta, powstania, wywózek tworzyła grunt, na którym wyrosły te halucynacje.

Niektórzy powinni się pogodzić, że zwykłe, nudne życie, takie, w którym wychodzi się z domu o ósmej rano i wraca wczesnym wieczorem, to dla nich jedyne wyjście. Powinni to zrobić zarówno dla swojego dobra, jak i dobra ogółu.

Jego rodzice są dość mocno poza planszą, ojciec wrzucał kolejne chwilówki w maszyny, aż wylądował w pierdlu, matka wyjechała do Londynu, pracowała przy sprzątaniu metra, przez chwilę posyłała pieniądze, w końcu przestała. Młodszy brat trafił do domu dziecka. Dla Przemka nie było miejsca, dwa tygodnie krążył dookoła Dworca Południowego, raz po raz przeganiała go policja. W końcu trafił tutaj.

Może dla Jezusa to nie ukrzyżowanie było najgorszą gehenną; prawdziwym piekłem było wstanie z grobu.

OPIO LOT XO ma jakieś pięć tysięcy członków, dzieci ćpających opioidy. Wiktor powiedział potem, że to tylko jedna z wielu. Majka, fenta, oxy. Tramadol. Burprenorfina. Poziomy jak w grze. Opio loteria – zakłady za pieniądze, który pierwszy się przećpa. Głównie uczniowie liceów, ale także starsi i młodsi. Czarne kurtki, kominiarki, kolczyki, tatuaże. Najwięcej jest jednak bezosobowych profilówek, awatarów z memów, postaci anime.

– Chłopiec, którego zabili. Pieprzył się po hotelach, żeby zarobić na te kapsułki. Ty mu je sprzedawałeś, chuju jeden. Sprzedajecie to dzieciom. Zabijacie dzieci. – Mam się popłakać? – To jest dziesięć razy mocniejsze od heroiny. Mam u siebie chłopaka, który się z tego odtruwa. Nie wiem, czy przeżyje. Jeszcze raz, kurwa, Kurtka, zabijacie dzieci. Żeby mieć na kurtki i bluzy, i zegarki, i łańcuchy, czy co tam lubicie przyczepiać sobie do fiutów, żeby było je w ogóle widać. – Teraz już naprawdę jestem wzruszony, mordko.

Każdemu na koniec jego własny dowcip.

Nienawiść to nie jest uczucie. Nienawiść to postawa.

Ryba, chleb, wino. Posiłek Jezusa.

Za pięć lat będziemy jeść kolacje z premierami. Oni sami będą nas prosić, abyśmy umówili ich z jakimś przystojnym bezdomnym.

Euforia trwa krótko, raptem kilkanaście minut. Potem jest sześć, siedem godzin normalnego funkcjonowania. Później zaczyna się ból. Nie ma mocnych na ból i strach.

Terror to nic innego jak dezorientacja. Zarządzanie uwagą.

… prawie każdy mówi więcej, niż ma do powiedzenia

Z tego, co zdążyłem zauważyć, polski YouTube to gigantyczny labirynt zbudowany z przepełnionych toi-toiów.

– Wiecie, jaki jest główny problem z kryminalistami? Jesteście bezbronni. Nikt was nie chroni. Nie możecie iść do sądu. Nie możecie zadzwonić po policję. W świetle prawa nie można was okraść, bo tego, co posiadacie, nie można nawet posiadać. Nie macie nic. Nic nie możecie. Jeden na dziesięciu z was za parę lat zupełnym fartem otworzy jakąś siłownię, sklep, kupi mieszkanie pod wynajem krótkoterminowy. Ale to żebrak z Centralnego posiada więcej niż wy. Wy macie nielegalny towar, brudne pieniądze, jakieś szmaty, łańcuchy i zegarki, których nikt od was nie kupi, bo są noszone i porysowane.

Świat to granda. Smutne popisy nietrwałego białka. Popatrz, połowa ludzi na świecie to niewolnicy drugiej połowy. Sam masz niewolników. Twój telefon jest stworzony z surowców wydobytych przez niepiśmiennych ludzi, wyciągających gołymi łapami rakotwórczą skałę przez dwadzieścia godzin na dobę. Pilnują ich inni niepiśmienni ludzie z karabinami, a ty wypisujesz na tym telefonie jakieś pierdoły o równouprawnieniu, o zdrowiu psychicznym, o szacunku, pomocy innym, o wierze w sens i naukę. O prawach człowieka. O etycznym jedzeniu i etycznej modzie. Połowa tego świata umiera z niedożywienia, a ty myślisz, że go ratujesz, bo kupiłaś w sklepie mleko migdałowe.

Żyje się raz i czasami jest to trudne.

Jedyne, co jeszcze możesz zrobić, to przeżyć.

Logika. Jeśli nikt nie umie się przyznać do winy, dobro i zło to tylko program operacyjny. Dobro to my. Zło to wy. My byliśmy szybsi, wy byliście głupi. Popełniliście błąd, my jeszcze nie.

Za każdym razem, gdy nad Polską świeci słońce, odnoszę wrażenie, że ktoś się wygłupia.

Weź swoje największe marzenie i podziel je na pół. To pół ci wystarczy. Najesz się. Drugie pół niech ci wisi na ścianie w ramce.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *