Haruki Murakami „Wszystkie boże dzieci tańczą”

Haruki Murakami „Wszystkie boże dzieci tańczą”:

Wiki: „W książce przeplata się rzeczywistość z fikcją, realność i marzenia. Choć w inny sposób, każdy z bohaterów poszukuje siebie, chce odnaleźć drogę w życiu, zrozumieć swoje lęki i pragnienia. Murakami zgrabnie podsuwa czytelnikowi wizje bohaterów jako prawdę, ich sny jako rzeczywistość.”

Już nie przerażały go śmierć, choroby weneryczne i rozmiar wszechświata.

Przy ognisku Junko zawsze stawała się milcząca. Trwała praktycznie w bezruchu, tylko od czasu do czasu lekko zmieniała pozycję. Wydawało jej się, że płomienie wszystko w milczeniu przyjmują, rozumieją i wybaczają. Pomyślała, że prawdziwa rodzina to musi być właśnie coś takiego.

Jeden z jego przyjaciół mówił, że kiedy ma kaca, zawsze ogląda poranny program w telewizji. Gdy słucha irytujących głosów nieustępliwych reporterek mówiących o skandalach w świecie artystycznym, od razu udaje mu się zwymiotować.

Na przykład tak samo jest z tą muzyką. Mówił: „Nimit, wsłuchaj się dobrze w tę muzykę. Starannie śledź linie improwizacji Colemana Hawkinsa. Wytęż słuch i zastanów się, co on ci chce za ich pomocą przekazać. Opowiada o wolnej duszy, która próbuje się wyrwać z piersi. We mnie jest taka dusza i w tobie też. Tutaj! Tu można dosłyszeć jej echo, prawda? Gorący oddech, drżenie serca”. Słuchałem tej muzyki wiele razy, wytężałem słuch i udało mi się usłyszeć echo duszy. Lecz nie jestem pewien, czy naprawdę słyszałem to na własne uszy. Kiedy jest się z kimś długo i wykonuje się polecenia tej osoby, staje się człowiek z tym kimś jednym ciałem i duszą. Rozumie pani, o czym mówię?

Jest pani piękna, pani doktor. Mądra i silna. Ale mam wrażenie, że coś pani zawsze leży na sercu. Musi pani powoli przygotować się na przyjęcie śmierci. Jeżeli będzie pani traciła zbyt wiele sił na życie, nie uda się pani spokojnie umrzeć. Musi pani po trochu zmienić bieg. Trzeba żyć i umieć umrzeć – to rzeczy w pewnym sensie równorzędne, pani doktor. – Słuchaj, Nimit – odezwała się Satsuki, zdejmując okulary przeciwsłoneczne i wychylając się do przodu ponad siedzeniem pasażera. – Słucham, pani doktor. – A ty się przygotowałeś na spokojne przyjęcie śmierci? – Ja jestem już w połowie martwy, pani doktor – powiedział Nimit, jakby to było oczywiste.

Świat jest jak wielki płaszcz i potrzebuje kieszeni o różnych kształtach.

Jestem bardzo przeciętny. Jestem poniżej przeciętnej. Łysieję, rośnie mi brzuch, w zeszłym miesiącu skończyłem czterdzieści lat. Mam płaskostopie, lekarz stwierdził u mnie skłonność do cukrzycy. Ostatni raz spałem z kobietą aż trzy miesiące temu. I była to prostytutka. W moim dziale trochę mnie cenią za odzyskiwanie długów, ale to nie znaczy, że ktoś mnie szanuje. Ani w pracy, ani w życiu prywatnym nikt mnie nie lubi. Jestem małomówny i nieśmiały, więc z nikim nie mogę się zaprzyjaźnić. Moje umiejętności sportowe są równe zeru, nie mam słuchu muzycznego, jestem niski, mam zwężenie napletka i jestem krótkowidzem. Mam nawet lekki astygmatyzm. Straszne życie. Tylko śpię, wstaję, jem i sram. Nie jestem nawet pewien, po co w ogóle żyję. Dlaczego ktoś taki jak ja ma ratować Tokio? – Panie Katagiri – powiedział Żaba uroczyście. – Tylko ktoś taki jak pan może uratować Tokio. I ja chcę uratować Tokio właśnie dla takich ludzi jak pan. Katagiri jeszcze raz westchnął głęboko. – No to co ja mam właściwie zrobić?

Pracowałeś? – W zasadzie tak. – Pisałeś coś? Jumpej skinął potakująco głową. – Dobrze idzie? – Jak zawsze: piszę opowiadanie. Ukazuje się w czasopiśmie literackim. Nikt go nie czyta. – Ja czytam wszystko, co piszesz. Bez wyjątku. – Dzięki. Jesteś bardzo miła. Ale tak czy inaczej, opowiadanie jako gatunek literacki staje się coraz bardziej przestarzałe, jak biedny suwak logarytmiczny.

Zębate koło życia ze szczękiem przesunęło się o jeden ząbek i wiadomo już na pewno, że się nie cofnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *