Hanna Bogoryja-Zakrzewska, Katarzyna Błaszczyk – Zdarzyło się naprawdę. Opowieści reporterskie:
Reportaże radiowe z dopiskami. Interwencyjne. Ludzie nieszczęśliwi, ale też albo się o to nieszczęście sami proszą, albo działają reaktywnie: wiedzą, że prędzej czy później dostaną po łbie, tylko nie wiedzą, z której strony. Osób zdecydowanych zrobić coś samemu z własnym życiem raczej niewiele.
Cytaty:
Mnie wzburzyło to, że dziewczyny, które normalnie funkcjonowały, zakochały się, miały swoich chłopaków, rozdziewiczone były przez te swoje pierwsze miłości, nagle się zmieniły. Żądza pieniądza trochę zapanowała nad mózgami. Łukasza i jego kumpli wkurza, że koleżanki z podwórka nie są zainteresowane nimi – kolegami z sąsiedztwa. Nie są dla nich atrakcyjni, bo nie mają aut, dużych pieniędzy – mogą tylko patrzeć ze złością, jak dziewczyny podrywają starszych dla pieniędzy. Ale ta złość nie przeszkadza w poczuciu lojalności. Na prośbę o kontakt do nich Łukasz twardo odpowiada, że nie będzie wystawiał swoich koleżanek. – Proszę iść do galerii handlowej, od razu je pani zobaczy.
Chodzą na takie łowy. To znaczy, gdy widzą, że jest jakiś odpicowany samochód i ktoś ma około trzydziestki, to podchodzą i zagadują, na przykład o godzinę. Zalecają się. Moi koledzy mówią o nich „fotelik”, bo siedzi w fotelu raz w jednym samochodzie, raz w drugim. Albo „blachary”. Okazuje się, że dziewczyny wcale nie chcą kasy za seks. Wystarczy im przejażdżka. Chyba że po stosunku mężczyzna jest rozkojarzony – wtedy te sprytniejsze i pozbawione skrupułów kradną portfel z kurtki, którą właściciel auta wcześniej rzucił na tylne siedzenie.
Dyskoteki to się stała podstawowa rzecz w moim życiu.
Teraz mam piętnaście lat, a mój chłopak ma dwadzieścia osiem. Jestem z nim przede wszystkim dlatego, że ma pieniądze.
Sklasyfikowała szlaufy według kilku typów: szlaufy zwykłe – chodzi o kasę; szlaufy, które szukają tatusia – są z rozbitych rodzin; blachary – chodzi im tylko o samochód, by się przejechać. Może być i zwykły fiat.
Chwaliła się, że rozkochuje w sobie mężczyzn. W pewnym momencie zawsze jest z danym facetem w wynajętym mieszkaniu, gdzie wpadają policjanci, którzy zaczynają ją szantażować. Ona udaje, że płacze, że zaraz ją zabiją, że mafia ją zniszczy. Wtedy mężczyźni biorą kredyty, oddają swoje oszczędności. Wcześniej ich w sobie rozkochuje, obiecuje małżeństwa, udaje taką wspaniałą kobietę. Na swoje ofiary wybiera najczęściej żonatych, bo oni potem siedzą cicho w tej sprawie. Boją się.
… przez ostatnie dwa dni, zalewając się łzami rozpaczy, zamknęłam kilkukrotnie swoje życie. niestety, bez sensownej puenty. w związku z tym postanowiłam, że nie mogę jeszcze odejść. chcę w te wakacje spłynąć Krutynią. chcę powiedzieć tak Niemężowi. chcę napić się drinka, gdy mój Syn skończy studia. chcę wtulić się w ciałka wnucząt i sprawdzić, czy będą tak cudownie pachnieć jak Pulpet, gdy był maleństwem. pierdolę zostaję. nie umieram.
„Chwilo trwaj!” – często teraz powtarzam. nie wierzę w chemioterapię, nie wierzę w zaleczenie ani w wyleczenie. wierzę w przypadek: może się uda, a może nie.
To jest nieuchronność losu. Jeździmy do znajomych i tam jest dzieciątko trzyletnie. I ten chłopczyk, kiedy wieczorem ma iść spać, strasznie się złości, że jest wieczór. Wścieka się, że musi iść spać. To jest to samo. No nie można się złościć na to, że w którymś momencie zgaśnie światło. Tak po prostu jest.
Temat narodzin jest modny. A śmierć jest czymś, co jest tak trudne i tak niedopasowane do tego kolorowego świata, że trzeba ją zepchnąć za parawan. Jest w Polsce akcja „Rodzić po ludzku”, ale nie ma akcji ronić czy umierać po ludzku.
– Powiedziałem do mamy, że kocham dziewczynę, Marlenę. Powiedziałem, że ona jest z Polski, a to kraj w Europie – opowiada Viren. – Moja mama jest wyrozumiała, ale nie aż tak. Wiadomo, stare zwyczaje. Żona powinna być Hinduską, a nie z innego kraju. Mama była jeszcze spokojna i zaczęła pytać: „Ile lat ma Marlena?”. „Jest ode mnie trzynaście lat starsza”. Miałem wtedy dwadzieścia trzy lata, a Marlena niecałe trzydzieści sześć. Kiedy mama to usłyszała, zrobiła się czerwona na twarzy.
– Na Facebooku syn dostaje wiadomości od kolegów z klasy. Cytuję: „Ty murzynie, ty ciapaty, ty hydrancie, spierdalaj stąd!”. Dziecko, które ma dwanaście–trzynaście lat, mówi tak do swojego kolegi! To, co robią media i co my nieświadomie przekazujemy naszym dzieciom, to przekonanie, że kolor biały jest najlepszy. Inne kolory skóry należą do podludzi. To są bolesne fakty.
Na zbieranie pieniędzy mówiło się, że chodziło się „po kancie”. I jak się przeszło parę razy „po kancie”, to zebrało się na butelkę denaturatu. W nazwie miejscowej dinks. Więc jak sobie załatwili dinksa, to trzeba się napić, bo to rozgrzewa. Jedni pili na zimno, inni na gorąco. Na zimno to był denaturat rozpuszczony z jakimś tam napojem, a na gorąco to nierozcieńczany, prosto z butelki.
Za komuny samemu można było siedzieć w celi nie więcej jak dwadzieścia osiem dni. Po tym czasie lekarz musiał sprawdzić, czy nic się nie stało, czy w umyśle tego osadzonego w samotności nie zachodzą jakieś zmiany. Siedziałem w tej celi pięć lat i nie pamiętam, żeby mnie jakiś lekarz sprawdzał, czy przypadkiem nie odgryzłem sobie ręki z tego bólu.
Najbardziej złośliwe było głośne, permanentne puszczanie Radia Maryja. Na cały regulator. Było tak głośno, że kubek z kawą sam się przesuwał na stoliku od tego dudnienia. Głośniki charczą od pobudki o 6.30 do 21.00, czyli do ciszy nocnej. Przerwa w „audycji” radiowej jest tylko podczas apeli. – Prosił pan funkcjonariuszy, aby ściszyć radio? – pytam. – Naturalnie. W oddziale było kilkudziesięciu skazanych i wszyscy o to prosili. Nie przynosiło to żadnych skutków.
Rzecznik: No, ale co wytłumaczyć? Dlaczego pani Milewska przegrała konkurs? Reporter: Tak! Właśnie to trzeba tym ludziom wytłumaczyć. Rzecznik: No przegrała ten konkurs, dlatego, że pani W. była lepsza w oczach komisji. Reporter: A dlaczego pani W. była lepsza? Rzecznik: Dlatego, że pani Milewska była gorsza w oczach komisji.
Potomkowie polskich osadników uwielbiają jeść pierogi i czerninę, zupę z krwi kaczki. Każdy współczesny Polak kojarzy czerninę z odmową oświadczyn, bo takie znaczenie utrwalił Adam Mickiewicz. Podać komuś czarną polewkę oznacza odrzucić oświadczyny. Jednak dziewiętnastowieczni emigranci z Kongresówki nie czytywali Pana Tadeusza, natomiast zupę najwyraźniej lubili i we współczesnej Brazylii właśnie czernina jest synonimem polskości. Czarna polewka (Guarani das Missões 2011) Czernina wygląda jak źle rozrobione kakao, w którym pływa długi, jasny makaron.
Kramiki pełne są chińskiej szmiry, która udaje narodowe produkty. – Kto ty jesteś? Polak mały – recytują maluchy. Przez chwilę mam wrażenie, że weszłam do cepelii z napisem „falsyfikat”. Na szczęście przy stoliku piją prawdziwą wódkę.
Kim pani jest – Polką, Niemką? – Ślonzoczka żech jest! – odpowiada Truda. – My zaś Ślonzoki wołomy na richtig Poloków: chadziaje! Mój ojciec godoł, że to się jeszcze wszystko zmieni, że tu jeszcze przyjdą Niemcy. Do końca tak mówił, że tu jeszcze na te tereny przyjdą Niemcy… – wtrąca Krista. – A daty wyznaczali… Przyszło lato, przyszła zima, bydzie Änderung, a Änderung, za trzy miesiące bydzie Änderung [pol. za trzy miesiące będzie zmiana – przyp. aut.].
Kiedyś zrobiłam taki eksperyment, gdy mi się nudziło. Wzięłam banknot stuzłotowy, zgniotłam go trochę i rzuciłam na chodnik, by zobaczyć reakcję ludzi. W ogóle nie było reakcji, bo ludzie są tak zaprzątnięci swoimi sprawami, że na nic nie zwracają uwagi.
… zakochał się w niej. Józefa śmieje się: – Jak diabeł w suchej wierzbie.