Ferdinand von Schirach „Tabu”

Ferdinand von Schirach „Tabu”:

Pewnego pogodnego dnia wiosną roku tysiąc osiemset trzydziestego ósmego w Paryżu, przy Boulevard du Temple, powstała nowa rzeczywistość. Odmieniła ona ludzkie postrzeganie, wiedzę i pamięć. Ostatecznie odmieniła też prawdę. Daguerre był francuskim scenografem teatralnym. Chciał tworzyć dekoracje, które wyglądałyby jak prawdziwe. Przez otwór w drewnianej skrzynce wystawił na działanie światła płytki pokryte jodkiem srebra. Potem z oparów rtęci wyłaniało się to, co znajdowało się przed skrzynką. Trwało jednak długo, zanim sole srebra zaczęły wchodzić w reakcję. Konie i spacerowicze poruszali się za szybko, ruch był jeszcze nie do uchwycenia, światło pozostawiało na płytkach jedynie domy, drzewa i ulice. Daguerre wynalazł fotografię. Na zrobionym przez niego zdjęciu z tysiąc osiemset trzydziestego ósmego roku wśród nieostrych zarysów dorożek i ludzi zaskakująco wyraźnie widać mężczyznę. Podczas gdy wokół niego wszystko pędzi, on stoi nieruchomo, ręce skrzyżowane ma na plecach. Jedynie jego głowa jest niewyraźna. Mężczyzna nic nie wiedział o Daguerze ani o jego wynalazku, był przechodniem, któremu czyszczono buty. Aparat zarejestrował zarówno jego, jak i pucybuta – to byli pierwsi ludzie, jacy pojawili się na fotografii. Sebastian von Eschburg często myślał o tkwiącym w bezruchu mężczyźnie i jego rozmazanej głowie. Jednak dopiero teraz, kiedy te wydarzenia miały już miejsce i nikt już nie mógł cofnąć biegu rzeczy, zrozumiał – to on był tym mężczyzną.

… często słyszał, jak matka mówi ojcu, że brak mu ambicji, dyscypliny, nie ma nawet porządnego zawodu. W życiu potrzebne są cele, mówiła, to one są najważniejsze.

Powiedziała, że ojciec miał wypadek, że padł strzał, kiedy czyścił broń. Jej usta wciąż się poruszały, Sebastian już jej nie słyszał. Zdawało mu się, jakby między nim a kobietą postawiono ścianę. Przypominała chropowaty papier czerpany, który ojciec zawsze kupował w starym młynie kilka wsi dalej.

Sebastian nie rozumiał postępowania matki. Nazwała to usuwaniem odpadów. Do kontenera trafiły slajdy ojca, filmy super 8 mm, nawet jego notatniki. W stojącym w ogrodzie zbiorniku na deszczówkę spaliła zdjęcia i listy. Wciąż wtedy powtarzała, że musi posprzątać, skończyć z tym, zamknąć to.

Eksperymentował do czasu, aż jego zdjęcia nabrały miękkiej, ciepłej barwy, która uspokajała inne kolory w jego głowie. Fotograf mówił, że Eschburg musi stać się rewolucyjny, sztuka ma prowokować i niszczyć, to droga do prawdy. Jednak Eschburg nie chciał być artystą. Za pomocą fotografii pragnął stworzyć inny świat, ulotny, miniony i ciepły. Po kilku miesiącach przedmioty, ludzie i krajobrazy na jego zdjęciach miały znośną dla niego postać.

Dużo podróżował, często budził się w hotelu, nie wiedząc, w jakim mieście przebywa. Myślał wtedy czasami, że lepiej byłoby leżeć w łóżku i czekać, aż wszystko minie.

Po południu poszedł do Starej Galerii Narodowej. Obraz, który chciał obejrzeć, znajdował się na drugim piętrze. Mniejszy, niż zapamiętał, miał metr dziesięć na metr siedemdziesiąt, obok na tabliczce napisane było: „Caspar David Friedrich, Mnich nad morzem, 1810”. Malarz nigdy nie sygnował tego obrazu, nie podał roku powstania ani tytułu. Kompozycja była prosta: niebo, morze, skały. Nic poza tym, żadnych domów, drzew, krzewów. Tylko z lewej strony stoi niewielka postać, zwrócona plecami do osoby oglądającej, jedyna pionowa linia. Friedrich pracował nad tym obrazem dwa lata, malując go, miał depresję. W tysiąc osiemset dziesiątym roku wystawiono obraz po raz pierwszy. Heinrich von Kleist napisał wówczas, że człowiek, który przygląda się płótnu, czuje, jakby obcinano mu powieki.

Eschburg chciał jej opowiedzieć o stojącym na dachu zardzewiałym kurku. Chciał powiedzieć jej o kolorach, które tu były, o brązie, cytrynowej i kadmowej żółci, zieleni cyjanowej, oliwkowej i chromowej, sjenie palonej i kolorze piasku. Chciał powiedzieć jej, że rzeczywistość jest szybsza niż on, który po prostu nie nadąża. Rzeczy dzieją się, a on im się tylko przygląda.

Przesłuchanie jest skomplikowane, pomyślała Landau. Dlaczego ktoś miałby do czegoś się przyznać? Jeśli sprawca choć przez chwilę się zastanowi, dojdzie do wniosku, że jeśli to zrobi, to przegra. Człowiek przyznaje się do przestępstwa tylko wtedy, jeśli dostanie coś w zamian – może liczy na łagodniejszą karę albo wierzy w czyste sumienie, spokojny sen bez koszmarów. Czasami chodzi jedynie o akceptację ze strony funkcjonariusza, który go przesłuchuje. Landau wierzyła, że wyłącznie dzieciństwo, dobro, którego ktoś wówczas doświadczył, może w końcu doprowadzić do przyznania się. Prowadziła już wiele przesłuchań, wiedziała, jak trudno jest wyznać prawdę.

… od naczelnika wydziału usłyszała zdanie, które było straszne, ale i dodające otuchy, i które od tamtej pory codziennie jej towarzyszyło: „Nie zwyciężamy, nie przegrywamy, wykonujemy naszą pracę”.

Lekarz powiedział mu, by się odprężył. Cztery tygodnie wcześniej po jednej z rozpraw Biegler po prostu przewrócił się na korytarzu sądu w Moabicie. Uderzył czołem o kamienną balustradę i upadł na podłogę. Lekarz wysłał go do kliniki. Razem z pozostałymi pa- cjentami z syndromem wypalenia zawodowego siedzieli w kółku, rzucali sobie kolorowe kłębki wełny, po południu mieli wycinać figurki z papieru. Po dwóch dniach Biegler wypisał się na własne żądanie.

Są bardziej znani adwokaci – oznajmił. – Nie o to mi chodzi. W tym wywiadzie powiedział pan, że prawda i rzeczywistość to dwie różne rzeczy, tak samo jak prawo i moralność. Powiedział pan to tylko dlatego, że to dobrze brzmi? Eschburg był blady jak większość więźniów. Miał na sobie czarną kaszmirową kurtkę i czarny golf. Jeszcze bardziej podkreślały jego bladość. – Tu jest napisane, że właściwie chciał pan zostać muzykiem. Jednak później rozpoczął pan studia prawnicze. – Eschburg zaczął czytać: – „Sąd to ostatnia ważna instytucja, która zajmuje się prawdą”. Właśnie dlatego chcę, by mnie pan bronił.

– Pamiętasz tego sąsiada w naszym pierwszym mieszkaniu? Ten starszy człowiek mieszkał sam. Raz go odwiedziłem. Siedział w swojej malutkiej kuchni ubrany w garnitur i krawat. Stół był idealnie nakryty: obrus, srebrne sztućce, kieliszek do wina, serwetka. Miał nawet zapięte spinki do mankietów. Co dzień siedział tak w kuchni, chociaż nikt go nie widział. Robił to, bo nie chciał się stoczyć.

– Wie pani, że większość samobójców, jeśli ma taką możliwość, strzela sobie w głowę? Nie w serce, w głowę. To z przerażenia powodowanego sobą samym. Nie jesteśmy w stanie znieść własnej winy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *