Zanim dyktator mody Gianni Versace zginął o kul seryjnego mordercy przed swoja willą na Florydzie, sporo ze świata mody zrozumiał. I warto to zaprotokołować. Versace pojął mianowicie, że co innego moda, co innego szyk, a jeszcze co innego płócienna oprawa osobowości. Moda to wykroje, które kobiece pisma drukowały masowo i wedle nich tysiące krawcowych ubierają miliony klientek. Szyk to coś węższego: to ciuchy, które nosi towarzystwo selekcjonowane. Sfery wyższe, które kreują własne mody, odległe od gustów pospólstwa. Na samym szczycie modowego światka pozostaje to, co noszą gwiazdy – ubranka krojone w jednym egzemplarzu, często na jedną okazję. Powiedzmy – na galę oscarową, na przemarsz po czerwonym dywanie w Cannes, na koncert rockowy transmitowany przez BBC. Dla Versacego ważne było, żeby być tym pierwszym, tym, z którego się ściąga, a nie tym, kto szyje po poprzednikach. Nawet jeżeli miałby to być choćby jeden poprzednik, mianowicie wieczny konkurent Giorgio Armani.
Ale zaczynał skromnie. Jako dziecko krawcowej od niemowlęcia plątał się między skrawkami materiału i cierpiał, gdy matka zamiast śpiewać mu do snu, szyła późno w noc. Ale on tę pasję rozumiał: mama szyła dla ludzi, a on ubierał w skrawki materiału szmaciane lalki. Kiedy podrósł wydawało mu się, że pana Boga za nogi złapał, gdy – pod koniec lat 60-tych – zdołał namówić matkę, by szyła w trybie pret-a-porter, czyli rzeczy „gotowe do noszenia”, robione seryjnie, a więc bez uciążliwych przymiarek. Matka odetchnęła, ale też Gianni zorientował się, że nawet bardzo pracowita krawcowa i tak przegra z fabryką. Nie tędy droga! No dobrze, ale projektowanie w trybie haute couture (wyższe krawiectwo), a wiec szycie stroju w jednym egzemplarzu na zamówienie kogoś, kto jest w stanie odpowiednio zapłacić, było zastrzeżone dla krawców francuskich. A i sama nazwa prawem chroniona. Na dnie impasu, pan Bóg zesłał Gianniemu anioła w postaci pewnego dyrektora domu mody w Mediolanie, któremu obiło się o uszy, że w prowincjonalnym Reggio Calabria raczkuje zdolny projektant. Gianni poleciał tam jak na skrzydłach i po krótkiej naradzie postanowił zaprojektować coś, co będzie „modą włoską”. Której na rynkach za wiele nie było. Powstała linia „Florentine Flowers”, która z punktu zachwyciła świeżością spojrzenia. Od tego momentu Versace zaczął oferować różnym światowym gwiazdom, że ubierze je w „italian style”. Przyjęło się. „Po włosku” ubierały się u niego: Linda Ewangelista, Kate Moss, Nami Campbell, Lisa Marie Presley. I szkoda, że więcej już nie, bo na jego ścieżce do joggingu stanął wariat z pistoletem.
Tony di Corcia, Gianni Versace. Biografia, Rebis, Poznań, 2013 LINK