Edigey Jerzy „Niech pan zdejmie rękawiczki”

Edigey Jerzy „Niech pan zdejmie rękawiczki”:

Na sen.
Cytaty:

Kwiatkowska zapisała się do spółdzielni mieszkaniowej „Nasza Kotwica”. Mijały lata. Najpierw była „kandydatem”, później odpowiednią uchwałą zarządu przyjęto ją na „członka”, ale mieszkania nie dostawała. Nierzadko odwiedzała siedzibę „Naszej Kotwicy”. Próbowała czegoś się dowiedzieć o choćby jakimś przybliżonym terminie przydziału lokalu. Odpowiadano jej niezbyt grzecznie, że takich jak ona, Kwiatkowska, są w Warszawie tysiące, ba! dziesiątki tysięcy, i że „trzeba cierpliwie czekać”.

Nawet ta smarkula z dowcipami o cmentarzu na Powązkach uśmiechnęła się tak promiennie, jak gdyby zamiast rencistki znajdował się w pokoju najprzystojniejszy z aktorów filmowych albo Mikulski.

Roszkowska pracowała w Ministerstwie Komunikacji w dziale zajmującym się układaniem rozkładów jazdy. Przy takim rodzaju roboty trudno się komuś narazić i to aż do krwawej zemsty. – No – uśmiechnął się podpułkownik – nasze kolejowe rozkłady jazdy mają wiele braków. Sam niedawno czekałem przeszło cztery godziny w Kutnie na pociąg do Płocka. Może jakiś rozgoryczony pasażer wziął odwet za rozczarowanie i udusił autora rozkładu jazdy?

W każdym bądź razie wypłoszyliśmy z Gamaszki te tabuny „usługowców”, kręcących się tam od rana do późnego wieczora. – W ten sposób nie ujmiecie przestępcy, a utrudniacie życie mieszkańców osiedla „Za wiatrakami”. Jeżeli komuś w nowym mieszkaniu nie domykają się okna i nie ma w drzwiach zamków, jest mu wszystko jedno z czyich usług korzysta.

… jestem tutejszym dzielnicowym i chciałbym z panią porozmawiać. Przede wszystkim takich karteczek nie wolno nalepiać na latarniach. To nie słupy ogłoszeniowe. Zresztą od drobnych ogłoszeń jest prasa. Mógłbym pani wlepić mandat, a nawet skierować sprawę do kolegium. – Chyba pan tego nie zrobi! – przestraszyła się rencistka. – Każdy chce żyć.

Od razu po wejściu do mieszkania Znamierowskich widziało się, że są to ludzie co najmniej dobrze sytuowani. Pan domu nosił się elegancko. Olga, jego żona, nie miała na sobie chyba niczego, co by przedtem nie leżało na wystawie w komisie.

Chyba go znam? – stwierdził. – Na pewno panie majorze – wtrącił jeden z wywiadowców. – Przecież to Wacław Karp nazywany „rybką” lub „Zyziem”. Nasz stary klient z Targówka. Specjalista od bielizny na strychach i od otwierania cudzych zamków. Ale żeby się rzucił na „mokrą robotę” tego się po nim nie spodziewałem.

Pan major mnie zna. Jeżeli był ktoś nieuważny, albo żałował kilku groszy na dobre zamki, to przecież takiego frajera należało ukarać, ale mokra robota…

Kiedy ostatnim razem wypuszczali mnie z pierdla, przepraszam, z więzienia karnego, co to za te dwa dywany dostałem trzy lata, pan naczelnik powiada do mnie: „Uważaj «rybka», już nie te lata i nie to zdrowie. Trzeba zmienić fach, bo inaczej z więzienia nie wyjdziesz.

Panowie sami wiedzą, w nowych mieszkaniach wszystko co ma się otwierać, to i siłą nie ruszysz. A wszystko co ma być zamknięte, to nie domkniesz.

Bystremu obserwatorowi nietrudno było dostrzec, że stosunki między majorem Sozańskim a dzielnicowym od początku układają się na płaszczyźnie wzajemnej niechęci.

– Pewne młode małżeństwo od dawna marzyło o posiadaniu samochodu, takiego luksusowego wozu marki taunus. Takie marzenie to nic złego. Dla wielu młodych ludzi posiadanie własnego wozu wydaje się szczytem szczęścia. Wcale im to nie przeszkadza, że w ostatecznym rezultacie dorabiają się zamiast taunusa naszej poczciwej syrenki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *