Adam Robiński „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”

Adam Robiński „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”:

Zapiski z rodzimego krajoznawstwa „parterowego”. Właściwie wszędzie tam byłem, nawet kilka- kilkadziesiąt razy, więc miło przeczytać wrażenia innych. Jeszcze w latach 90. lubiłem na koniec sezonu przejechać samochodem z Nowych Sadów (głęboko za Przemyślem) do Nowych Karczem na końcu Mierzei Wiślanej. Teraz dowiaduję się, że doskonale mi znane Nowe Sady przedtem nazywały się Hujsko. I komu to przeszkadzalo..?
Cytaty:

Być może najbliższy prawdy o podróżowaniu był Francuz Xavier de Maistre, który w dwóch książkach opisał wyprawy dookoła swojej sypialni. Voyage autour de ma chambre powstała w 1794 roku jako wynik czterdziestu dwóch dni aresztu domowego. Trzydzieści lat później powtórzył ekspedycję, tym razem po ciemku. Obie były prztyczkiem w nos dla podróżników pełną gębą, zapuszczających się w najdalsze zakątki świata. De Maistre zygzakiem przemieszczał się po pokoju i notował kolejne znaleziska. Krzesło. Łóżko. Biurko.

Krajoznawcą może być pisarz, naukowiec, dziennikarz, artysta. Może być nim nawet zwykły wędrowiec, i to niekoniecznie stąd. Nie może nim być za to ktoś, kto zamiast przed siebie i na boki patrzy w ekran smartfona. Krajoznawca musi czytać krajobraz, a nie Wikipedię.

Mazowsze samo w sobie jest tak płaskie, że ze szczytu drabiny widać Kieleckie.

Ale to nie była ta sama puszcza co dziś. Lasy, w których dawniej Jan I I I Sobieski polował na żurawie, a król Staś na łosie, już od zaborów zamieniły się w plantację desek. Rąbały wojska carskie, rąbali Niemcy, na szczapy przeliczała lasy i okoliczna biedota. W międzywojniu ustanowiono co prawda pierwsze rezerwaty przyrody, ale potem przyszły czasy okupacji i człowiek znów stracił litość dla drzew. Niemcy trzebili podwarszawskie starodrzewy jeden za drugim.

– Jak się projektuje szlak turystyczny? – Nie wiem, bo nikt tego nie opisał. Wiem tylko, jak ja to robiłem. Jeśli kręci się film o zatonięciu Titanica, to nie można opowiadać o zatonięciu niemal tysiąca pasażerów, trzeba się skupić na kilku wybranych.

Po przedstawieniu była jakaś impreza, na którą on poszedł, tym bardziej że miał tam być jakiś dygnitarz partyjny. Ja niespecjalnie miałem ochotę, ale w drodze do stanicy, w której spaliśmy, uświadomiłem sobie, że nie mam klucza do naszego pokoju. Wróciłem, stanąłem pod balkonem, bo impreza była na pierwszym piętrze, i się drę: „Wuju, wuju”. Obok stali milicjanci. Widocznie zrozumieli, że krzyczę coś innego, podobnie brzmiącego, do tego dygnitarza. Zatrzymali mnie, potem ten partyjniak mnie poratował.

Kiedy w 1886 roku William Lindley dał Warszawie nowoczesne wodociągi, razem z ich otwarciem do Wisły zaczęto zrzucać kloaki, które wcześniej wywożono za miasto. W efekcie przez ponad sto dwadzieścia lat z Warszawy do Tczewa płynął…

On sam /Wacław Nałkowski/, gdy już trafił na studia do Krakowa, żył w skrajnym ubóstwie, nie mając ani na jedzenie, ani na opał. Zrywał przydrożne pokrzywy na zupę, a w kałamarzu zamarzał mu atrament. Z braku pieniędzy nie pojechał nawet na pogrzeby matki i ojca do Lublina. Według przyjaciółki domu, pisarki Heleny Boguszewskiej, niedostatki materialne przekuł w nienazwany kult biedy. Brak pieniędzy był w jego oczach dowodem na uczciwość, a zaradność życiowa – wręcz przeciwnie.

Dla współczesnych ciekawe jest tylko to, co można zobaczyć z samochodu.

Nałkowskiemu został pomnik na warszawskich Powązkach. Natknąłem się na niego przypadkiem. Po prostu któregoś 1 listopada szedłem jedną z alejek w północnej części cmentarza i wtedy wyrósł przede mną rycerz. Płytowa zbroja, ręce skrzyżowane na piersi, głowa lekko pochylona w dół. Dziwne skojarzenie – postawić wojaka na grobie naukowca. Nawet jeśli autorką rzeźby jest córka zmarłego. Odpowiedź dał Bojownik, jedyny fikcyjny utwór Nałkowskiego, jaki ukazał się drukiem. Całe życie Nałkowski pisał książki naukowe i podręczniki, ale ze światem pożegnał się poematem.

Trzeba było jechać w Karpaty. Tym bardziej że z Nowosiółek Dydyńskich przyszła wiadomość: „Śniegu na razie pod dostatkiem, narty się z pewnością przydadzą”. Spotkaliśmy się na nowej autostradzie za Przeworskiem. Za jej ogrodzeniem żerowały sarny, na słupku tkwił w bezruchu myszołów. Im bliżej wschodniej granicy, tym mniej samochodów. Przemyśl dusił się tym, co fantazja nazywa opałem. Za Fredropolem drogi były już białe z trzema tylko przetartymi przez koła pasami – po jednym dla każdego z kierunków i trzecim na wspólny użytek.

/Arłamów/ Lała się więc wódka, a potem świszczał ołów. Łowiecki raj dla wybranych. W stanie wojennym internowano tu Wałęsę. Narzekał głównie na nudę i na to, że do jego serca próbowali trafić przez żołądek, bo za dobrze karmili. W pół roku przytył szesnaście kilogramów.

Nikt wtedy nie myślał jeszcze o ochronie przyrody, cięto wszystko jak leci. I wojna światowa domagała się poświęceń. „Pamiętam jako dziecko, gdy zawieszaliśmy z Ojcem kapliczki i krzyże na najpiękniejszych, starych drzewach, celem uchronienia ich od zagłady. W tamtych czasach lasy wycinano w pień czystymi zrębami. Drzewa z kapliczką żaden drwal nie tknął”.

Po rozmytej linii horyzontu ktoś przejechał tłustym paluchem. I nie Mandżuria, tylko Hujsko, przez jakiegoś wrażliwca przemianowane na Nowe Sady.

Wreszcie widać potężny pień o obwodzie czterech i pół metra. Żeby go objąć, potrzeba co najmniej trzech osób. Jodła rosła tu w czasach przedrozbiorowych i zanim Stany Zjednoczone ogłosiły swoją niepodległość.

Na mapie Śląska autorstwa wrocławskiego kartografa Martina Helwiga z 1561 roku Karkonosze to terra incognita. Pusta, niezbadana połać gór i pagórów, na którą nie naniesiono żadnych atrybutów poza dziwną sylwetką z podpisem „Rübezahl”. Można tę nazwę spolszczyć na Liczyrzepę lub po prostu Ducha Gór.

– To wszystko stoi na głowie. Uczę o unii lubelskiej, o konstytucji, o powstaniach listopadowym i styczniowym. To działo się tak daleko stąd i właściwie nie dotyczyło tych terenów. A potem dzieciaki wychodzą ze szkoły i nie wiedzą nic o miejscu, w którym żyją. Czy to jest ten sam kraj?

Ten dom był ostatnim przystankiem na drodze Newerlego. Przemieszkał w nim parę dekad razem z Zofią Łapicką. Po ich śmierci trafił w ręce przyjaciół, państwa Gałeckich. Zamienili go w muzeum – Mazurski Dom Pracy Twórczej Igora Newerlego. Wypełnili pamiątkami po pisarzu, książkami, wycinkami prasowymi, zdjęciami i meblami, które własnoręcznie wykonał. Stół, fotel i wielokrotnie reanimowany sekretarzyk, wszystkie brzozowe. Maszyna do pisania enerdowskiej marki Erika z cofaczem, zmieniaczem i trzymaczem. Biała walizka, którą sam zrobił na powrót do domu z obozowej tułaczki. Zdjęcia ze wspólnego polowania z Johnem Steinbeckiem i literatka, z której noblista pił w Zgonie wódkę.

Astronomowie lubią mówić, że Księżyc oglądany gołym okiem podczas pełni nadaje się tylko na randki. Słońce oświetla go wtedy z góry i tak równa jego powierzchnię, że bliżej mu do bladego naleśnika niż kosmicznej skały. Paradoksalnie lepiej patrzeć na niego bliżej pierwszej lub ostatniej kwadry. Boczne światło jest po prostu łaskawsze dla tej pokrętnej struktury.

Była jeszcze odwrotna strona Księżyca. Niektórzy niesłusznie nazywają ją ciemną. To nieporozumienie – tak naprawdę dostaje więcej światła słonecznego od tej, którą widzimy, bo nigdy nie zasłania jej Ziemia.

… zważywszy na powołanie Kazimierza Dąbrowskiego – psychiatrię. To on przez niemal czterdzieści lat kierował sanatorium dla chorych z nerwicami i reakcjami nerwicowymi w pobliskim Zagórzu. Szukając higieny psychicznej, doszedł do wniosku, że zdrowie to nie stan, tylko proces. Nieustanne poszukiwanie własnej drogi do ideału wewnętrznego ładu. Że po pierwsze, trzeba patrzeć w siebie, a po drugie, być z innymi. I że aby mieć wszystko poukładane, należy znaleźć równowagę między adaptacją do otoczenia a brakiem tej adaptacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *