Zmierzch opactwa

Dzisiejsze wywody pozwolę sobie rozgrodzić zdjęciami byłego opactwa cysterskiego w Lubiążu (powyżej Wrocławia). Opactwo jest ogromne – fotografie nie oddadzą skali jego rozmiarów. Puste, zdewastowane, pozamykane, niszczejące. Cóż, cystersi budowali je w czasach, kiedy zakon był ekonomiczną i kościelną potęgą. Dziś, jeżeli nawet któreś z dawnych opactw, obliczonych na tysiące zakonników, jest jeszcze w gestii zakonu, to zasiedla je jeden braciszek. Najczęściej mocno wiekowy:

Nareszcie! Głos dała Marysia z Gorzowa. W temacie alkoholu, ale dobre i to:  „Jestem bardzo wrażliwą osobą w sferze duchowej. Przejawia się to wówczas, gdy ktoś przy mnie pije alkohol, bo wtedy jest mi ogromnie smutno.” Znam tę nierównowagę z własnego życia. Jeden pije i jest mu wesoło, a drugie nie pije i jest mu smutno. Przykładowo: prowadzę, więc nie piję i jest mi smutno. Normalne. Ale mój smutek – całkiem jak u Marysi – powiększa się, bo  Dorota kupiła sobie piwo na stacji. Popadam w depresję.
Z tym, że Marysia ma jeszcze gorzej: „Nie znoszę widoku alkoholu”. Boże, jak ta dziewczyna musi cierpieć w marketach, na stacjach benzynowych, w zwykłych spożywczakach, przechodząc obok bilbordów z piwem, oglądając reklamy w telewizji. Żeby tylko reklamy! Pierwszy lepszy film anglosaski: drink tu, drink tam. Wstrząśnięty, nie mieszany! Wreszcie – jak musi cierpieć w kościele i to na każdej mszy. A już jak słyszy Ewangelię o Kanie Galilejskiej!  Jedna gehenna.
I nie uważam za dowcipne wpisy internetowe typu: „Alkohol nie jest do patrzenia. Alkohol jest do picia. Ta dzisiejsza młodzież…”
Z tymi wpisami to zresztą jakaś epidemia. Biskup Hoser zawiesił właśnie dwóch księży za praktyki homoseksualne. Internet, zamiast wyrazić solidarność z pasterzem, wypisuje: „Mam nadzieję, że zawiesił ich za jaja.” I podobne. To ma być dowcipne?
I  Lubiąż:

W Radiu M. nareszcie oferta dla mnie. W czasie audycji „Mogę, chcę pomóc” pada oferta oddania (za darmo, oczywiście) maszynki do mięsa (starego typu, oczywiście) i książeczek z serii „Tygrys”. Tylko te „tygrysy” nie są w najlepszym stanie, bo oferentka znalazła je właśnie w starej walizce w szopie. Cóż, pewnie mają tyle lat co ja. Jak bym tak długo leżał w szopie, to pewnie wyglądałbym jeszcze gorzej niż wyglądam (o ile to możliwe). A „tygrysy” to legenda mojego dzieciństwa. Nie, żebym chciał to teraz znowu czytać – tak dalece się nie uwsteczniłem. Ale po prostu wziąć taki tomik do ręki…
I Lubiąż:

Jeszcze o literaturze. 20 lat temu zmarł Zbigniew Nienacki. „Fakt” przypomina: „Na jego książkach wychowały się trzy pokolenia czytelników.” No właśnie! Ja też czytałem wszystko, co napisał. Ale powiedzieć, że „wychowałem się na Nienackim”? Wychować się na czymś to – jak rozumiem – nie tylko poznawać coś przez czas dłuższy i w sporej ilości. To na swój sposób przesiąknąć tym czymś, przyjąć to za swoje, identyfikować się z tym, pozwolić, by to coś stało się na trwałe znaczącą cechą mojej osobowości. Mówimy: Wychowałem się na tym, a w domyśle tkwi – do dzisiaj z tego czerpię, chętnie do tego wracam, to mnie ukształtowało. A ja czytałem Nienackiego mnóstwo i z przyjemnością, ale „się na nim nie wychowałem”. Podobnie jak na Hannie Ożogowskiej, Karolu Mayu i na setce innych autorów, których czytywałem bez umiaru i bardzo mi się podobali. Po prostu przyjąłem ich do wiadomości, a potem wyrosłem z nich. Jak wcześniej przyjąłem do wdzięcznej wiadomości wierszyk o kotku i płotku, co nie znaczy, że mnie na całe życie ukształtował i „się na nim wychowałem”.  Po prostu poszedłem dalej. Co nie znaczy, że zdanie: „Na jego książkach wychowały się trzy pokolenia czytelników” nie jest prawdziwe. Obawiam się, że w pewnym sensie – jest. To znaczy: trzy pokolenia rodaków czytały w młodości Nienackiego i w życiu poza jego krąg myślowy nie wyszły. Ostatecznie połowa dorosłych Polaków nie czyta niczego.
I Lubiąż:

Bobo Stenson & Palle Danielsson „Live in Geneve 2014”
Dawno nie słyszałem – co naprawdę nic nie znaczy – tak miękkiego i delikatnego fortepianu. Kontrabas tylko wzmacnia ten nastrój. Bardzo blisko tej muzyce do ciszy. A Stenson należy – jak czytam – do wąskiego grona najczęściej nagradzanych pianistów jazzowych świata. Koncertuje od 1966 roku:

4 komentarze do “Zmierzch opactwa

  1. Cóż, nie wspominałem o tym (zresztą nie miałbym wiele do powiedzenia), ponieważ napisali o tym wszyscy.
    I to jest szerszy problem. Każdego dnia w mediach układa się nowa „agenda setting”, zestaw tematów, które angażują miliony konsumentów, ponieważ zostały wysunięte na „jedynki” (miejsca najbardziej eksponowane) przez kolegia redakcyjne. I miliony konsumentów to respektują. Jak zobaczą, że coś w mediach danego dnia jest tematem głównym, to sądzą, że to równie nieuchronne jak deszcz za oknem. I dostosowują się, a nawet czynią sobie tytuł do sławy z tego, że się orientują w tych głównych tematach, że mają zdanie, że napisali o tym komentarz, a nawet umieścili wpis na blogu.
    Fajnie, tylko, że ja ładnych parę lat brałem udział w tworzeniu takich zestawów tematycznych w skali całego kraju. Nie były to najważniejsze instancje medialne, ale zawsze. I jakoś nie mam tak, jak przytłaczająca większość moich sióstr i braci piszących w Internecie, że budzę się i biegnę zobaczyć, „czym żyje kraj”. Co polega na włączeniu telewizora czy komputera. A tam już czeka zestaw absolutnie ważnych i ciekawych spraw, przygotowany przez takich facetów jak ja. Po czym moi bracia i siostry „wyrabiają sobie opinię” na dany temat, co zasadza się na czytaniu komentarzy. Ale jak tę opinię już mają, to w zadziwiający sposób pokrywa się ona z tym, co przed chwilą przeczytali ze sto razy. Po czym – jako sto pierwszą – ogłaszają ją z dumą na forum. Poprzedzając czymś w rodzaju zapowiedzi: „A ja uważam, że…” Tymczasem cała ich aktywność streściła się do wduszenia guziczka na pilocie oraz przeczytania z jako takim zrozumieniem tego, co napisali podobni im bracia i siostry. I powielenia tego po raz kolejny.
    Więc: jak wypływa temat podsłuchów, staram się nie pisać od podsłuchach (zwłaszcza, że nie mam nic, ale to nic interesującego do powiedzenia), jak nadchodzi wymiana rządu, też nic nie piszę, bo też nie mam…
    Interesuje mnie to, co sam wyszperam. Na tej zasadzie ciekawszy jest bodaj jesienny liść na ścieżce, którego poza mną nie zauważył nikt, ale to nikt. Oraz ogłoszenie z Podkarpackiego, przytoczone przed chwilą w Teleexpressie: „Zatrudnię do pracy w pizzerni na stanowisko pizzera i kebaba.” Bo tylko ja, jako nieodrodny syn tamtych stron, umiem docenić jego niepowtarzalność i związek z regionem.
    Mam wrażenie, że gdybym żył tylko zestawem newsów, które pojawiają się na pierwszej stronie, to bym nie żył już dawno. To znaczy wiódłbym życie pozorne, nieistotne, pożyczone, zaprogramowane. Jak wiele moich sióstr i braci, które budzą się co rano, biegną do telewizora itd.
    Piszę to w związku z biednymi zwierzakami (cierpią, gdy się je rozdziela, ale paniusie zatroskane o moralność mają to w dupie), ale wiem doskonale, że piszę po nic. Bo Pan te zasady doskonale zna i wywlekanie ich jest jak pisanie, że „piłka jest okrągła, a bramki są dwie”, „Rydzyk to oszust”, „wszyscy kradną” i podobne.
    Tak więc, proszę wybaczyć banały. To się więcej nie powtórzy. Mrożek: „Człowiek dobrze wychowany unika w towarzystwie mówienia rzeczy oczywistych.”

  2. Bardzo dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Rzeczywiście dałem się złapać w pułapkę założenia, że jak ktoś pisze o tym co mu się wydaje ciekawe i robi to publicznie, to od razu spoczywa na nim obowiązek mania zdania na każdy inny temat i podzielenia się nim z publicznością. Taką już rolę i obowiązek na siebie przyjął, bo skoro mu dali tego bloga prowadzić, to znaczy że ma być od razu nauczycielem i prorokiem.

    Pańskie stanowisko rozumiem i podzielam. Przepraszam, że potraktowałem Pana jak taką małpkę, co ma tańczyć według gustów publiki. Zwłaszcza, że oczywiście spodziewałem się, co od Pana bym usłyszał w temacie osłów – tym bardziej moje pytanie było nie na miejscu.

    Jeszcze raz przepraszam i dziękuję za poświęcanie czasu na głupie pytania.

  3. Nie ma głupich pytań.
    Są tylko głupie odpowiedzi. W tym, pewnie, i moja.
    Ściśle mówiąc nie odpowiadałem na Pańskie pytanie, ale raczej dałem się ponieść prawieniu oczywistości. Wynika to z obcowania na co dzień z rozpanoszonym gadulstwem w sieci i poza nią. Przytłaczająca większość tych, którzy zabierają głos publicznie przede wszystkim stara się odnosić do problemów najważniejszych: kraju i świata. Oraz podstawowych dylematów moralnych. Podskórnie czują, że to ich podnosi, uwzniośla. Jak się okażą idiotami w kwestii liścia na ścieżce, to są tylko idiotami. Jeżeli jednak okażą się debilami w kwestii spraw najwyższej wagi, to „biorą udział w dyskusji na poważne tematy.”
    To samo dotyczy bliższego mi kina. Jak film jest głupi i niedorobiony, ale aktorzy zadają pytania typu: „Jak żyć?”, to od razu zaczyna być uznawany za dzieło może i niedoskonałe, ale za to poruszające ważkie kwestie. Jak by bohater beznadziejnego filmu pytał, po ile cukier, byłby tylko bohaterem beznadziejnego filmu. Więc reżyser, który jest idiotą, ale nie jest głupi, każe bohaterowi swego poronionego dziełka stawiać kwestie podstawowe. I wychodzi na swoje.
    Poza tym – detale. Nie sztuka powiedzieć, że ten czy tamten jest głupi. To każdy potrafi nabazgrać kredą na ścianie. Ciut większa sztuka jest wyłowić z życie owego potencjalnie głupiego drobiazg, który go określa. Uogólnienia są najzupełniej zbędne. Tego staram się trzymać.
    Rozgadałem się. Sorry!

Skomentuj m.szwedowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *