Pierwsze zajęcia w tym semestrze. Hasło: „Alleluja i do przodu” nie mówi studentom zupełnie nic.
Zmierzch zastał mnie nad wodami jeziora Góreckiego. Jezioro przyjęło moją spóźnioną obecność ze zrozumieniem:
Konkurs ogłoszony przez panią prof. Pawłowicz na najlepszy polski odpowiednik słowa „gender” uważam za chybiony i całkiem niepotrzebny. Należy – moim zdaniem – przypominać o istnieniu zjawiska „gender”, nawiązywać do niego, a przede wszystkim na każdym kroku przestrzegać przed nim. Ostrzegać, straszyć, alarmować. Przypominać za Benedyktem XVI, że jest gorszy niż faszyzm i komunizm razem wzięte. Tylko – na Boga! – nie wolno wyjaśniać, co to takiego. „Gender” i już! Tak było do tej pory i było całkiem fajnie. Po co to zmieniać?!
Poczytałem z przypadku. Kawałki. Jonasz Kofta „Jej portret. Najpiękniejsze wiersze i piosenki”:
Nie każdy może być malarzem,
Jak być artystą, to już wielkim.
Stąd nieszczęśliwi pacykarze
Patrzą na świat przez dno butelki.
Wyszedłem ze wszystkim na swoje,
Minus pożyczka, plus premia,
Teraz przy piffku sobie stoję,
U góry niebo, na spodzie ziemia.
Nie jest mnie dobrze,
Nie jest mnie źle,
Cholera wie, czego ja chcę.
Jak pięknie by mogło być.
Ziemia jest wielką jabłonią
Starczy owoców, wystarczy cienia
Dla tych, co pod nią się schronią.
Jak słucham tej płyty, ciarki mnie przechodzą. Kupiłem ją wiele lat temu na Stadionie Dziesięciolecia i przygrywała mi w bardzo smutnym okresie życia. Do dziś mi to zostało.
Fachowcy piszą o niej, że jej specjalnością jest „dark voice”, daje „esoteric program”, a ona sama to „atmospheric singer”. Jak śpiewa „the thrill is gone”, to już ja wiem, co to naprawdę znaczy. Na szczęście bitelsowska „A Taste of Honey” może nieco rozbełtać ten smuteczek, na koniec. Patricia Barber „Cafe Blue” (1994):
Zbiorówka Paco de Lucii (+ 2014) pod tytułem „Antologia” (1996) to przebieżka przez jego „lata formacji”, kiedy z członka grupy Chicka Corei stawał się autonomicznym jazzmanem. Dużo hiszpańskiej muzyki ludowej, gra staccato, impet, niewiarygodna szybkość solówek. I czerpanie wzorców z wielu stron. Choć flamenco zawsze zostawało na pierwszym planie. Dla mnie to może zbyt nerwowe, ale do Lucii wracam regularnie:
Podkład dźwiękowy do „Windą na szafot” w wykonaniu Milesa Davisa i muzyków francuskich. Podobno nagrywali to zaledwie kilka godzin. On improwizował. Ale w zmienne nastroje wczuwał się bezbłędnie. Ma się wrażenie, że muzycy tylko poddają mu tonację, a on już leci. Nastrojowy zwłaszcza temat przewodni „Generique”. To się widzi – puste nieoświetlone ulice i wrażenie daremności. Do czego zresztą film się sprowadza:
W temacie bezinteresownego piękna kość odstawiona pięknie na ścianie jakiejś zaplutej rudery w Poznaniu: