Odpowiedź na to pytanie jest prymitywna, chamska, wulgarna. Nie bójmy się tego powiedzieć – cały Kot! W żadnym wypadku nie powinny jej czytać osoby poniżej. Ostrzegałem!
Było po polsku, jak tylko po polsku może być. Oto wierzba rosochata, pod którą Janko wygrywał na skrzypach – „wszystko mu w boru grało”. Koleiny się ścielą, dal zamglona, wierzba się stanowi. Z głębi – dwie kardynalne wieże klasztoru panien Benedyktynek, potocznie „Anna Kasarnia” (komu pocztówka – proszę bardzo). I – akcja!
Zanim opowiem – przeczytałem właśnie w sieci, że siostry Benedyktynki organizują rekolekcje na temat przykazania. Nie VII („Nie kradnij!”); nie czwartego („Czcij ojca i matkę…), lecz na temat przykazania, które mają w małym palcu: „VI: Nie cudzołóż!” „Ilość miejsc ograniczona!” Cóż, nigdy wcześniej nie mieliśmy problemów z VI przykazaniem. No, czasem tylko brakowało okazji…
My, nastolatki lat 70., byliśmy natenczas bez mame-tate, jak pijani we mgle. O pannach Benedyktynkach nie mówiąc. Więc – na czuja. Rzekło się: konieczny zmierzch, wierzba rosochata; wyniosłe wieże Benedyktynek rzucają posępny cień. I jest Ala (postać autentyczna, imię zmienione), która w tej wierzbie znalazła punkt oparcia. Jak to w piosence z tamtych stron: „Jo sia bede łopierała, wy mie chłopy ciongta…. Zagiongta mie za stodołe, tam mi dupe zrombta!” Ala jest daleko bardziej subtelna. Za chwilę skończy historię w Rzeszowie. Potem udane małżeństwo, dzieci, szczęśliwa rodzina, praca pedagogiczna zwieńczona – zapewne – dyplomem. Godna emerytura. A po jakimś czasie, co tyczy nas wszystkich: „Niech aniołowie zawiodą cię do raju…” I fioletowy feretron. Rzecz odbywa się na Wesołej Górze, w jarosławskiej nekropolii (jeżeli to słowo jest tam czytelne).
Z tym, że Ala do raju zawodziła mnie znacznie wcześniej. Więc ona znajduje wsparcie w tej wierzbie. Ja napieram – wiadomo: testosteron. Tylko, że ja dysponuję pożądaniem, a brakuje mi wiedzy (Laskowik: „Stachu! Jak to się robi..?”). I im ja niżej, tym ona – wyżej. Mnie bawi niżej, ją bawi wyżej. Nic z tego nie kapuję. Sowo na „c” nie występuje w moim słowniku. Ale z czasem niosło się po łęgach. Same samogłoski jak: „aaaaa”, ewentualnie” „eeee…” czasami: „oooooo….” „Innych grzechów nie pamiętam, za wszystkie bardzo żałuję…”
Zmachałem się. Wieża się przygięła i opadła.
Ale nie zrezygnowałem. Doba stanu wojennego. Ułożyliśmy się, że – skoro nie wolno opuszczać granic własnego województwa – pojedziemy kolejką wąskotorową na trasie Przeworsk-Dynów, czyli „Dynówką”. Umościliśmy sobie gniazdko w przedziale – nikt, poza personelem, tą bimbą nie jechał. Skoro jest wolna chwila, a ma się 20 lat, to jest pożycie. Nieostrożne. Bo nagle – spadł na nas konduktor. To znaczy – nagle: dla nas. Bo ten prosty człowiek wszedł do przedziału i w jednym momencie zobaczył coś, co zdecydowanie przekraczało jego świat duchowy. Patrzył i trwał w niemym osłupieniu (podziwie, zachwycie, ekstazie???) Bo tu „dynówka”, którą od dziesiątków lat znał do trzewi – miliony sprawdzonych biletów- a tu Ala! Nogi jej (bez bielizny, a jest sroga zima ’81, generał niedawno wyprowadził koksowniki na ulice), a jej nogi podpierają sufit (Kariatyda). Poniżej piszący te słowa z uśmiechem Mony Lisy, wykonujący czynność odwieczną. Todos contentos. I wszystko w rytm kolejki wąskotorowej. Z dzisiejszej perspektywy krytyka filmowego powiedziałby: „Człowiek na torze”. Albo – „Pociąg”. Znaczy co najmniej – Kawalerowicz. Ale wtedy? Kto się tam rozeznawał na scenie filmowej, którą właśnie oglądał?
Konduktor zmienił się w posąg. I z wysokości swego monumentu – po bardzo długiej chwili i po radykalnym rozluźnieniu krawata- wycharczał: „- Państwo będą łaskawi przesiedlić się. Zmieniamy tabor.”
Przesiedliliśmy się. Ale finezyjnie, jak na tamte czasy. Bo w kinach filmów nie bywało. Poza jednym. „Sierżant Pepper”, którego nakręcili bracia Bee Gees na kanwie znanego albumu Beatlesów. Więc my rano po gazetę – gdzie to dzisiaj grają. I w ślad za kopią filmową – do autobusu. Szpula!
Grali w Birczy. Trochę czasu do pokazu. W Kościele Matka Boska trzyma różaniec. Paciorki zrobione z piłeczek od ping-ponga. W porządku. Lecz nie to nas zaprząta.
Nad Birczą (słynna pętla bieszczadzka) unoszą się w pełnym słońcu ogromne wydmy śnieżne. Ostre słońce pali w oczy. Świerki kołyszą się majestatycznie na mrozie…
I na tle tych świerków – Ala. Idzie krokiem majestatycznym, podniosłym, uroczystym.
A jest całkiem naga.
Te zaspy śnieżne nigdy już nie były tak majestatyczne, jak przedtem. Zmierzwione, skotłowane, zużyte… I to ma być Park Narodowy…? To ma być Park?!!
Scena jak z filmu „Waterland” z ’92. Wypisz wymaluj.
Za Marylką: Ale to już było i nie wróci…