„T2: Trainspotting”
– Wiesiek, mamy dziś na rozkładówce kontynuację kultowego filmu brytyjskiego „Trainspotting”. Z tymi sequelami rozmaicie bywa. Jak poszło tym razem?
– Za sequele udanego filmu biorą się potem różni fachowcy, czasem z rezultatami opłakanymi. Tu jednak mamy nieco inną sytuację. Za kontynuację pierwszego „Trainspottingu”, tego z roku 1996, odpowiedzialni są ci sami fachowcy: scenarzysta John Hodge i reżyser Danny Boyle. Kariera tego ostatniego od tamtych czasów poszybowała szczególnie wysoko. Nakręcił oscarowego „Slumdoga. Milionera z ulicy”, obsypany nominacjami film „127 godzin”…
– No i dwa lata temu filmową historię Steve’a Jobsa.
– A teraz wiedziony nostalgią wraca do obrazu, który go stworzył dla kina. Film też jest o nostalgii. „To nostalgia jesteś turystą we własnej młodości” – słyszy Renton, w tej roli Ewan McGregor, który po 20 latach wraca na stare śmieci, do Edynburga. Bo film opowiada o spotkaniu dawnych kumpli po dwóch dekadach.
– Tylko, czy to ma sens. Czy wnosi coś nowego? Bo to może być tak, jak dzieje się czasem w światku rockowym, który ja z kolei znam lepiej. Jak się skończyły pomysły, a co gorsza, jak się skończyły pieniądze, to się skrzykuje starą ekipę i rusza w trasę. Może ktoś jeszcze zechce wydać na nas parę dolarów. Albo złotych.
– No tak, sytuacja jest delikatna. Bo pierwszy „Trainspotting” był manifestem odróżnienia się, autoidentyfikacji, nawet buntu pokoleniowego. Pamiętasz tę scenę otwierającą opowieści o narkotykowych przygodach kolesi, którzy zamiast kariery wybrali heroinę i wegetację w pustostanach? Ewan McGregor, filmowy Renton, wieje przed policją i powtarza sobie całą litanię bardzo pozytywnych działań, które powinien podjąć, aby – jak to powtarzają wszyscy przyzwoici obywatele dookoła – wybrać życie.
– On powtarza te wyliczankę po to, żeby się upewnić, czy pamięta wszystko, co go u tych przyzwoitych Szkotów tak wkurza. Sporo tego.
– Bo on wybiera heroinę. Pewna panienka tłumaczy tam dlaczego. Bo „Hera to orgazm pomnożony przez tysiąc”. Inne przyjemności, jakie funduje brytyjskie społeczeństwo, są bez szans. Ta czwórka kumpli ciągle obserwuje tych rodaków poukładanych, z przyszłości, z polisą ubezpieczeniową, w trakcie joggingu, spacerku z pieskiem, w przerwie na lunch.
– Ale wszystko po to, by się odgrodzić. Pod hasłem: wszystko, byle tylko nie skończyć jak oni.
– Trainspotting 2 również zaczyna się od biegu i też biegnie Ewan McGregor, tylko nie w panicznej ucieczce przed policją, lecz truchta sobie po elektrycznej bieżni eleganckiego klubu fitness w Amsterdamie. Widać, że dba o zdrowie i unormowany poziom cholesterolu. Kiedyś – nabijałby się z takich fagasów. Ale to było dawno, zmądrzał. Z tym, że niespodziewane okoliczności zmuszają go, by wrócił do tego nieszczęsnego Edynburga, i by się skonfrontował z dawnymi kumplami.
– Ostatecznie kumplami, których na koniec wtedy oszukał.
– I którym powiodło się marnie, choć właściwie trudno to tak nazwać. Oni przecież nigdy nie celowali w jakąś szczególną karierę, pozycję, w wielkie pieniądze. Liczyła się draka, bycie „cool” i kolejny strzał w kanał. I teraz jeden z nich, Spud, też żyje od jednej dawki do następnej, inny koleżka, zwany Sick Boy, utrzymuje się z drobnych kradzieży, a kolejny siedzi w wiezieniu w warunkach recydywy. Co było do przywidzenia.
– McGregor to przy nich gwiazdor.
– Nawet w podwójnym znaczeniu. Bo i filmowy Renton jakoś tam się z życiem uładził i McGregor, aktor, który go gra, też mocno odskoczył od swych kolegów aktorów z tamtego filmu. Co roku, stabilnie gra w co najmniej trzech znaczących obrazach. Koledzy z planu przepadli.
– Ale przecież nie chodzi w filmie tylko o spotkanie starych kumpli, o jakiś zjazd klasowy. Pierwszy „Trainspotting” był świetnie osadzony w środowisku tych zbuntowanych lumpów z wielkiego miasta. Był ogromnie wiarygodny. A ta kontynuacja?
– A kontynuacja, niestety, dzieje się nigdzie. To znaczy niby w tym samym Edynburgu, ale w miejscach jak dyskoteka, czy bocznica kolejowa gdzieś na przedmieściu, a podobne obiekty mamy wszędzie. No i byli kumple coraz mniej przebywają w realu, a więcej na Facebooki, na Twitterze, na Snapchacie, a więc w świecie alternatywnym. Wprawdzie mówi się raz po raz a to o napływie emigrantów z Europy Wschodniej i chłopaki kochają się nawet w jednej ślicznej Bułgarce, mówi się funduszach unijnych, gada się o gentryfikacji, czyli wykupywaniu w takim Edynburgu całych dzielnic tradycyjnie proletariackich przez deweloperów, którzy budują tu teraz luksusowe apartament owce dla Upper Middle Class.
– Ale to wszystko brzmi raczej jak referat.
– Albo jak pogwarka w przerwie na kawę czy papierosa. Tak pewnie rozmawiali Anglicy w po biurach w przededniu referendum na temat brexitu. Z tym, że pamiętajmy, iż Szkoci byli zasadniczo przeciw.
– No więc co? Oglądamy kolejny film o tym, że bunt się wypalił? Że hipisi wrócili grzecznie z Woodstock i usiedli za biurkami w korporacjach?
– Nawet nie to. W filmie Danny’ego Boyle’a nie ma jakichś tragicznych podsumowań, nie mamy poczucia, że ktos tu zdradził, jak Renton, którzy wskoczył w papcie klasy średniej, a Sick Boy pozostał tam, gdzie był i ciągle grzeje tę herę. Bo temu Rentonowi tak bardzo znowu się w życiu nie powiodło. A kolesiom, którzy się szprycują chemia dostarcza też coraz mniej przyjemności, bo organizm się uodpornił.
– Więc co? Wszystko rozlazło się w szwach?
– Żebyś wiedział. Cały ten ówczesny bunt, całe to późniejsze życie jest jakieś bez smaku, bez zapachu. I kolesie znowu mogą siedzieć i gapić się godzinami na przejeżdżające pociągi. Bo i tak do żadnego już nie wsiądą. Życie ich ominęło.