„Wszystko poszło dobrze” – 11 marca 2022

Szanowni Państwo,

w Naszym DKF-ie kolejny poważny film na kolejny poważny temat. Taka już natura tych naszych spotkań. We francuskim filmie pod tytułem „Wszystko poszło dobrze” centralnym problemem jest kwestia eutanazji. Tutaj trzeba od razu przypomnieć, że tego rodzaju wspomagane samobójstwo, czyli eutanazja, jest we Francji ciągle nielegalna. Oto 85-letni, więc wiekowy mężczyzna , po długim i intensywnym życiu, zostaje dotknięty udarem i częściowo sparaliżowany. Nie mogąc się z tym pogodzić, prosi swoją najstarszą córkę Emmanuèle, aby pomogła mu popełnić samobójstwo, a ta z pomocą swojej młodszej siostry zaczyna skomplikowaną procedurę. Procedura ma zarówno charakter urzędniczy, jak i głęboko psychologiczny. A my oglądamy opowieść stonowaną, wyzbytą nadmiernej emfazy, celowo beznamiętną. Łza żalu pojawi się dopiero w ostatniej scenie.

Film oparty jest na powieści Emmanuèle Bernheim, opartej na faktach. A za całościową koncepcją obrazu i jego reżyserią stoi François Ozon, twórca francuski, rocznik 1967, wyspecjalizowany w rysowaniu bardzo delikatnych relacji między mężczyznami i kobietami. Zarówno w związkach małżeńskich, partnerskich, jak i rodzinnych. Ozon to psycholog i stylista. Kręci średnio jeden film rocznie i lubi zaglądać w różne szufladki filmowe, czasami je miesza. Dramat przegradza melodramatem, film fantasy komedią, używa konwencji detektywistycznej, muzycznej, sięga po thriller czy film kostiumowy. Interesują go sytuacje, w których jednostka zderza się z jakąś konwencją społeczną, która wydaje się nie do przezwyciężenia. Szablon, konwencja, udawanie, trzymanie się norm, które wydają się zużyte i puste, to jest temat, który przewija się przez jego filmy.

Przyjrzyjmy się jeszcze aktorom, bo film utrzymują na poziomie bardzo sprawne znaczące kreacje i wysokie nazwiska. W centrum wydarzeń stoi ów starzec imieniem André i rolę tę gra jego imiennik André Dussollier. Gra mężczyznę bardziej wiekowego, bo sam aktor liczy sobie w tej chwili lat 76. Rodzice pracowali w podatkach, a jego samego ciągnęło na scenę, ale ojciec po maturze popchnął go na studia filologiczne i językoznawcze w Grenoble, które chwalebnie skończył z tytułem magistra. Ale językoznawstwo go nie pociągało. Wyjechał do Paryża, by tam spróbować aktorstwa. Zaczął bardzo ambitnie, ponieważ próbował dostać się do więcej niż elitarnego teatru Comédie-Française i tam doceniono jego talent. Od tej pory błyszczy na elitarnych scenach i na ekranach filmowych oraz w radiu. Specjalizuje się w finezyjnych rolach psychologicznych, za co też bywa regularnie nagradzany we Francji. A jeżeli chodzi o jego głos, to słychać go nie tylko we francuskiej wersji dokumentów BBC dotyczących dawnego życia na naszej planecie, ale też, na przykład, przeczytał w sposób kanoniczny „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Co jest swego rodzaju elementarzem literatury francuskiej.

Jego córkę Emmanuèle gra Sophie Marceau. Francuska aktorka, artystka wielu talentów. Najpierw na gruncie francuskim, gdzie zgrała w wielu popularnych filmach, między innymi o Fanfanie Tulipanie i o muszkieterach, po czym dała się poznać na filmowym rynku światowym, dzięki rolom w takich hitach jak „Braveheart” czy „Anna Karenina”. Nie mówiąc o tym, że zagrała w dziewiętnastym odcinku Bonda „Świat to za mało” postać niestety wobec Bonda i cywilizacji zachodniej zdradziecką. Badacze jej kariery odnotowują w związku z tym, że jej zdjęcie pojawiło się na przeszło trzystu okładkach magazynów na całym świecie, takiej rangi jak „Vogue”, „Elle”, „Glamour” czy „Marie Claire”. Bywa twarzą marek luksusowych, takich jak Dior czy Citroën. Z mężczyzn obecnych w jej życiu wymieńmy tylko naszego polskiego reżysera Andrzeja Żuławskiego, z którym Sophie Marceau związała swoje życie w latach 1995-2001, i z którym ma syna Vincenta. No i dodajmy na koniec, że Sophie Marceau jest dwujęzyczna, sprawnie posługuje się zarówno francuskim, jaki i angielskim, co ogromnie ułatwia jej karierę.

W filmie obejrzymy też Charlotte Rampling, angielską modelkę i aktorkę, również artystkę dwujęzyczną. Często grywała kobiety mroczne, femme fatale, na przykład w ekranizacji powieści kryminalnej Raymonda Chandlera „Żegnaj, laleczko” u boku Roberta Mitchuma. Grywała u najlepszych i z najlepszymi. U Woody’ego Allena, u Sidneya Lumeta, także wielokrotnie u Françoisa Ozona. Tu przypomnijmy „Basen” z jej udziałem z 2003 roku. A jej sukcesy zostały potwierdzone Orderem Imperium Brytyjskiego czy Francuską Legią Honorową oraz Honorowym Cezarem za osiągnięcia na polu francuskiej sztuki i techniki filmowej.

A w roli szwajcarskiej aktywistki rozpoznajemy aktorkę o polsko-niemieckich korzeniach, Hannę Schygullę. Urodziła się wprawdzie w Chorzowie w 1943 roku, ale w rodzinie niemieckiej i zaraz po wojnie została wysiedlona w okolice Monachium. Dołączyła do niespokojnego ducha niemieckiego teatru i filmu, do Rainera Wernera Fassbindera, i z czasem wystąpiła w przeszło trzydziestu wyreżyserowanych przez niego filmach. A kiedy ten zmarł, spróbowała kariery w filmach włoskich, francuskich i amerykańskich. Dodajmy, że rodzinny Chorzów odwiedziła w roku 1998 i w tym mieście dała recital w tamtejszym Teatrze Rozrywki, ponieważ Hanna Schygulla również śpiewa, są to głównie protest-songi wybitnych twórców niemieckich. Prezydent Chorzowa wręczył jej Nagrodę Specjalną za Zasługi w Dziedzinie Kultury.

Wróćmy do samego filmu i problemu, który on stawia nam przed oczy. Oto proces żegnania się ze światem, z najbliższymi i z sobą samym reżyser rozpisał na kilka postaci, więc kwestia żegnania się z życiem i odchodzenia w niewiadome staje się dzięki temu bardziej zniuansowana, rozpisana na role, oświetlana z różnych stron. No i teraz stawiamy sobie pytanie, czy śmierć może być szczęśliwym zakończeniem i pod jakimi warunkami. Członkowie tej zamożnej i mocno osadzonej w życiu rodziny muszą skonfrontować się z własną śmiertelnością, o której wszyscy raz po raz zapominamy, odsuwamy ją w dal, udajemy, że nas nie dotyczy. Proszę zwrócić uwagę, jak córka wiekowego ojca zapamiętale ćwiczy, byle jak najdłużej utrzymać się w formie, więc po prostu – żyć w dobrej formie. Jak skupia się na tym skrzętnym podtrzymaniu własnego ciała w dobrej kondycji, na opóźnianiu procesów starzenia, a tym samym na nieustannym odraczaniu śmierci. Pamiętajmy o jeszcze jednym – starość na naszych oczach mocno przesuwa się w górę, w kierunku setki. Już w 2020 roku po raz pierwszy w historii na ziemi żyło więcej ludzi w wieku powyżej sześćdziesięciu lat niż dzieci poniżej lat pięciu. Każdego roku przewidywalna długość życia noworodków wzrasta o miesiąc.
Samo odchodzenie osoby bliskiej, znanej od lat, bardzo różnie bywa interpretowana, w zależności od momentu, w którym dotyka tych poszczególnych najbliższych. Dla każdego członka rodziny znaczy coś innego. Każdy w jej obliczu skupia się na innym aspekcie pożegnania. Ten umierający – jako taki – często się im wymyka. Nie umieją za nim nadążyć, ona jest tutaj tylko jedną nogą tymczasem, bo wydaje się przebywać gdzie indziej. Poza tym umieranie to nie jest akt jednorazowy. To jest proces, który przebiega dłużej, a właściwie od momentu, kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy śmiertelni. Pytanie, co to znaczy umrzeć na własnych zasadach, umrzeć z godnością, odejść z wyboru, i tak dalej, i tak dalej. Wszyscy mówimy o życiu od poczęcia do naturalnej śmierci, ale pytanie, co to znaczy naturalna śmierć. Czy ktoś, kto na przykład przez wiele lat przybliżał ją paleniem papierosów, notorycznym upijaniem się czy otyłością i innymi formami skrajnie niezdrowego trybu życia, zaprowadzonymi z premedytacją, nie jest w jakimś sensie samobójcą?
Posłuchajmy fachowców od śmierci, jeżeli w tym temacie ktokolwiek może okazać się ekspertem. Niemiecki badacz zagadnienia Roland Schulz przypomina: „Twoje umieranie to proces bardzo dynamiczny, tak wyjątkowy, jak wyjątkowe było twoje życie. Każdy człowiek przeżywa go na swój sposób. Umieranie to składnik życia. Śmierć jest później”.
I dalej: „Nie jesteś prostą maszyną, lecz systemem ukierunkowanym na zabezpieczenie przed awarią, bardziej złożonym od najnowocześniejszej elektrowni. Fizycy mówią na to system otwarty wyższego rzędu. Takie systemy rzadko psują się z dnia na dzień. Dzieje się to stopniowo. Po trzydziestce spada wydajność serca. Po czterdziestce zmniejsza się masa mięśni. Po pięćdziesiątce obniża się gęstość kości. Po sześćdziesiątce brakuje średnio jednej trzeciej zębów. Po siedemdziesiątce kurczy się mózg. Zużywasz się aż do momentu, kiedy nie ma już nic do zużycia. Wtedy system zapada się w sobie. To nie dzieje się nagle”.
I dalej: „Wycofujesz się ze świata krok po kroku. Ludzie to istoty pełne nadziei, zwrócone ku przyszłości. Jednak twoja przyszłość kurczy się każdego dnia bardziej. Wielu umierających zaczyna patrzeć wstecz. Niektórzy twierdzą, że teraz widzą swoje życie w takiej ostrości, która napawa lękiem. Inni mają wrażenie, jakby patrzyli na własne życie z dużej wysokości, jak na jakiś krajobraz”.
No właśnie. Grecki filozof Sokrates, który wybrał śmierć z własnej ręki, wcale się jej nie bał. Bo czego tu się bać? Kiedy żyjemy, nie ma śmierci. Kiedy przychodzi śmierć – nie ma nas. Mijamy się. Tak więc, czy warto zawracać sobie głowę kimś o kogo ledwie otarliśmy się w przejściu. I to jeden, jedyny raz w życiu?


Podsumowanie dyskusji

Reakcje na film o eutanazji były dość żywe, bo śmierć to kwestia, która – jak żadna inna – dotyczy każdego. Usłyszeliśmy głos pani, która się jakiś czas temu „otarła”, ale zyskała odroczenie. Jak wielu z nas, którzy skutkiem tej czy innej choroby, w wyniku spotkania z jakimś pijanym wariatem, który szaleje na drodze, na skutek covida itp. znaleźli się „blisko”. Zawsze jest to jednak przeżycie silne, pamiętne, „graniczne”.
No i pozostaje kwestia stanów pośrednich, bo śmierć okazuje się procesem. Polega na stopniowym wygaszaniu życia, wyłączaniu się z niego. Przypomniano wieś z „Chłopów” W. S. Reymonta, gdzie starsi ludzie bywali „na wycugu”. Dożywali swoich dni na piecu w izbie (bo tam najcieplej), u dzieci, którym zostawiali „majątek”. O ile te dzieci nie wyganiały ich w szeroki świat, jako ludzi zbędnych…
Przyśpieszaniem tego „procesu” z własnej inicjatywy jest eutanazja. I tu nie było zgody (bo być jej nie może): czy to jest akt współczesnego barbarzyństwa zdegenerowanej postchrześcijańskiej Europy, czy otwarcie drogi do wolnego wyboru w kwestii „żegnania się ze światem”, czy wreszcie wchodzenie w kompetencje Stwórcy, który wyznaczył życiu początek i do niego należy zamkniecie jego doczesnego etapu. Tu próżno oczekiwać wspólnego wniosku i lepiej, by tak pozostało…
No i ujawnił się postulat, by w tych dołujących, covidovo-wojennych czasach obejrzeć może jakąś niegłupią, ale jednak komedię..?

2 komentarze do “„Wszystko poszło dobrze” – 11 marca 2022

  1. Razem z Tatą bardzo dziękujemy za pamięć o naszej skromnej sugestii, by jednak może teraz trochę się pośmiać 😊

  2. Pani Alicjo,
    uwzględniamy sugestię.
    Planujemy pośmiać się (przez łzy, ale jednak) 25. 03 na polskim filmie „kRAJ”.
    Do zobaczenia.
    Kot

Skomentuj Alicja Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *