Jak się w polityce dzieje niewiele, to portale podają informacje o d…. Maryni, bo czymś trzeba tę witrynę wypełnić. Stąd obszerny materiał o Teresie Orlowski. Że prosta dziewczyna spod Tarnowa zawojowała niemiecką branżę porno. Miałem z nią raz przyjemność. Jako dziennikarz „Wprost” pojechałem na wywiad do Hannoveru. Nie mogliśmy trafić, bo nie znaliśmy miasta, ale jak tylko kogoś zapytaliśmy o drogę do Foxy Lady, każdy wskazywał kierunek. Wreszcie parkujemy przed niewysokim, lecz eleganckim budyneczkiem. Wewnątrz jak w biurze: recepcja, pokoje dla referentów, księgowych itd. Nic z atmosfery porno. Sama Teresa przyjmuje nas w gabinecie wyposażonym z dyskretną elegancją. Zgadza się rozmawiać po niemiecku lub angielsku, broń Boże po polsku.
http://www.youtube.com/watch?v=ZvsiRdDrbWI
Wypowiada się płynnie, wie, co chce przekazać. Na koniec pytam, czy mogę sobie zrobić z nią pamiątkowe zdjęcie. Ona na to zaczyna rozpinać guziki garsonki i już szykuje się, by ją zdjąć. Ja, spłoszony, krzyczę, że nie, że wystarczy w ubraniu. Byłem głupi. Przecież dla niej rozebrać się przed obiektywem, to tyle, co dla mnie przełknąć ślinę.
Wreszcie przechodzimy do właściwego obiektu – pod ziemią ogromna hala, podzielona na boksy. W jednym boksie pokój nastolatki, w innym garsoniera lowelasa. Wszystkie możliwe style i epoki. Przed boksami stoją kamery gotowe do filmowania. Teresa martwi się tylko, że meble w trakcie filmowania – a są wypożyczane – bardzo się niszczą. Naiwnie upewniam się, że chodzi o łóżka. „Skąd! Najbardziej psują się stoły. Bo dziewczyny z zasady >>grają<< w szpilkach. I kiedy akcja przenosi się na stół, one niechcący, ryją blaty tymi szpilkami”. Na zapleczu rekwizytornia. Tylu sztucznych fallusów naraz nie widziałem i już pewnie nie zobaczę.
Organizatorzy festiwalu rockowego w Węgorzewie (Mazury) ugięli się pod presją miejscowych władz samorządowych i wycofali Nergala oraz jego grupę Behemoth z listy wykonawców. Zapewne w obawie, aby czegoś znowu nie spalili.
Byłem na festiwalu rockowym w Węgorzewie na długo przed Nergalem. Pamiętam, jak było miło jednego wieczoru, kiedy późną nocą moja ówczesna żona, nasza córka i ja leżeliśmy na zapleczu estrady na gołych dechach. Noc była ciepła. Parę metrów obok nas Budka Suflera nadawała „Cień wielkiej góry”, a Nalepa swoje bluesy.
Następnego znowuż wieczoru leżymy na trawie. Rockmani łoją na całego. Nie słychać własnych myśli. I wtedy moja córeczka, która zrobiła się senna, a chciała, by pewne rytuały były dotrzymywane nawet w tak egzotycznych okolicznościach, krzyczy coś do mnie. Oczywiście z odległości 20 centymetrów nie słyszę ani słowa. Więc dziecko z całej siły ryczy mi wprost do ucha to, co powtarzało każdego wieczora: „- Tato, zaśpiewaj mi jakąś piosenkę!!!”
Pamiętam jeszcze, że przy wejściu na obiekt znajdowały się ogromne kufry z wojskowych zbrojowni – ostatecznie festiwal przeprowadzano na terenie dawnego garnizonu. W jednym akcesoria: pałki, noże, maczety, kastety odebrane (w porę!) mazurskim fanom rocka. A w drugim butelki, tyle, że nie podpisane. Żadnych etykiet. Zawartość do przewidzenia.
I nastał poranek, dzień trzeci. Miałem coś do załatwienia w biurze Festiwalu i wyjrzałem przez okno. A tu z obiektu sąsiadującego z festiwalowymi koszarami – a był to szpital dla obłąkanych – wybiega pewien chory w rozchełstanej piżamie. Ale w stanie podniecenia, euforii. Jak Jack Nicholson w „Locie…” Rozpostarł ręce, wiruje i zanosi się od śmiechu. Jest wolny. Ale już za nim podążają pielęgniarze. Już go doścignęli, już go osaczają. A on doznał jakiegoś rozbłysku. I wywija się, umyka, zatraca w tym upojeniu wolnością. Wreszcie przyparli go do muru i wygięli ręce w tył. Pogodził się z sytuacją. Opuścił łeb i pokornie poszedł na oddział. Jeżeli to nie była metafora mojego losu… Żeby ją zobaczyć, musiałem pojechać do Węgorzewa.