No, i nie pojechałem na otwarcie muzeum Tercetu Egzotycznego, a wręcz przeciwnie – na Pomorze. A tu się okazało, że normalni ludzie nie spędzają czasu w sposób idiotyczny, jak ja, lecz że witają jesień na działkach. A to z jabłek, a to ze śliwek, a to pestkówka. Co altana to odmiana. Jak dla mnie wszystko tylko z nazwy i opowieści, bo prowadziłem. Ale kazałem sobie zrobić zdjęcie pamiątkowe, bo na co dzień nie bywam w takich okolicznościach przyrody. A metryka wskazywałaby, że powinienem:
Skończyłem czytać „Bardzo poszukiwanego człowieka” Johna Le Carre. Intryga dość rachityczna. Za to obszernie wałkowana, co mnie zawsze w tych powieściach lekko zniechęcało. Jak by autor odkładał i odkładał w nieskończoność, to co można było odkryć już w połowie fabuły. Tak było choćby z „Wiernym ogrodnikiem”.
W Hamburgu zjawia się potomek rosyjskiego pułkownika i zgwałconej przez niego Czeczenki. Ojciec, który dorobił się na wojnie i rabunku zapisał mu fortunę zostawioną w nobliwym angielskim banku na nielegalnym koncie. Chłopak (zdeklarowany muzułmanin) jest uchodźcą o bardzo śliskim statusie. Trafia jednak na współczującą niemiecką prawniczkę i bankiera, w którym budzi się coś na kształt sumienia. I na sensownego szefa grupy operacyjnej niemieckiej policji. To wszystko jednak na nic, bo wyżej postawieni Amerykanie w kwestii potencjalnych terrorystów i ich finansów nie bawią się w niuanse. I rzecz kończy się fatalnie.
Co zostało ciekawie poruszone to motywacje bohaterów – szerzej niż w przeciętnym thrillerze szpiegowskim (specjalność Le Carrego). I kwestia islamu, który nawet w wersji pokojowej i proasymilacyjnej może się przysłużyć terrorystom bodaj w 5. procentach. A to dużo, wziąwszy pod uwagę, że przeciętny zamach to nie jest szczególnie kosztowna impreza.
W powieści wspomniane zostało niewielkie muzeum rzeźbiarza Ernsta Barlacha w hamburskim parku. Też tam kiedyś – przez czysty przypadek – zbłądziłem:
Niedawno napisałem, że dla mnie różnica między grą organów w Licheniu i Oliwie jest trudno uchwytna. „I już nieprawda” – jak mówił bohater filmu Barei. Bo posłuchałem Romana Peruckiego z płyty „The Best of Organ Works”, nagranej nie w Oliwie, lecz tylko w kościele św. Brygidy w Gdańsku. Z demonstracją wszystkich możliwości instrumentu. No, nie – różnica jest i to nawet dla takiego neptka jak ja. Te organy po prostu oddychają dźwiękiem. Głęboki, nasycony. Poza tym ich możliwości w zakresie barwy są zdumiewające (np. kiedy imitują harmonię guzikową), a przecież to wszystko (jak się wydaje) bez udziału elektroniki. Perucki wybrał utwory, które w literaturze organowej są pewnie zestawem typu disco polo, ale dlatego w uszach laika brzmi to wyjątkowo przyjaźnie i nieinwazyjnie: