Plus trzy, wiatr, ponuro i Trzebaw. Taki, zda się, zwyczajny. Zieleni się rzepa…:
Kałuże na drodze co dzień większe:
Ale już w miejscu, gdzie przyjezdne panienki z Bułgarii pertraktowały na poboczu, element funeralny, który podprowadza przechodnia pod Halloween. Gdybym tylko miał przy sobie lampion, zaraz bym zapalił. W hołdzie dla nieznanego (i niedoszłego zapewne) klienta:
A jeszcze dalej – ekspozycja ogrodowa. A w niej cały świat. No, bo porównajmy. Tak wygląda Londyn:
A tak Trzebaw:
Tak prezentował się do 11.09. Nowy Jork:
A tak Trzebaw:
Tak pyszni się Taj Mahal, a tak odpowiada mu Trzebaw:
Niewiele dalej, w Poznaniu, dzień jak co dzień. Witryna „Głosu Wielkopolskiego”: „Galeria Dębiec została otwarta! >>Pierwsze otwarcie drzwi<< zaplanowano w sobotę o godzinie 11. Mimo to pierwsi klienci pojawili się pod nową galerią… po godzinie 7. Nie obyło się bez przekleństw i wyzwisk”.
W pewnych sprawach pozostaję nieodwołalnie spóźniony. Bo na Fronda.pl czytam modlitwę o „szczęśliwy wybór i łaskę dobrej, wiernej, roztropnej i świętej żony”. Niestety nie poznałem tej modlitwy na czas. A zawiera ona np. takie wezwanie: „Uproś jej mądrość życia, szerokość serca, pobożność, aby promieniowała dobrocią” itd. A ja, niestety, nie modliłem się na czas. Wracam do domu i kto mi otwiera drzwi? Dorota!
Ferdek Kiepski:
– Panie prezesie, jak sie patrze na te Polske…
Prezes Kozłowski:
– Co z tą Polską?
Gazeta Wyborcza piórem Tomasza Piątka oburza się, że pani doktor Wanda Połtawska arogancko potraktowała dziennikarkę „Niedzieli”, która robiła z nią wywiad:
– Jak Pani Doktor odebrała kanonizację Jana Pawła II?
– To, jak pani zadaje pytanie, jest stałym sposobem działania dziennikarzy. Dziesiątki z nich zadawały i zadają mi takie samo bezsensowne pytanie. „Jak pani odebrała kanonizację?”. Co to w ogóle znaczy „odebrać kanonizację?”. Nie wiem.
Czytałem ten wywiad przed lekturą Gazety Wyborczej i uczucia miałem mieszane. Bo, moim zdaniem, doktor Połtawska ma rację i jej nie ma. Ma rację, bo pytanie dziennikarki jest tak sztampowe, że aż idiotyczne. Przypomina mi anegdotę, którą przytaczał Jerzy Gruza. Dziennikarz pyta pewnego PRL-owskiego ministra, czy wymiana handlowa z ZSRR jest dla nas korzystna. Minister nie odpowiedział od razu, długo się namyślał, a wreszcie mówi: „- Tak. Zdecydowanie tak!” W tym stylu powinna odpowiedzieć pani doktor.
Ale też nie ma ona racji, gdy krytykuje pytania jakiejś Bogu ducha winnej pojedynczej dziennikarki, zamiast zwrócić się do mediów katolickich i duchowieństwa in corpore z apelem: Ludzie, przestańcie pieprzyć! Czyli ględzić bezmyślnymi kalkami. A te dotyczą np. „podziękowania za kanonizację Jana Pawła II”.
Pytam: komu i za co konkretnie dziękować? I nie rozwijam tego tematu, bo bym zanudził. A jest czym.
Tylko przykład. Latem byliśmy z Dorotą w opactwie benedyktyńskim w wielkopolskim Lubiniu. Od razu dodam, że nie pojechaliśmy tam ze względu na opactwo, lecz na muzeum Tercetu Egzotycznego. Dla nas to jednak większa atrakcja, co wiele o nas mówi. Jednak w miejscowym kościele natknęliśmy się na sarkofag sługi bożego Bernarda z Wąbrzeźna:
Zmarł w opinii świętości w roku 1603 i od tego mniej więcej czasu toczy się jego proces beatyfikacyjny. W kościele ulotki, które upraszają zarówno o modlitwę w intencji beatyfikacji jak i o datki na ten cel. Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego biedaka nie chcą ogłosić błogosławionym od tego czasu? Czyżby po – powiedzmy – 300. latach wypłynęło na jego temat coś kompromitującego? I co to znaczy – modlić się w tej sprawie? O świecenie? Kogo? Po co te datki? Na przejrzenie kościelnego IPN-u? Za 400 lat wstecz? W czasach, kiedy słowo pisane obejmowało 100 stron na rok za całą okolicę, a zachowało się 20?
Czy i tu nie należałoby ponowić apel: Ludzie, przestańcie pieprzyć! Powiedzcie, o co chodzi!
Oczywiście, ja tylko udaję, że jestem taki głupi i nie wiem, o co chodzi. Proszę mi wierzyć – ja tylko udaję.
Ojciec i syn, Henryk i Robert Majewscy „Continuation” (1987). Ten sposób gry, to brzmienie kojarzy mi się z czymś ogromnie odległym. To autosugestia. Na tej zasadzie piosenki rockandrollowe z lat 60. wydają się strasznie stare, bo od dawna nikt tak już nie gra. W tym sensie przedwojenne tanga to byłby już całkowity Biskupin. Henryk Majewski to weteran rodzimego jazzu, jeszcze z czasów katakumbowych.
Jazzowe combo gra w żywym rytmie, improwizacje następują planowo i rotacyjnie. Trąbka (raz jeden Majewski, raz drugi) przypomina jazzowe ilustracje do filmów z lat 60. Ten klimacik, który z oddalenia czasowego wydaje się zamglony i nostalgiczny:
Jan Garbarek „Officium Novum” (2010). W 15 lat po pierwszym „Offcium”, gdzie towarzyszyły mu pieśni, motety i śpiewy liturgiczne doby renesansu.
Ten jego świdrujący do trzewi saksofon sopranowy! Pogłos jak w katedrze. Jak gra bardziej słodko, przypomina Kenny’ego G.
W tle markowane chóry śpiewające ni to nieszpory, ni to utwory gregoriańskie. Czasem zacichające, czasem oddalające się murmurando. Niekiedy odzywają się cerkiewne „Gospodi, pamiłuj!”. Ale też są kompozycje Avo Parta na przykład.
Jakieś omówienie internetowe diagnozuje: „a sense of distant mystery and a profound, powerful melancholy”. Zgadza się co do joty. Zwłaszcza ta “potężna melancholia”: