Na powietrzu bez zmian. No, rzepa krzynkę podrosła:
W Internecie ciągle to samo. Mem o Państwowej Komisji Wyborczej: „Nie mamy waszych wyników i co nam zrobicie”. Poczułem się lepiej, bo ciągle powtarzam studentom, że powinni oglądać „Misia”, choć wcale ich nie śmieszy.
W Naszym Dzienniku, którego jestem gorliwym czytelnikiem, znalazłem informację o tym, że niebawem do pisma zostaną dołączone Cudowne Medaliki. Właśnie uroczyście je poświęcono. Cóż, w porządku: jaka gazeta, takie inserty. Zdziwiła mnie tylko nazwa. Wydawało mi się, że medalik staje się „cudowny” dopiero wówczas, gdy przy jego pomocy dokona się jakiś cud. A tu medalik dopiero co wyszedł spod sztancy (zapewne w Chinach) i już jest cudowny. To co będzie dalej?
Czytam też: „Wysokie odznaczenie kościelne dla Leszka Mądzika”. Znów: w porządku. Chadzałem na jego spektakle. Tylko jakoś nigdy nie zdarzyło mi się przeczytać sformułowania: Niskie odznaczenie kościelne dla… Nie tylko kościelne zresztą.
Wybieram się do Warszawy w podróż delegacyjną. Zapewniam więc wydawnictwo, które mnie wysyła, że naprawdę pojadę samochodem. A nie – wezmę forsę za benzynę, a polecę tanimi liniami.
Michael Buble „It’s Time…” (2005). Chyba nic nowego – w dwa lata od debiutu. Raczej umacnianie pozycji. Brzmi jak Sinatra, Tony Bennett. Taka sama aranżacja, orkiestra itd. Dancingowy swing. Są standardy – „Quando, Quando, Quando”, “Can’t Buy My Love”, “I’ve Got You Under My Skin”. Głos miły, ale nie rewelacyjny. Resztę robi atmosfera:
Yello „Touch” (2008). Od 1979 roku zawieszeni na elektronicznym rusztowaniu, pakowali na nie co się tylko dało. Ich kompozycje brzmiały jak słuchowisko radiowe z tymi wszystkimi dość chaotycznie pozbieranymi odgłosami. Co czyniło z nich muzyków bardziej „sophisticated” niż inni koledzy z działki elektronicznej, których muzyka nie wiązała się często z niczym pozamuzycznym. Tym razem odgłosów jest mniej, więcej „downtempo”, czyli „szujów”. Ale czuje się, że to nie są tylko spiętrzone nakładki. Jest w tej płycie oddech i powietrze: