Na gościnnej ziemi bełchatowskiej bawiłem się w postać z Żeromskiego. Dałem bowiem prelekcje o literaturze i filmie. No, a przy okazji – Radomsko, Jasna Góra (żeby godnie zainicjować nasz sezon pielgrzymkowy) i sporo pomniejszego drobiazgu po drodze. O czym będzie w odcinkach, kiedy się ustabilizuję psychicznie. Bo nam sam koniec wyjazdu, czyli na wysokości Wrześni, było tak: rozpętała się burza z piorunami, lało tak, że drogi nie było widać na 10 metrów, mnie dopadła nagła biegunka (że tak elegancko to nazwę), pomyliłem zjazdy z autostrady, przez co wylądowaliśmy daleko za Poznaniem, a na mojej ulicy ani jednego wolnego miejsca, by zaparkować. Mało, żeby wyjść z nerw?