Pani poseł Pawłowicz znowu się wypowiedziała w mediach i po raz kolejny wywołała pytanie: jest ona czy nie jest profesorem. No więc załóżmy, że jest.
Pytam: co z tego?
Pani Pawłowicz jest profesorem w trakcie wykonywania obowiązków na uczelni, która ją zatrudnia. Po godzinach pani Pawłowicz jest: abonentką karty rabatowej na stacjach Orlen, czytelniczką Biblioteki im. Marii Rodziewiczówny, ciocią, płatniczą ZUS-u i jeszcze kilkoma wcieleniami. Kiedy zaś wypowiada się w bieżących sprawach politycznych, pozostaje panią poseł wiadomego klubu parlamentarnego. W związku z tym byłoby absurdem przypominać, że głos zabrała pani poseł, czytelniczka biblioteki im. Marii Rodziewiczówny. Równie absurdalne jest powoływanie się na jej profesurę. Co ma piernik do wiatraka?
W Poznaniu szefem Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego jest pan Mikołajczak. Profesor Uniwersytetu, specjalista w zakresie gramatyki i staropolszczyzny. Na ten temat publikował i zapewne w kwestii niuansów języka staro-cerkiewno-słowiańskiego jest specjalistą bezkonkurencyjnym. Problem w tym, że kiedy wypowiada się na tematy polityki, religii, kwestii smoleńskiej, czyni to również jako „profesor”. A co ma starocerkiewny do katastrofy w Smoleńsku? Mikołajczak jest „profesorem”, kiedy omawia przyimki w XVI wieku. Ale kiedy mówi o ewentualnym zamachu, jest tylko Mikołajczakiem. Ewentualnie posiadaczem karty rabatowej w empiku. Cóż, ze znajomości genealogii nazw poznańskich ulic nie wynika wiedza, czy na wraku znaleziono ślady trotylu, czy też nie.
A nikt z tych utytułowanych naukowo osób (także pani Środa czy pan Hartman) nie protestują, gdy w trakcie dyskusji np. o satanizmie nazywa się ich profesorami. To prostym umysłom podsuwa przekonanie, że ich profesorskie kompetencje przelewają się gładko z jednej dziedziny na drugą. I z powrotem.
Poza tym, powtarzam to, co już tu pisałem. Odsetek idiotów wśród profesorów uniwersytetów jest taki sam jak w każdej innej grupie zawodowej. Ani większy, ani mniejszy.
Papież zaprosił do bożonarodzeniowego koncertowania pankówę Patti Smith, co niektóre media (Fronda.pl) czynią wiadomością dnia. Błąd! News powinien brzmieć inaczej: „Franciszek na koncert w Watykanie nie zaprosił:
Jana Pietrzaka,
Andrzeja Rosiewicza,
Eleni,
Krzysztofa Krawczyka i in.
Zaprosił za to trzeciorzędną kontrowersyjną pieśniareczkę. Wniosek? Franciszek kompletnie nie zna się na muzyce”.
W Krakowie na Rynku szturm modlitewny zmierzający ku temu, by miasto oczyścić z przybytków rozpusty. Popieram całym sercem!
Chociaż od razu rodzą się znaki zapytania. Bo „nieczystość” to dopiero trzeci w kolejności „grzech główny”, czyli taki, który prowadzi do innych grzechów. Przed nim jest np. „chciwość”. Dlaczego jakoś nikt nie organizuje demonstracji pod bankami, siedzibą giełdy? Piątym z kolei grzechem jest „nieumiarkowanie w jedzeniu i w piciu”. Czemu nie pikietować w związku z tym Wierzynka? A co do grzechu pierwszego – „pychy”… Może by tak obstawić demonstrantami redakcje tabloidów, które lansują tych, którzy są znani, bo są znani? Tylko proponuję.
Czemu wszyscy mając do wyboru aż siedem grzechów głównych uparli się akurat na tę nieszczęsną „trójkę”?
Gdzie mieszkają najszczęśliwsi ludzie w Polsce? W miasteczku Tuszyn pod Łodzią. Bo tam rajcy miejscy omawiali kwestię, czy Kubuś Puchatek był obojnakiem. Na znanych wizerunkach występuje bowiem bez jakichkolwiek genitaliów. W związku z tym – można jego imieniem nazwać plac zabaw czy nie?
Jak tylko ta paląca kwestia znajdzie rozwiązanie (zapewne nieprędko), to bez najmniejszej zwłoki wrócą do kwestii kolejek w przychodniach, bezrobocia itd.
No, ale przecież są jakieś priorytety!
Claude Bolling „Suite For Chaber Orchestra” (1990). Francuski pianista w suicie własnej kompozycji z pogranicza muzyki kameralnej i jazzu. Zawodowa orkiestra kameralna dostarcza partie smyczkowe, jest też mistrz fletu. Do tego Bolling z improwizacjami fortepianowymi. Rytmy lekkie, swingujące. W sumie wyzwanie dla słuchacza to nie jest. Raczej wpływa kojąco:
Georg Philipp Telemann „Ouverture& Concertos”. Barok, jaki lubię najbardziej. Mniej tu przepychu i komplikacji dla samej komplikacji. Prosto zarysowane linie melodyczne. A jednak jest w tej muzyce pewna powtarzalność, która czyni nastrój. Tak, że można tego słuchać w pętli. Zresztą, jak czytam, Telemann takich uwertur napisał coś koło tysiąca. Ławeczkę ma w Żarach, bo tam pomieszkiwał: