To już siedem lat jak odeszła pani Krystyna Feldman. Było to na tydzień przed jej śmiercią. Miałem jakąś robótkę w porannym programie telewizyjnym w Warszawie, a w tym samym programie miało być spotkanie z panią Krystyną. Jakoś tak się złożyło, że z hotelu do telewizji jechaliśmy jedną taksówką. Był zimowy świt, ponuro. Ale zapamiętałem, że pani Krystyna – jak na damę przystało – starała się podtrzymywać rozmowę: zarówno z taksówkarzem, jak i ze mną. Mogliśmy siedzieć milcząc, na co wskazywałaby sytuacja. Ale ta wielka dama rozumiała bardziej niż my, iż skoro sytuacja sprawiła, że spędzamy kęs czasu razem, należy współtowarzyszy bawić rozmową. Potem w telewizji poprosili mnie, bym zadał pani Krystynie jedno pytanie. Zapytałem, czy pamięta minimalną rólkę z filmu dla młodzieży „I ty zostaniesz Indianinem”. Pokazano tam dwie kolejki sklepowe. W pierwszej kupujący stali po prowiant: wszyscy estetycznie ubrani, uśmiechnięci, życzliwi. Pani sprzedawczyni z wdziękiem podawała towar. I druga kolejka – po wódkę. Tu sami mężczyźni. Ubrani niechlujnie, aroganccy i zwadliwi. Odpowiednio do nich – sprzedawczyni. Wściekła, mrukliwa, skrajnie nieprzyjemna. Butelek swym klientom nie podawała, lecz rzucała z pogardą. W jej postawie wyrażała się cała antyalkoholowa propaganda państwa ludowego. A tą – jakże wyrazistą – sprzedawczynią była właśnie Krystyna Feldman.
Miała gołębie serce i odwrotną urodę. I jak tu się dziwić, kiedy w Internecie parę miesięcy temu wybuchła dyskusja, kto ma zagrać w filmie śp. Prezydentową Kaczyńską? Pierwsza kandydatura była oczywista: Anna Grodzka. „Bo nikt tak nie odda wszystkich niuansów kobiecości”. A druga kandydatura? Oczywiście Krystyna Feldman. A cóż ona, biedaczka, winna?
Tak wypadło, że dziś Światowy Dzień Trędowatych. U nas „trędowaty” ma dodatkowe znaczenie – w spadku po powieści Mniszkówny. Za PRL-u przepisywano ja ręcznie i sprzedawano na bazarach. Jak wreszcie wyszła drukiem na początku lat 70-tych, to pani bibliotekarka wręczała mi ją na krótki termin, w drodze wyróżnienia, jak skarb największy. Przeczytałem ze trzy strony, znudziło mnie. Bo akurat był opis parku, a tam staw: tafle, łabędzie, nenufary. Wszystko ach i och. Pomyślałem: co mnie to obchodzi? Potem nie wracałem do tego nigdy i pewnie już nie wrócę.
A dzisiaj na dziewczyny też się mówi per „trendowata” – jak nie robi nic innego, tylko małpuje najnowsze trendy.
Z frontu gender. W radiu Tok FM Tomasz Wołek odczytał fragmenty zeszłowiecznego polskiego dziełka teologicznego, którego autor omawia zgubne skutki niektórych praktyk seksualnych, np. samogwałtu: „Samozmażnik powoli zmierza do utraty wszelkich zdolności moralnych. Przybiera powierzchowność głupowatą, lubieżną, zakłopotaną, smutną, zniewieściałą. Staje się leniwym i niezdolnym do żadnej pracy umysłowej. Przytomności umysłu zupełnie brak mu, w towarzystwie jest nieśmiały, niespokojny i pomieszany. Dusza jego osłabiona, padnie ze znużenia przy najmniejszym wysiłku. Pamięć jego rozprzęga się coraz bardziej, nie może pojąć najprostszych rzeczy, ani związać najzwyczajniejszych wyobrażeń”. Jakbym był w moim wieku jeszcze zdolny do samogwałtu, pomyłabym, że to dokładnie o mnie.