Roland Schulz „Jak umieramy”

Roland Schulz „Jak umieramy”:

Przemiana człowieka w zwłoki. W aspekcie biologicznym, psychologicznym, rodzinnym, środowiskowym, urzędowym, religijnym, rytualnym i w wielu innych aspektach. Krok po kroku, drobiazgowo, wręcz pedantycznie. Warto wiedzieć – każdemu się przyda.
Cytaty:

Twoje umieranie to proces bardzo dynamiczny, tak wyjątkowy, jak wyjątkowe było twoje życie. Każdy człowiek przeżywa go na swój sposób. Dopiero potem, gdy jesteś już martwy, można go będzie podzielić na trzy etapy, które lekarz wpisuje do dokumentacji.

Umieranie to składnik życia. Śmierć jest później.

Niektórzy z badaczy uważają, że my, ludzie, jesteśmy istotami myślącymi właśnie dlatego, że przez całe życie usiłujemy zakłamywać swoją śmiertelność. Znasz to z pewnością. Śmierć? To mnie nie dotyczy. To coś odległego. Śmierć zawsze dotykała innych, nigdy ciebie. W ten sposób udało ci się wyrzucić ze świadomości, tak jak nam wszystkim, to, co jest nam pisane: każdy z nas umrze – ale nie wie kiedy. Ty już wiesz: niedługo.

… w swoich odczuciach zaczniesz popadać ze skrajności w skrajność, a twój nastrój będzie zmieniał się jak w kalejdoskopie. Nie przyjmiesz perspektywy śmierci do wiadomości; ty przecież nie umrzesz. Opanuje cię wściekłość; kto za to odpowiada, kto ponosi winę? Spróbujesz negocjować…

Z psychologicznego punktu widzenia twoje umieranie rozpoczyna się wtedy, gdy tylko uświadomisz sobie, że czeka cię śmierć, kiedy świadomość ta zacznie określać twoje życie. Tkwisz jakby w środku bańki mydlanej. Świat zewnętrzny jest pełen życia. Ciebie skazano na śmierć.

Form ucieczki od rzeczywistości jest wiele, ale umierający najczęściej spotykają się z trzema z nich. Pierwsza polega na bagatelizowaniu sytuacji. Ci, którzy ją stosują, natychmiast dokonują klasyfikacji twojej choroby, porównują ją z innymi nieszczęściami, takimi jak wojna w Hindukuszu czy klęska głodu w Afryce, stwierdzają uniwersalny charakter umierania – ale wśród tych prawd objawionych znajduje się tylko jedno przesłanie: nie przejmuj się, taki jest właśnie świat. Druga kategoria „pocieszycieli” to moralizujący mentorzy, którzy uważają twoją chorobę za cenne doświadczenie, rodzaj ćwiczenia egzystencjalnego, treningu dla ciała, psychiki i duszy – są przekonani, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, wszystko ma głębszy sens, a ty musisz to zaakceptować. Trzecia grupa to ci, którzy proponują rozwiązania problemu: już prawie wiedzą, jak cię uratować, znają tajemny środek, mentalny trening lub modlitwę, które z pewnością cię uleczą. Nie próbuj tylko, broń Boże, uchylać się od ich zastosowania, jako że wyzdrowienie leży w twoich rękach – a wszystko to kwestia nastawienia: nie wolno ci się poddawać! Nic dziwnego, że umierający słysząc takie słowa, czuje się niczym oskarżony przed sądem złożonym ze zdrowych.

Miej odwagę i pytaj lekarzy. Oni i tak już wiedzą, o co chcesz zapytać, ponieważ wszyscy o to pytają: ile czasu mi jeszcze pozostało? Istnieje wiele odpowiedzi na to pytanie. Kategoryczna. Opcjonalna. Prawdziwa. To kwestia statystyki.

To również świadomość, że nie możesz już ufać własnemu ciału. Zaczynasz patrzeć na nie inaczej, bardziej podejrzliwie. Analizujesz uważnie każdy dreszcz, jaki cię przenika. Wsłuchujesz się w każdy odgłos. Obserwujesz się jak strażnik, z wyostrzonymi zmysłami, aby nie przeoczyć najmniejszej zmiany, najcichszych zwiastunów. Wydaje się, że twoje ciało przeszło na stronę wroga.

Niewykluczone, że doznasz szoku, kiedy uświadomisz sobie, że to właśnie, to przed chwilą, było już po raz ostatni. Ostatni raz w górach. W pracy. Za kierownicą. Ostatni raz seks z kimś, kogo kochasz. Ostatni śnieg. Ostatni rachunek w restauracji. Ostatni raz księżyc nad tobą. Ostatni raz robisz to, co umiesz najlepiej.

Wsie i miasta z czasów dzieciństwa stają się jak obce kontynenty. Teatr na drugim końcu miasta – za daleko. Supermarket za rogiem – nieosiągalny. Rzadko wychodzisz na ulicę. Właściwie siedzisz już tylko w domu. Pole twojego widzenia jest coraz węższe, widok z okna, telewizor. Tak właśnie daje o sobie znać umieranie. Żegnasz się z miejscami, z ludźmi, a w końcu także z samym sobą.

Bywa, że ktoś szuka winnego: papierosy, alkohol, mięso, szkodliwe substancje w miejscu pracy. I gdyby tylko… to przecież mógłby… A ktoś inny usiłuje oswoić własne umieranie, uznając je za swój biologiczny obowiązek – zrób miejsce, tak jak tobie zrobiono. Jednych pociesza wiara w Boga, wszystko jedno jakiego, i mają nadzieję, że śmierć nie oznacza kresu. Drudzy z kolei stawiają się do samego końca: śmierć, ta cholerna gnida! Ale wszystko jedno, jaką obierzesz drogę – nic nie zagłuszy owego zasadniczego pytania w twojej głowie. Umierania nie da się zracjonalizować, umierania nie można się nauczyć.

Nie jesteś prostą maszyną, lecz systemem ukierunkowanym na zabezpieczenie przed awarią, bardziej złożonym od najnowocześniejszej elektrowni. Fizycy mówią na to system otwarty wyższego rzędu. Takie systemy rzadko psują się z dnia na dzień. Dzieje się to stopniowo. Po trzydziestce spada wydajność serca. Po czterdziestce zmniejsza się masa mięśni. Po pięćdziesiątce obniża się gęstość kości. Po sześćdziesiątce brakuje średnio jednej trzeciej zębów. Po siedemdziesiątce kurczy się mózg. Zużywasz się aż do momentu, kiedy nie ma już nic do zużycia. Wtedy system zapada się w sobie. To nie dzieje się nagle. Ale dla śmierci nawet tak powolne tempo jest wystarczająco szybkie.

W 2020 roku po raz pierwszy w historii na ziemi będzie żyło więcej ludzi w wieku powyżej sześćdziesięciu lat niż dzieci poniżej lat pięciu. Każdego roku przewidywalna długość życia noworodków wzrasta o miesiąc.

Wycofujesz się ze świata krok po kroku. Ludzie to istoty pełne nadziei, zwrócone ku przyszłości. Jednak twoja przyszłość kurczy się każdego dnia bardziej. Wielu umierających zaczyna patrzeć wstecz. Niektórzy twierdzą, że teraz widzą swoje życie w takiej ostrości, która napawa lękiem. Inni mają wrażenie, jakby patrzyli na własne życie z dużej wysokości, jak na jakiś krajobraz.

Bronisz się z całych sił. Czujesz jednocześnie, jak twoje siły maleją. Znikają ukradkiem, nocą, jak zdrajcy. Zauważasz, że kolejne sprawy zaczynają wymykać ci się spod kontroli. Małe, jak umiejętność obsługiwania urządzeń. Wielkie, jak władza nad pęcherzem moczowym.

Nawet jeżeli twoim bliskim trudno się z tym pogodzić, prawda jest jedna: Umierasz nie dlatego, że przestajesz jeść. Przestajesz jeść, bo umierasz.

Bywa, że umierający – zwłaszcza ci, którzy aż do tej chwili nie chcieli uwierzyć, że umierają – pogrążają się we własnych wyobrażeniach. Ktoś domaga się butów na wędrówkę. Ktoś inny obawia się, że ucieknie mu pociąg. Inni chcą pakować walizki, domagają się płaszcza, zamawiają ostatkiem sił podróż dookoła świata z katalogu. Lekarze nazywają to językiem alegorycznym umierających. Ale i ta faza mija. Zbyt mało sił. Twój głos z ledwością przebija się przez granicę szeptu. Stajesz się śpiący. Śpisz w nocy i w dzień. Tracisz poczucie czasu. Twoja świadomość dryfuje. Raz jesteś tutaj, innym razem gdzieś daleko. W hospicjach taki stan określają jako obecność w obu światach. Coraz trudniej cię dobudzić. Pijesz coraz mniej, twój organizm zatem staje się odwodniony, co wielu lekarzy z oddziałów paliatywnych uważa za naturalne dla umierających: puls ci spowalnia, wydalasz coraz mniej moczu.

Bywa, że umierający – zwłaszcza ci, którzy aż do tej chwili nie chcieli uwierzyć, że umierają – pogrążają się we własnych wyobrażeniach. Ktoś domaga się butów na wędrówkę. Ktoś inny obawia się, że ucieknie mu pociąg. Inni chcą pakować walizki, domagają się płaszcza, zamawiają ostatkiem sił podróż dookoła świata z katalogu.

Od tej chwili człowiek jest sam ze sobą. Co nie oznacza, że jest osamotniony. Może mieć wokół siebie przyjaciół, rodzinę, cały wielki świat – ale to jest bez znaczenia. Umiera sam. Tak jak sam oddycha. Tak jak sam śni. Umieranie potrzebuje czasu. Umieranie podąża swoim własnym torem. Zwłaszcza pod koniec, kiedy śmierć stopniowo nabiera kształtu, nie ma tu żadnego pośpiechu.

Między śmiercią a życiem istnieje raczej coś w rodzaju stanu przejściowego. Z punktu widzenia religii to właśnie w nim rozgrywa się proces umierania: ciało poddaje się, a wraz z nim ustają jego funkcje, aż do momentu, kiedy pozostanie jedynie twoja istota, twoja dusza.

To także jedna z wyjątkowych właściwości śmierci: dostrzega się ją dopiero po fakcie.

Leżysz na tym łóżku, ty, miłość czyjegoś życia, ukochany brat, najdroższe dziecko, stary przyjaciel, którego głos pobrzmiewa jeszcze w uszach, którego gesty, spojrzenie i zapach nadal są bliskim wspomnieniem, ktoś jeszcze przed chwilą żywy, ktoś, kto, do cholery, był człowiekiem z krwi i kości. A teraz nie żyjesz. To paraliżuje. Rodzi konsternację. Jest nie do pojęcia, nie od razu, nie tak szybko.

Latem umiera mniej ludzi, zimą więcej; poza tym ryzyko śmierci wzrasta w porach przejściowych, kiedy pogoda staje się niestabilna, gdy zachodzą w niej gwałtowne zmiany. Wtedy jest sezon na umarłych.

Przybywa dyżurujący przedsiębiorca pogrzebowy, aby przewieźć zmarłego do instytutu medycyny sądowej. Rodziny, które to przeżyły, opisują całą sytuację jako koszmar. Nagle rusza wielka machina: w domu pojawiają się obcy ludzie, donośnym głosem wydają niezrozumiałe polecenia. Jeden wypytuje o szczegóły, nazwisko, nazwisko panieńskie, pod jakim numerem możemy się z państwem kontaktować? Inny ze słuchawką przy uchu mówi: ważna sprawa, jaka ma być ta trumna? Ale najgorsze jest to, że po zakończeniu całej burzy wszyscy znikają równie nagle, jak się pojawili. Mieszkanie jest puste. Przygnębiająca cisza. Ciała nie ma. Przez głowę przemyka myśl: czy to naprawdę się stało, czy był to tylko zły sen?

Na stole kuchennym leżą twoje papiery. Szara koperta, a w niej poufna część karty zgonu. Twoja śmierć została poświadczona. Twoje zwłoki są gotowe. Dotychczas byłeś martwy tylko z lekarskiego punktu widzenia. Teraz jesteś martwy także w obliczu prawa. Ta okoliczność zmienia wszystko. Cokolwiek kiedyś posiadałeś, przestaje należeć do ciebie. Wszelkie stosunki, jakie kiedykolwiek nawiązałeś, przestają obowiązywać. Wszystkie należne ci prawa, obowiązki do wypełnienia – wygasły i zostały unieważnione. Od tego momentu jesteś

Pomiędzy tymi szkicami wisi, jako przerywnik, komiks z Charliem Brownem: siedzi obok Snoopy’ego na pomoście i patrzy w morze. Charlie Brown: „Pewnego dnia wszyscy umrzemy, Snoopy!”. Snoopy odpowiada: „Zgadza się. Ale w inne dni już nie”.

N. wyjaśnia, że teraz on i jego kolega ułożą cię w trumnie. Nigdy nie mówi „włożyć do trumny”. Tak wyrażają się prostacy. Ułożyć – to fachowe wyrażenie. Przenoszą cię ostrożnie. Twoja śmierć, jej symbol… Zakrywają cię. Łkanie. Leżysz w trumnie. Nie żyjesz i leżysz w trumnie. Nie żyjesz i leżysz w trumnie, i nigdy już nie wrócisz.

Jeżeli za życia miałeś jakieś tajemnice, to niewykluczone, że teraz, po twojej śmierci, wyjdą one na jaw. Rodzina, której matka była tak bardzo zaangażowana w kręgach kościelnych, po konsultacjach w sprawie pochówku z księdzem stwierdza ze zdumieniem, że wystąpiła ona z Kościoła, nic nikomu nie mówiąc, i to wiele lat temu. Dzieci, które miały nadzieję na odziedziczenie domu po ojcu, dowiadują się podczas przeglądania wyciągów bankowych, że ojciec nie ma żadnego domu, ma za to długi.

Trumna małego dziecka nie jest już biała, tylko kolorowa. Namalowali na niej motyle, ogromne słońce, jezioro z żaglówką, trzy tęcze, dwa anioły, wróżkę z czarodziejską różdżką,

Niektóre rodziny idą na pewniaka i wybierają klasykę: Pasję według świętego Mateusza Jana Sebastiana Bacha, Ave Maria, Requiem Mozarta. Inne nie godzą się na żadne kompromisy i już na samym początku wybierają grzmiące dzwony z Hells Bells AC/DC.

… miejscowy urząd ochrony zdrowia każdego dnia wysyła lekarza dyżurnego do krematorium: kremacja dozwolona jest tylko pod warunkiem stwierdzenia podczas dodatkowych oględzin, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych. Powód: zwłoki pogrzebane w ziemi można ekshumować, jeżeli pojawią się wątpliwości co do rodzaju śmierci albo jej przyczyny – zwłoki skremowane ulegają nieodwołalnemu zniszczeniu. Prawnicy mówią w tym kontekście, że spopielenie stwarza stan nie do naprawienia, co uniemożliwia późniejsze próby rozwikłania niejasności.

Lekarz skinieniem głowy daje do zrozumienia, że z twoimi zwłokami jest wszystko w porządku, pracownicy zakładu zamykają trumnę. To ostatni raz, kiedy na twoje ciało padło światło. Z boku pokrywy trumny przyklejają pasek ze stemplem i tym samym plombują ją. Nikt już nie otworzy twojej trumny – z wyjątkiem ognia.

Pod koniec dnia prawie wszystkie trumny stojące w magazynie będą spopielone. Ale to pomieszczenie nigdy nie jest puste. Podczas gdy na jednym końcu szereg trumien ładuje się do pieca, pracownicy zakładów pogrzebowych dostawiają nowe na drugim krańcu. „Ta praca ma w sobie coś uspokajającego”, mówi K. Kiedy po swojej zmianie znów zanurza się w świecie żywych, dziwi się, że korki na ulicach, spóźniające się pociągi, nawet pogoda stają się dla ludzi powodem do narzekań. „To, czym się ludzie przejmują – zauważa K. – to czysty nonsens”.

… szara strefa, w której niekiedy obchodzi się przepisy, dotyczy samego popiołu. Prawo zakazuje mianowicie jego dzielenia. W niektórych krematoriach jednak jest on dzielony na wyraźne życzenie członków rodziny zmarłego, którzy chcą zachować część popiołów na pamiątkę. Są nawet specjalne kapsuły przeznaczone do tego celu. Miniaturowe urny ze stali szlachetnej. Ozdobne skrzyneczki na dwie łyżki mamy lub taty. Wszystko to jest nielegalne, ale jednocześnie stanowi praktykę dnia codziennego – w krainie zmarłych to tajemnica poliszynela.

Żałoba w ogóle nic nie musi. Żałoba jest nieprzewidywalna i nie daje się kontrolować. Nie trzyma się żadnych harmonogramów. Nie podporządkowuje się żadnym zasadom. Jest głucha na wszelkie prognozy. Dążenie do zapanowania nad żałobą jest jak najbardziej zrozumiałe, przynajmniej w myślach, nie ma jednak żadnego wzorca żałoby, nie istnieje słuszna czy niesłuszna jej forma. Każdy przeżywa ból po stracie ukochanego człowieka na swój wyjątkowy sposób.

Ludzie, którzy cię opłakują, również kiedyś umrą. A wraz z nimi będziesz przemijał i ty, z każdą śmiercią bardziej. Tak długo, aż pewnego dnia – za kilka lat, dekad, za stulecie – znikną ostatnie ślady twojego życia, a twoje umieranie i śmierć dopełnią się całkowicie.

Ukryte straty – żałobnicy z czarnym poczuciem humoru nazywają je stratami ubocznymi – to nie żaden wymysł. Oddziałują one w sposób trwały na ludzi przeżywających żałobę po tobie: tracą oni zarobki z twojej pracy, zabezpieczenie z emerytury, być może mieszkanie lub dom, relacje z krewnymi, twoje kontakty, twoje stosunki, twoją wiedzę na temat tego, jak, do diabła, programuje się pralkę albo otwiera sejf. To wszystko jednak niknie w obliczu straty, która wielu ludziom w żałobie wydaje się największa: tracą nie tylko to, co było, tracą nie tylko ciebie tu i teraz, w każdej chwili teraźniejszości – oni tracą również swoją przyszłość z tobą. Naukowcy porównują tę stratę z książką: gdyby historia twojego życia była spisywana, to nagle jej narracja się urywa w środku strony, w środku zda…

Zautomatyzowane powiadomienia rozsyłane przez wydział rejestracji zmarłych Urzędu Stanu Cywilnego kierowane są do urzędów i władz. Wszędzie tam komputery oraz urzędnicy usuwają cię z rejestrów żywych. W niektórych obszarach odbywa się to dzięki paru kliknięciom na klawiaturze komputera – klik, i nie ma cię już w spisie wyborców. W innych procedura jest bardziej pracochłonna i długotrwała. Wiele rejestrów urodzeń, zwłaszcza jeżeli chodzi o starsze roczniki, istnieje nadal w wersji papierowej. W księgach urodzeń biurokracja przewidziała twoją śmierć już wtedy, kiedy właśnie zaczynałeś życie – na marginesie urzędowej adnotacji o narodzinach znajduje się rubryka przeznaczona na wpis miejsca i daty zgonu. Teraz we właściwym Urzędzie Stanu Cywilnego urzędnicy kartkują te księgi, wyszukują odpowiednią stronę i wpisują twój zgon, a ciebie wypisują. Wymazują cię z rejestru meldunkowego. Wykreślają ze statystyk. Usuwają urzędowe ślady twojego życia.

Psycholodzy mówią w tym kontekście o zachowaniu apetencyjnym. Ludzie w żałobie – zwłaszcza ci, których łączyły z tobą wyjątkowo bliskie więzi – twierdzą, że od czasu do czasu cię odnajdują. Ogrania ich poczucie twojej obecności. Są przekonani, że słyszą twój głos. Czują twoją bliskość, jakbyś stał tuż obok. Niekiedy wrażenie to jest bardzo silne, daliby głowę, że cię zobaczyli albo otrzymali od ciebie jakąś radę. Doświadczeni psychoanalitycy nazywają to psychozami życzeniowymi: samo uczucie tęsknoty wywołuje wrażenie, jakiego pragną. Społeczność ludzi w żałobie podchodzi do tego zjawiska bez emocji. Ci, którzy dołączyli do niej niedawno, otrzymują jasną informację: w żadnym razie nie powinni obawiać się, że popadają w szaleństwo, bo w tłumie ludzi dostrzegli, jak im się wydaje, twarz podobną do zmarłego. Zdarza się to tak często, że w Stanach Zjednoczonych znaleziono na to specjalne określenie: mourn mirage, złudzenie żałobne. Ludzie w żałobie często wycofują się w przeszłość. Przepracowują twoją śmierć.

Twoi bliscy przepracowują swoje wspomnienia. Niektórzy bardziej intensywnie, inni mniej. Analizują – zwłaszcza gdy śmierć nastąpiła niespodziewanie – wszystko to, co się wydarzyło, godzina po godzinie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Czy były jakieś wcześniejsze oznaki? Czy przypadkiem nie przeoczyli jakiegoś symptomu? Czy coś zapowiadało twoją śmierć, jakieś zdarzenie, zdanie, czy może ty sam widziałeś ów cień? Niektórzy po takich analizach dochodzą do wniosku, że coś im wówczas umknęło. Martwe zwierzę na tarasie. Burza w drodze na urlop. Twoja niechęć do podjęcia jakiejś pracy czy wyruszenia w podróż. Rzucone mimochodem słowo pożegnania, które wykrzyknąłeś z okna samochodu, awansuje do rangi przepowiedni. Zepsute urządzenie zwiastowało twoją śmierć. Ludziom, którzy nie doświadczyli jeszcze żałoby, wydaje się to dziecinadą. Ale dla twoich najbliższych to rzecz naturalna. Szukają sensu w twojej śmierci.

Jednak większość wyzwalaczy bólu nie działa według żadnego wzorca. W tłumie ludzi unosi się nagle mgiełka perfum, których tak chętnie używałeś. Gdzieś w mieszkaniu – w szufladzie, w książce, w jakiejś kieszeni – znajduje się karteczka, na której coś zanotowałeś. W lodówce w supermarkecie rzuca się w oczy jogurt, który zawsze kupowałeś. Takimi wyzwalaczami mogą być również strzępy melodii, smak jakiejś przyprawy, wizyta w określonej miejscowości. Pojawia się wspomnienie i natychmiast wszystko powraca. Wieczór, w trakcie którego słuchaliście tej melodii, oraz wszelkie inne wieczory z tą muzyką. Jak bardzo nie lubiłeś smaku tej przyprawy! I ileż to lat razem gotowaliście. Od tego skrzyżowania odchodzi ulica, przy której mieszkaliście, kiedy byliście młodzi i szczęśliwi. Wspomnienia tworzą wir, który wciąga w głąb, aż do mrocznego dna, w krętą dolinę, w sam środek gruzowiska żałoby, gdzie ból jest największy.

Nawet w miejscach chronionych od przemijania – w salach na urny czy w kolumbarium, w których prochy spoczywają w niszach lub w komorach – zadbają o to, abyś został zapomniany: otworzą wszystkie urny, których czas spoczynku nie zostanie przedłużony, a prochy zmarłych zsypią do jednego worka i pochowają razem, ale anonimowo, na polu cmentarnym przeznaczonym dla zmarłych bez imienia i nazwiska.

Trumna. Proch. Światłość wiekuista. Kto następny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *