Richard Glazar, Stacja Treblinka

Richard Glazar, Stacja Treblinka:

stacja-treblinka-b-iext159020076

Jeden z bardzo niewielu, którzy przeżyli.

Cytaty:
Milczenie jest złotem, mowa to Gestapo.

Rampa, za nią drewniany barak, na rampie ludzie w wysokich butach, ale ubrani po cywilnemu. Jeden ma w ręce jakąś dziwną długą pałkę, taki skórzany pejcz. To pewnie zwyczajni ludzie, nie żadni Żydzi, nie noszą żydowskiej gwiazdy. Między nimi mundury SS, znowu pejcze, tu i ówdzie karabiny maszynowe. To wszystko wygląda jak mała stacyjka na Dzikim Zachodzie, a zaraz za nią farma z wysokim żywopłotem. Ładny, zielony żywopłot, to będzie duża farma z mnóstwem bydła – a na bydle to ja się znam. Ludzi z rampy kierują przez inną bramę na jakiś plac. Po obu stronach rzędy drewnianych baraków.

Pasły się tam krowy, a obok nich stał pastuch, chłopak, na bosaka – jak wyjęty ze starej bajki – i z dala gapił się na pociąg. Ktoś zawołał coś do niego przez uchylone okno. Z tej odległości i jeszcze po czesku – chłopak nie mógł nic zrozumieć. Usłyszał tylko wołanie, zobaczył pytające spojrzenia ludzi za szybą. Chwycił się obiema rękami za szyję, wykonał ruch, jakby chciał siebie udusić, wytrzeszczył oczy, wywalił język – jak to chłopcy robią takie wygłupy. Na moment zamarł, a potem odwrócił się i pobiegł z powrotem do krów.

Nazwę Treblinka wzięli od pobliskiej wioski, a właściwie osady z kilkoma nędznymi chłopskimi chatami. Najbliższa stacja kolejowa nazywa się Małkinia, około 100 kilometrów na północny wschód od Warszawy. Główna linia prowadzi dalej do Białegostoku, a do obozu wiedzie tylko jednotorowe odgałęzienie. Piachy, wszędzie piachy, na nich rosną poskręcane sosny, pełne żywicznych bąbli, węzłów i garbów. Może wynaleźli właśnie ten piaszczysty zakątek nad zakolem Bugu, bo łatwo tu kopać i zasypywać groby.

Treblinka – w świecie po drugiej stronie nazwa ta może brzmieć całkiem sympatycznie.

Musimy coś zdziałać, żeby się stąd wydostać. Jesteśmy w zupełnie nieznanym kraju, w innym świecie. Ci, którzy pochodzą z Warszawy albo z innych miejscowości w Polsce, mają jeszcze jakąś małą szansę. Nam pozostaje tylko stawiać na przetrwanie i grać na zwłokę. Oznacza to, że piekielnie dobrze musimy się trzymać, że musimy poznać esesmanów i wachmanów, i tych spośród nas, którzy mają posłuch. Poza tym musimy zdobyć świetną orientację w obozie i po kryjomu gromadzić złoto i kosztowności.

Można by użyć określenia „panowie i niewolnicy”, by opisać wszystkie dwunogie istoty w Treblince. Ale takie określenie jest dobre tylko jako hasło. Bo tak naprawdę w Treblince nie jest to proste. Są tu więksi i mniejsi „panowie”. Półwładcy, komendanci katów, mistrzowie katowscy i ich pomocnicy, żywi lub na wpół żywi niewolnicy. I grabarze – mali i wielcy. Wszyscy podsłuchują i pilnują innych i siebie nawzajem. Wszyscy zachowują się inaczej w grupie, a inaczej w pojedynkę, kiedy nie widzi ich nikt wyższy rangą.

Wszyscy śpiewają, wszyscy są opiewani – Niemcy śpiewają Heimat, deine Sterne, Ukraińcy Oj pri luczku, pri szirokim poli, Żydzi Sztetełe Bełz, majn gelibtes Bełz albo Jidisze mame czy Eli, Eli…

Przed Bożym Narodzeniem do baraku A zachodzi oberscharführer Lindemüller, starszy i bardziej dojrzały, chociaż z wyglądu trochę podobny do Boelitza, ale ma zupełnie inną sprawę niż „zakupy”. Siedzi z Želem sam na sam w biurze tuż przy głównym wejściu i rozpoczyna, jakby chciał złożyć meldunek: – Pochodzę z oficerskiej rodziny i jestem przekonanym nazistą, ale tutaj nie mogę tego wszystkiego pogodzić z poczuciem żołnierskiego honoru. Jutro jadę na urlop na Boże Narodzenie i już tu nie wrócę. Zgłoszę się na ochotnika na front, chcę, żeby ktoś z was o tym wiedział i wybrałem

Pewnego razu – podobno krótko przed moim przybyciem do Treblinki – jeden z nich zebrał w sobie resztkę sił i rzucił się z nożem na faceta z „trupią czaszką”. Potem imieniem tego zadźganego esesmana nazwane zostały baraki mieszkalne ukraińskich wachmanów: „koszary im. Maxa Biali”. Podobno był jeszcze gorszy niż Küttner-Kiwe i Franz-Lalka. Ten, który go zabił, nazywał się chyba Berliner. Podobno tylko dlatego miał jeszcze odwagę i siłę, bo właśnie niedawno wrócił do swojej ojczyzny w Polsce z zagranicy, gdzie mieszkał wiele lat. Po tym uczynku czekał go jeszcze dobry koniec – zatłukli go na miejscu.

W Treblince nie wiadomo, co to cisza, co to samotność. Nikt tego nie doświadcza, żaden z nas.

– Czuwałeś nade mną minioną noc, o Wszechmocny, sprawiłeś, że ujrzałem światło dnia następnego, chwała Twemu Imieniu! Modlitewne rzemienie zawiązał wokół rąk i dalej jeszcze, na czoło, którym rytmicznie uderza w pryczę tuż pod moimi nogami. Może to jeden z tych „świętych”, którzy zaczęli wierzyć, że Hitler zbawi od wszystkich grzechów, że to mesjasz, który zbierze wszystkich Żydów – w Treblince?

Dawid chwyta mnie kościstymi palcami za ramię i odsłania swe mocne zęby w wyrozumiałym, smutnym uśmiechu: – Rysiek, chłopcze, ty nic nie wiesz – wy nic nie wiecie… Was z Theresienstadtu traktowali aż do tego miejsca jak jakichś państwa. Przyjechaliście wagonami osobowymi. U nas Treblinka zaczyna się w gettach. I prawie wszyscy jakoś pomagają likwidować Żydów. Albo przynajmniej przytakują…

Nastrój wśród Ukraińców… – Jeśli o nich chodzi, to nigdy nie wiadomo, co zrobią – uważa Simcha. – Może być tak, że jak zobaczą, że atakujemy esesmanów, rzucą się do ucieczki i nie oddadzą ani jednego strzału. Ale jest bardziej prawdopodobne, że będą się bić jak wściekli. Dobrze wiedzą, że nigdzie nie będzie im lepiej niż w Treblince. A z łapówkami to też głupia sprawa. Mają kieszenie pełne pieniędzy, złota i kosztowności. Podobno zakopują to w lasach. To jasne, że nigdy nie będą mieli dosyć. Tylko wezmą od ciebie kupę forsy i złota, obiecają coś, a potem wydadzą cię z czystym sumieniem, a właściwie bez sumienia.

Wszystkich zamkną, wszystkim urwą głowę, a na końcu Ukraińcom, którzy im teraz pomagają. Na co tu rozum? Tu trzeba takiego z długimi włosami, który zburzy kolumnę, a wszystko runie i pogrzebie wszystkich.

Wszyscy Polacy nienawidzą Niemców, ale na dziesięciu z nich dziewięciu nienawidzi też Żydów i bez ceregieli wydałoby ich, a specjalnie za jakąś wysoką nagrodę. Słyszałem, że jakiś Polak na wsi ukrywał Żyda, a kiedy Niemcy to wykryli, wyciągnął ze schowka flintę i dał się rozwalić razem z Żydem i całą chałupą. Ale dzisiaj, po trzech i pół roku wojny, kogoś takiego szukać by trzeba ze świecą. Znam też przypadki, że ukrywali Żyda, przed północą wyłudzili od niego wszystkie pieniądze, a po północy poszli go zakapować na niemieckiej żandarmerii i skasowali jeszcze nagrodę.

Cała okolica stoi na głowie, a gdzieś pośrodku, w piachach i lasach nad zakolem Bugu, króluje Treblinka. Tutaj ciągną spekulanci nawet z odległości 100 kilometrów. Ale przyłapany przez gorliwego wachmana włóczęga, który bojaźliwie kryje się między drzewami, jest tylko ostatnim ogniwem całego łańcucha. Wielcy spekulanci siedzą w domu, w Warszawie albo Lublinie, gdzie ponoć powstały całe organizacje wysyłające swoich ludzi z załadowanymi pojazdami do chałup wokół Treblinki. Cała okolica wzdłuż i wszerz pasożytuje na tej wielkiej rzeźni skażonej mamoną. Wszystkim zależy, żeby Treblinka istniała nadal i pozostawiała swój cenny produkt uboczny – pieniądze, złoto, diamenty.

W tym czasie, kiedy miałem tyfus, Lalka sprowadził do Treblinki dwa lisy, wiewiórki, gołębie i różne inne małe zwierzęta. Za ogrodzeniem niedaleko kuchni, gdzie droga odchodzi do ukraińskich baraków, cieśle i stolarze wybudowali obozowe zoo, a na dachu baraku esesmanów postawili gołębniki.

Esesmani, być może znudzeni brakiem „prawdziwej” roboty w Treblince, być może przygnębieni niedobrymi wiadomościami ze świata, łaknęli rozrywki, a najwięcej pomysłów miał oczywiście Lalka. Wiadomo było, że lubi muzykę, i ktoś zwrócił mu uwagę na Artura Golda32, który przyjechał z jednym z ostatnich transportów. Lalka wyciągnął go i kazał mu założyć w Treblince małą orkiestrę.

– Ty więc napiszesz tekst do melodii skomponowanej przez Golda, a piosenka ma opiewać życie i pracę w Treblince. To będzie wasz hymn, wy łajdaki, fantaści, to będzie hymn Treblinki. Masz na to dwa dni, a jeśli nie zdążysz, nie będziemy tracić na ciebie na wyżywieniu i kwaterze. I aby wszystko było do końca jak należy, krawcy uszyją muzykom specjalne kostiumy.

– Dawaj, Treblinka! – wydzierają się Ukraińcy, a na dole stado z łopatami intonuje raz jeszcze pieśń Treblinki. Śpiewali ją już na apelu porannym, potem maszerując po apelu do pracy, w drodze powrotnej będą ją śpiewać dwa, trzy razy i jeszcze raz na apelu wieczornym. „Równy krok i wzrok przed siebie, śmiało i pogodnie patrząc na świat, maszeruje kolumna do pracy. My dziś mamy tylko Treblinkę, bo ona to nasz los. Przyjęli nas tu do Treblinki na krótki czas. Słuchamy rozkazów komendantów, podążamy za każdym ich gestem i maszerujemy równym krokiem razem we wszystkim, czego wymaga obowiązek. Wszystkim jest dla nas robota, posłuszeństwo i obowiązek, chcemy wciąż więcej i więcej pracować, aż i do nas szczęście uśmiechnie się raz”.

Treblinka to świat sam dla siebie, wypluty z orbity normalności.

Nagle z większą uwagą pochyla się na krześle do przodu. – Kurort Treblinka – położony w przepięknej okolicy, rozległe lasy, świeże powietrze, leczniczy klimat – specjalne zabiegi lekarskie, dieta, nowoczesne wyposażenie szpitala dla poważniejszych przypadków – ogród zoologiczny, orkiestra zdrojowa, koncerty, tradycyjne biegi i inne imprezy sportowe – bezpośrednie połączenie kolejowe, komfortowe zakwaterowanie, umiarkowane ceny bez opłaty klimatycznej… Stoję na skraju półkola i widzę twarze esesmanów. Niektórzy, jak Franz, śmieją się całą gębą, ale z jakimś przymusem. Küttner niespokojnie wierci się na krześle, a Stangl podnosi brwi w nieokreślonym uśmiechu.

Czarny napis na wielkiej białej tablicy oznajmia przyjeżdżającym, że miejscowość nazywa się Treblinka-Obermajdan. Pod spodem widnieją mniejsze tabliczki, zamontowane jak drogowskazy: „Do pociągów w kierunku Białegostoku i Wołkowyska”, „Do łaźni”. Inne tabliczki z napisami wiszą nad ślepym oknem baraku A, od tej strony rampy: „Bilety”, „Informacja”. U góry, na szczycie baraku, ogromna tarcza zegarowa – wskazówki zawsze stoją na szóstej. Przed wejściem na plac-rozbieralnię, na tylnej ścianie garażu, atrapa drzwi z napisem „Obsługa kolei”. Bezbarwnie polakierowana drewniana ściana baraku B lśni w słońcu. Odcina się od niej napis „Odprawa towarowa”. Wąski trawnik wzdłuż baraku ma działać przyjaźnie i uspokajająco.

Z tego przejściowego, przesiadkowego więzienia można – z wyjątkiem bardzo niewielu przypadków – wyjść dwiema drogami. Jeśli po przesłuchaniu wręczają komuś do podpisania różowy formularz, pójdzie do Oświęcimia, po niemiecku Auschwitz – nigdy jeszcze nie słyszałem nazwy tej miejscowości.

Chwilowo szukają pomocników murarzy, zgłaszamy się więc, a strażnik prowadzi nas na skraj miasta. – Co się tutaj znajdowało, co tu właściwie było? – Getto, Żydzi – wszystkich gdzieś wywieźli, wszystko zostało rozebrane. Nie zachował się ani kawałek ściany – jak okiem sięgnąć, wyboisty teren pełen porozrzucanych cegieł i kamieni. Pośrodku tego gruzowiska młotkami obtłukujemy z resztek zaprawy cegły do ponownego wykorzystania. Pochmurna pogoda, wiatr unosi w górę skrawki papieru zadrukowanego prastarym pismem. Panie szanowny, „gdzieś wywieźli…”, akurat my dwaj, tkwiący w tych ruinach, wiemy dokąd – i spoglądamy w dal w stronę czerwonej i żółtozielonkawej łuny ognia – a w uszach dźwięczą nam stare słowa i nowe świadectwo: „Eli, Eli – strącili nas w ogień, w płomienie…”.

Nigdzie nie widzimy szyldów z napisem: „Żydom wstęp zabroniony” – ani przed kinem, ani na drzwiach gospody, ani przy wejściu do parku. Nie jest to już potrzebne. Tu już nie ma Żydów. Miasto jest „wolne od Żydów”.

Rozczarowało mnie, że na ławie oskarżonych nie zasiedli „budowniczowie” obozu w Treblince, którzy wykoncypowali całe przedsięwzięcie, ani ci, którzy grubymi ołówkami szkicowali pierwsze projekty, ani ci, którzy cienkimi ołówkami rysowali konstrukcję, detale uszczelnień komór gazowych – ani oczywiście ci, którzy z kierowniczego piętra, gdzieś z oddali, zarządzali całą akcją. Jedyny murowany budynek w obozie, w którym znajdowały się komory gazowe, nie został zniszczony podczas powstania. Podobno zagazowano tam jeszcze kilkaset osób. Jesienią 1943 obóz został ostatecznie zlikwidowany, cały teren zaorano i osiedlono na nim rodzinę ukraińskiego chłopa, który miał tam prowadzić gospodarstwo rolne. Później wszyscy oni uciekli – ze strachu przed zbliżającymi się Sowietami lub przed duchami zamordowanych, a może przed żywymi zjawami, które nocami przychodziły kopać w poszukiwaniu złota i kosztowności. Dzisiaj stoi tam imponujący monument.

Czysto biologicznie skończyłem 75 lat. Jednak z historycznej perspektywy jestem o wiele, wiele starszy. Przeżyłem tysiącletnią Rzeszę Hitlera” – powiedział z właściwym sobie poczuciem humoru Richard Glazar w wywiadzie dla Visual History Archive (Fundacji Shoah Stevena Spielberga).

W sierpniu 1944 ziemie te zajęła Armia Czerwona. Wtedy zaczął się nowy, mało znany okres w dziejach Treblinki. Jeszcze w czasie działania obozu ta przeklęta ziemia była „żyłą złota” zarówno dla wachmanów z załogi, miejscowej ludności, jak i przyjezdnych handlarzy. Bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych „gorączka złota” wybuchła z nową siłą. Na miejsce przyjeżdżały oficjalne komisje, dokonywały wizji lokalnej, sporządzały protokoły. Teren poobozowy był przekopany i zryty, doły sięgały niekiedy głębokości 10 metrów, wszędzie walały się ludzkie kości i kawałki różnych przedmiotów. Szukano biżuterii, zegarków, złotych zębów. Znalezione czaszki dokładnie przeszukiwano. Grupy ludzi kopiących na tym terenie pojawiały się jeszcze pod koniec lat 50., a pomnik upamiętniający miejsce zbrodni odsłonięto dopiero w maju 1964. Otaczający go teren zalany został betonem, który szczelnie przykrywa masowe groby i bodaj najskuteczniej chroni je przed dalszym barbarzyństwem.

Tydzień po śmierci żony, w grudniu 1997, Richard Glazar odebrał sobie życie, rzucając się z okna na czwartym piętrze żydowskiego domu seniora w Pradze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *