https://www.youtube.com/watch?v=BPfy69HvhKc
O filmie na antenie warszawskiego radia RDC z Romkiem Rogowieckim rozmawialiśmy mniej więcej tak:
– Wiesiek, namówiłem cię, żebyśmy porozmawiali chwilę na temat filmu „Rekiny wojny” w reżyserii Todda Phillipsa, tego od serii filmowej Kac Vegas. Wprawdzie film miał u nas premierę w sierpniu, ale przecież nie musimy gonić za świeżynkami jak co tydzień. A dziełko i tak jest dostępne w obiegu wideo.
– I pewnie chcesz zapytać, czy reżyser nazwiskiem Phillips dobrze zrobił, że porzucił tematykę kawalerskiego balowania w różnych kolorowych miejscach świata i zajął tematem poważniejszym, jakim jest – było nie było – międzynarodowy handel bronią.
– Tak, bo już jednak grubszy kaliber.
– Odpowiedź nie wydaje się prosta. Bo film przedstawiany jest jako komedia i on, owszem utrzymany jest w tonacji lekkiej, narracja jest pogodna, bohaterowie to dzieciaki niewiele lat po maturze, ale tu – proszę państwa – nie bardzo jest się z czego śmiać. Bo weźmy tytuł. Po angielsku to jest „War Dogs”, co brzmi ironicznie, a polski przekład psów na „rekiny” jest ironiczny jeszcze bardziej.
– W przypadku naszego przekładu chodziło pewnie o to, żeby się historia nie myliła z filmem „Psy wojny”, w oryginale „Dogs of War” Johna Irvina z roku 1980, nakręconym na podstawie powieści Fredericka Forsytha.
– Tak, tamten film jest ciągle dobrze pamiętany, ciągle oglądany i podaje krok po kroku instrukcję, jak za niewielkie pieniądze i z garstką najemników zrobić przewrót wojskowo-polityczny w niewielkim afrykańskim państewku.
– Ale nasze „Rekiny wojny” też są bliskie życia, bo to przecież film oparty na faktach.
– No i to są takie fakty, że nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać. Zobaczmy, o co chodzi w całej historii. Oto Dave (w tej roli Miles Teller), amerykański dość przeciętny chłopiec z pobożnej rodziny żydowskiej. Tak raczej życiowy nieudacznik. Zarabia na życie jako masażysta, choć niektórzy klienci chcieliby, by masował ich nie tylko leczniczo. Chce zrobić interes życia i zarobić na sprzedawaniu pościeli do domów starców, ale nikomu nie zależy na wygodzie ludzi starszych. A tu żona, dziecko w drodze. Słowem impas.
– I wtedy spotyka kumpla ze szkoły, Efraima, którego gra Jonah Hill. I tworzą duet z cyklu: chudy i gruby.
– Ale też z cyklu ciamajda i cwaniak. Bo Efraim tak samo jak Dave nie ma specjalnych perspektyw, z tą różnicą, że Efraim nie ma też skrupułów. Przypiął się do międzynarodowego handlu bronią, a że jest człowiekiem spoza branży, zgarnia jakieś ochłapy. Ale to i tak bez porównania więcej niż można zarobić na masowaniu podstarzałych facetów o niepewnej orientacji.
– Więc cwaniak Efraim wciąga ciamajdę Davida do interesu.
– I tłumaczy mu, że wojna to przede wszystkim pieniądze i to gigantyczne pieniądze. Bo na przykład Stany w trakcie wojny w Iraku i Afganistanie wydawały 4,5 miliarda rocznie na sama klimatyzację. „Wojna to gospodarka. Ci, którzy twierdza inaczej, oszukują albo są głupi.” – mówią nasi bohaterowie, a z telewizora lecą banały o miłości ojczyzny, wygłaszane przez generałów i prezydentów.
– I oni próbują urwać nieco z tych wielkich sum i jest im bez różnicy czy handlują bananami, meblami giętymi czy karabinami AK-47, popularnymi kałachami.
– Mało tego, oni się przy tym świetnie bawią, bo nagle jest forsa, na porsche, apartamenty, kasyna, luksusowe dyskoteki, panienki – też luksusowe. No i skręt tu, ścieżka tam. Tłumaczą sobie, że ludzie będą się zabijać tak czy tak, a że z broni, którą oni dostarczą? A komu to robi różnicę? I w tym stanie ducha i umysłu jak grom z jasnego nieba spada na nich szansa na zyskanie wielkiego rządowego zamówienia.
– Widz ma wrażenie, że ci z Pentagonu świetnie się bawią, bo zlecają ogromny kontrakt dwóm dwudziestolatkom spoza branży, których porządnie nie prześwietlili. I to tylko dlatego, że te głupki zaproponowały śmiesznie niską cenę za swoje usługi.
– I tu jest początek ich końca, choć początkowo operacja pozyskania od Albanii milionów nabojów do kałacha, żeby je teraz przekazać armii afgańskiej biegnie jak po sznurku. Ale szybko okazuje się, że to wszystkie jest bardziej skomplikowane niż się wydawało. Bo na tym rynku każdy każdego próbuje – proszę wybaczyć wyrażenie – wydymać. Wystarczy się zagapić na chwilę i już po tobie. Ot, amunicja do kałacha wprawdzie jest z Albanii, ale produkcji chińskiej, a na chińską broń jest w Stanach embargo. I już trzeba mataczyć, bo kontrakt przejdzie koło nosa.
– No i kolesie zaczynają oszukiwać i okłamywać i to wszystkich dookoła.
– A – jak wiadomo – nie da się okłamywać wszystkich przez cały czas. Za którymś razem noga się powinie. Zwłaszcza, że oni ciągle kłamią na luzie, ujarani marychą, w trakcie jazdy bez trzymanki. No i wystarczy jeden donos ze strony faceta, którego byli pewni i już wali się cały domek z kart, chciałoby się powiedzieć House of cards.
– Kumple zaczynają gromadzić na siebie kwity, haki, szantażują się nawzajem, jeden próbuje drugiego wykiwać na dużą forsę.
– No i jak do drzwi stuka FBI, a dziennikarz New York Timesa prosi o komentarz w sprawie afery, która właśnie wybuchła, to już wiadomo, że już lepiej byłoby, żeby David do końca życia masował tych niepewnych facetów. I to mnie właśnie w tej fabułce drażni, Romek.
– Że co? Że to taka opowiastka z morałem?
– Otóż to! Film sugeruje, że ze strony Pentagonu wystąpiła pewna niedoskonałość, ale się ją naprawiło, dwóch chłoptasiów się posadzi i odsunie od handlu bronią i teraz już Stany będą się zbroić zgodnie z prawem i zdrowym rozsądkiem. A przecież cały film mówi o czymś odwrotnym – że do zbrojeniówki może wejść byle cwaniak, byle dysponował odpowiednią ściemą.
– I to się nie zmieni.
– I to się nie zmieni. Z prostego powodu. Stany potrzebują takich szemranych pośredników jak Dave i Efraim. Dlaczego? Bo zawsze się okaże, że jakaś partia nabojów jest dla rządu trefna, bo pochodzi z Chin, ale rząd nie może jej sobie odpuścić.
– I wtedy zleca robotę frajerom, których nawet potem za tę robotę zamknie, jak zrobi się szum.
– Co było do udowodnienia.
Rekiny wojny / War Dogs, reż. Todd Phillips 2016