W Radiu Satysfakcja brzmią jeden za drugim refreny sprzed lat. My je – naturalnie – doskonale pamiętamy, lecz – jak powiada klasyk – kontekst ulata jak łezka od rzęs. No więc –czy by nie nadgonić z materiałem, przypomnieć refreny i dołączyć do nich kontekst.
Refren z roku 1977 wyśpiewały Wały Jagiellońskie:
Jajecznica z jajek trzech
Do szaleństwa wzburzyła krew.
Pierwszy kogut zapiał już,
Gdy kończył jeść zapuszczał już
Jego kombajn – Bizon
Więc przypomnijmy tego „bizona” i jego mechanicznych kolegów. Traktory „ursus” psuły się tak często, że wydajność jednej takiej maszyny równała się wydajności półtora konia. Z innymi cudami rolniczej techniki było podobnie. Kombajn „vistula” na początku dekady gierkowskiej był już tak przestarzały, że fabryce maszyn rolniczych w Płocku, która go produkowała, polecono wrócić do wyrobu bron i kos. Na szczęście grupa płockich inżynierów-amatorów, pracując po godzinach, stworzyła prototyp nowego kombajnu o nazwie „bizon”. Propaganda sukcesu okrzyknęła go z miejsca „rolls-roycem polskiego rolnictwa”. A takich okazów mieliśmy więcej. Za ciężkie dewizy zakupiony został „neptun”, „kombajn trzeciej generacji” do ścinania liści buraczanych. Ostrzem ścinającym listowie kierowała fotokomórka. Za to bez przerwy psuły się najzwyklejsze pompy olejowe wyrobu krajowego. Trzeba je było zastępować zagranicznymi – za 200 dolarów od sztuki. No i już było po kampanii buraczanej.
Mamy oto refren roku 1978
Wsiąść do pociągu byle jakiego… Maryla Rodowicz
Ta melodia leży nam wszystkim w głowach – wydawałoby się – od zawsze. Ale jej historia poucza, że najtrudniej wpaść na to, co tak genialnie proste. Tekst piosenki Seweryn Krajewski, kompozytor melodii, dostał od poetki Magdy Czapińskiej ze dwa lata wcześniej. Leżał u niego na biurku w domu w podwarszawskim Izabelinie. Patrzył na niego setki razy i – nic. Żadnych skojarzeń muzycznych, żadnych pomysłów. Aż tu pewnego dnia – wspomina Krajewski – wiatr z otwartego okna zwiał kartkę z tekstem z blatu biurka na dywan. Krajewski schylił się, by ją podnieść. Spojrzał na słowa: „Wsiąść do pociągu byle jakiego” i – błysk! – w głowie od razu zagrała mu melodia: Wsiąść-do-pociągu byle-jakiego”! Reszta piosenki powstała w parę godzin. A są tacy, którzy twierdzą, że coś takiego jak natchnienie nie istnieje.
Refren sezonu 1983 i Andrzej Rybiński:
Nie liczę godzin i lat,
To życie mija, nie ja.
Bliżej gwiazd, bliżej dna
Jestem wciąż taki sam,
Wciąż ten sam.
Ten refren Andrzej Rybiński zaśpiewał na podsumowanie kariery. Dla większości gwiazd muzyki pop lata 80. okazały się końcem balu. Do drzwi już pukało nowe. Pojawiły się jaskółki disco polo – grupa Bolter spopularyzowała hit „Daj mi tę noc”. W centrum zainteresowania publiczności znalazł się – przykładowo – festiwal country w Mrągowie. Country nazywano tam oficjalnie „muzyką ludzi pracy”. Ale rozziew pomiędzy polską sztuką estradową a osiągnięciami zachodnimi pogłębiał się. „Mam wiele sympatii wśród najnowszych wykonawców. George Michael czy Michael Jackson to wspaniali chłopcy: śpiewają, tańczą, dają prawdziwe przedstawienia. No, ale u nas? Same kroczki, skoczki i kręcenie kuperkiem” – diagnozował Mieczysław Fogg. Miał wówczas 87 lat. A poza wszystkim: w przeciętny czas produkcji płyty winylowej w latach 80 dobiegał u nas dwóch lat.
Ten sam sezon 1983.Lombard:
To chyba nasz ostatni taniec,
Dziś widzisz mnie ostatni raz.
Wyruszam tam, gdzie nikt nie kłamie
I gdzie przyjaciół każdy ma.
Kiedy Lombard śpiewał ten refren, dancing właśnie dogorywał. Choć w podręczniku dla techników gastronomii można było przeczytać: „Działalność kulturalno-rozrywkowa w zakładach gastronomicznych jest usługą dodatkową na rzecz konsumentów. Działalność ta powinna dostarczać konsumentom trwałych przeżyć pozwalających na odpowiednią regenerację sił psychicznych”. Razem z dancingiem umierała gastronomia. Pod koniec lat 80. na 1000 mieszkańców kraju przypadało 30 miejsc w lokalach gastronomicznych, a roczny zysk spółdzielczej gastronomii („Społem”, „Samopomoc Chłopska”) pozwalał na wybudowanie zaledwie jednego lokalu. Jednocześnie powstawały pierwsze lokale dla niepalących. W łódzkiej kawiarni „Bez dymka” umieszczono napis: „Kto zabija palacza, temu Pan Bóg wybacza”.
I refren z roku dwutysięcznego. Maryla zaśpiewała swój ostatni – jak dotąd – wielki refren:
A my tak łatwopalni
Biegniemy w ogień
By mocniej żyć.
A my tak łatwopalni
Tak śmiesznie mali
Dosłowni zbyt.
Ale nie wybrzydzajmy – ten refren Maryla spopularyzowała po 30 latach śpiewania – z kawałkiem. I ciągle jest nie do zdarcia. Zwłaszcza w porównaniu z innymi gwiazdami „demoludów”. No, bo przypomnijmy. Helena Vondrackova w latach 90 ubiegłego wieku śpiewała tylko okazyjnie – często na festynach Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, z którą była ideowo związana. Karela Gotta – jednego z 50 najbogatszych Czechów – łatwiej było zobaczyć w telewizjach byłego NRD, niż na ekranach czeskich. Rosyjska gwiazda Josif Kobzon rzucił śpiewanie dla handlu bronią i naftą – jak chce plotka: w ścisłej kolaboracji z mafią. Muslim Magomajew – nie zyje od ośmiu lat – udzielał się pod koniec życia tylko na akademiach rocznicowych. Zuzsa Koncz – odpowiedź Węgier na Susie Quatro – po przekroczeniu pięćdziesiątki wycofała się z branży, podobnie jak Kati Kovacs oraz kadry zespołów Lokomotiv GT i Omega. Gruntowną renowację chirurgiczną przebyła Ałła Pugaczowa. Po usunięciu zmarszczek i odessaniu nadmiaru tłuszczu z ud i bioder kandydowała nawet przy kolejnym rozdaniu stanowisk na posadę ministra kultury. Ale ministrem kultury nie została. A Maryla? Maryla – ciągle jest w obiegu.