Mili Państwo,
Solenizantów dziś cały wianuszek, wszystkich wymienić nie damy rady, więc tylko na B – Bolelut i Budziwoj. Podkreślam – to są regularne imiona, nie żadne przezwiska nadane solenizantom po zakrapianej imprezie.
Dziś Światowy Dzień Żółwia, Worl Turtle Day. Święto ma na celu uświadomienie światowej społeczności konieczność ochrony wszystkich gatunków żółwi. Jak najsłuszniej – bo choćby u nas, wstyd to przyznać, ale świadomość ochrony – wszystkich, podkreślam, wszystkich gatunków żółwia jest doprawdy żenująco niska.
W Polsce mamy zaś Dzień Spedytora, choć niektórzy mylą go z Dniem Kuriera i Przewoźnika, co jest oczywiście w najwyższym stopniu naganne. Dla odróżnienia – patronem spedytorów jest święty Mikołaj, ten sam, który dostarcza dzieciom prezenty szóstego grudnia. Czasem przynosi nie ten prezent, na który się czekało, albo w ogóle rózgę zamiast prezentu. Czemu się zanadto dziwić nie należy, bowiem święty Mikołaj jest równolegle patronem karczmarzy, piwowarów, winiarzy i gorzelników. I jako taki ma bardzo liczne grono czcicieli, przynajmniej u nas.
Wielkopolska kryminalna. Tu kradzieże nie zdarzają się, no prawie się nie zdarzają. Ale jak już, to przebiegają bardzo dziwnie. Miejscowość pod Złotowem. Tu mieszkała żona pewnego pana, który jednakowoż mieszkał w Złotowie. To – widać – regionalna forma pożycia małżeńskiego, przyjęta na północy Wielkopolski. Małżonek zatęsknił do żony do tego stopnia, że wybrał się do niej na rowerze. Po czym małżonka poznała, że mąż do niej przyjechał? Ano, po rowerze, który zaparkował na terenie jej posesji, a nie należał do niej. O czym niezwłocznie powiadomiła policję. Policja przyjeżdża i stwierdza rower i męża, który nim przyjechał. Dalej – policja zerka w komputer i okazuje się, że rower nie należy do stęsknionego małżonka, a w dodatku ma on dość specjalistyczny zakaz sądowy, mianowicie – zakaz prowadzenia jednośladów. Coś takiego dostaje się z reguły wtedy, gdy to jednoślad prowadzi kierowcę, zamiast odwrotnie. Ale tęsknota złotowskiego małżonka do podzłotowskiej żony, maniaczki przestrzegania prawa, była tak silna, że nie mógł się oprzeć, ukradł rower, byle tylko choć przez chwilę być blisko niej. Szekspir trzasnąłby na ten temat ze trzy tragedie miłosne.
A nas prowadzi to do pytania, czy osobliwe kradzieże mają w Wielkopolsce dostateczną tradycję.
Kartkujemy „Głos Poznański: bezpartyjne pismo codzienne” rok 1925. I cóż:
Z przedpokoju przy Chwaliszewie 192 znikł płaszcz męski wartości ca 100 zł. Kijak Adam obłowić się chciał tanio lekturą. Miłośnika drukowanego słowa przytrzymano jednak już kiedy kradł na Głównej Poczcie pakiet z książkami. Nieuczciwa dziewczynka ulotniła się z walizką pewnej pani wartości 200 zł. Działo się to przy Starym Rynku, w chwili gdy wspomniana pani oddała bagaż dziewczynce celem potrzymania. W kaczki i kury zaopatrzył się niejaki Stanisław Pawlak. Żywy inwentarz odebrano na dworcu głównym śmiałemu amatorowi. Cztery i pół wieprzy skradł Kazimierz Trojański z Winiar z Rzeźni Miejskiej. Opryszka oddano władzom policyjnym.
Wieprze, kaczki, kury… I kto tu uwierzy, że kradzione nie tuczy? Chyba tylko –
Wiesław Kot