Drodzy Państwo,
Kiedy miałem kilka lat, nie umiałem jeszcze czytać, z radia lecieli – na prawach świeżynki Beatlesi, Niebiesko-Czarni i Filipinki, mama żeby się popisać, jaką to mam dobrą pamięć, kazała mi recytować przed gośćmi to, co mi czytała przed snem, czyli „Pieśń o Nowej Hucie”. Nie żeby była zapatrzona w nowy ustrój, nawet przeciwnie, ale taką bajeczkę akurat dostała – niedrogo – w księgarni. Więc ja kłaniałem się i mówiłem: „Wielka bieda była, niskie chaty były, niedaleko Wisły, obok wsi Mogiły”, bla, bla bla… I te nowohuckie strofy nakładają mi się pamięci – a pewnie nie tylko mnie – na bigbit i rockandrolla. Więc pomyślałem sobie, że w Radiu Satysfakcja powspominam tę ówczesną literaturę dla dzieciaków i nastolatków.
Nowomowa przeciekała do tej literatury wszelkimi szczelinami. Jak u Edmunda Niziurskiego w powieści „Wielka heca” z 62 roku na prowincji występują tak zwane przejściowe trudności, rolnik się odgraża „Gomułka by na to nie pozwolił”. Kiedy chłopaki tworzą podwórkową bandę, słyszą radę: „Wybierzcie egzekutywę”. A jak w powieści Pan Samochodzik i zagadki Fromborka Nienackiego pojawia się uporządkowany przez harcerzy skwer, to czytamy, że „stanowił zwycięski odcinek działań w Operacji Frombork 1001”.
Mocno swego czasu czytany Aleksander Minkowski w powieści Kosmiczny sekret Lutego chłopak buduje na podwórku urządzenie do porozumiewania się z kosmitami. Kiedy organizuje uroczyste uruchomienie? Oczywiście 22 lipca 1967 roku, dla uczczenia rocznicy manifestu PKWN. Poza tym Minkowski krytykował jak leci:
bananową młodzież, dzieci zamożnych lekarzy, prywaciarzy. Trudno się dziwić, był kontaktem operacyjnym UB i donosił na kolegów pisarzy – od własnego idola, Marka Hłaski poczynając. Tak nawiasem w tej jego powieści po ulicach jeżdżą tu trzy rodzaje samochodów. Urzędnicy rady narodowej przemieszczają się wołgą, lekarz z prywatną praktyką moskwiczem, a właściciel sklepu z galanterią – polskim fiatem.
A skoro zgadało się o Aleksandrze Minkowskim, to czy pamiętają Państwo piosenkę zespołu Trzeci Oddech Kaczuchy z roku 80-tego, w której pewien kombajnista marzy:
Ach, gdybym, gdybym, gdybym, gdybym, gdybym był
Tym księciem z bajki,
To kochałbym piękną różę, a nie „Szaleństwo Skowron Majki”.
I nosiłbym Pewex szaty, a nie drelich kufajki,
I miałbym homohemofilię, nie chłopskie kurzajki –
No właśnie – to „Szaleństwo Majki Skowron” Minkowskiego z roku 1972 – zaczytywane przez dziewczęta do imentu, potem sfilmowane. Rzadko już pamiętamy tę historię kompletnie od czapy. Oto tytułowa Majka ucieka na Mazury, tam pomaga się jej ukrywać syn miejscowego milicjanta. Ale – dlaczego dziewczyna ucieka? Bo ma iście szekspirowski dylemat. Otóż w fabryce, gdzie pracuje ojciec Majki pewien wynalazca zgłosił urządzenie, które zwielokrotni produkcję, z tym, że trzeba je przetestować. Żeby je przetestować, trzeba na jakiś czas wstrzymać bieżącą produkcję. Ale ojciec Majki – odpowiedzialny za wykonanie planu – wstrzymać produkcji nie zamierza. Dziewczyna cierpi razem z lekceważonym wynalazcą i na znak protestu ucieka z domu. Ciekawe, ilu ówczesnych uciekinierów kierowało się podobną motywacją?
Tak nawiasem – nawet zabawne było, że te wydawnictwa dla dzieci bywały przytułkiem dla mocno upapranych figur. Przedwojenna działaczka komunistyczna Ewa Borejsza, żona Jerzego Borejszy, twórcy i szefa koncernu Czytelnik, z czasem odsuniętego na boczny tor, pracowała na ważnej posadzie redaktorskiej w Naszej Księgarni aż do roku 1980. Mawiano o niej – Borejsza Najważniejsza. Do dziecięcego wydawnictwa trafiła też Julia Brystygierowa, okrutna śledcza z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na Rakowieckiej – w zeszłym roku mieliśmy o niej film „Zaćma” Ryszarda Bugajskiego. Zresztą w latach 50-tych, ale i później wydawnictwa dla młodzieży natłukły tych różnych propagandowych powieścideł jak diabeł gwoździ. Jak Halina Rudnicka napisała powieść o Dzierżyńskim, to nazwała ją „Płomień gorejący” – bardziej podniośle już trudno było. Helena Bobińska wymęczyła publikację z serii Mały Lenin, tym razem o innym gigancie: Soso. Dziecięce i szkolne lata Stalina. Lucyna Krzemieniecka, przedwojenna jeszcze autorka wierszy dla dzieci, głównie z życia legendy dziecinnego pokoju, krasnala Hałabały, teraz dała inną bajeczkę Stalin, przyjaciel Polski. A Czesław Janczarski, późniejszy autor Misia Uszatka, w
Wycieczce do Warszawy przykładowo wskazywał dzieciom pilnie, gdzie mieszka i pracuje towarzysz Bierut. Tę listę można by wydłużać, ale dajmy spokój. Kto wie, co sami byśmy pisali, gdybyśmy byli wtedy na ich miejscu…
Choć niektórzy się stawiali, nawet jeżeli umiarkowanie. Kornel Makuszyński pozwolił na przykład w wydanych w tamtych latach 120 przygodach Koziołka Matołka podmienić policjanta na milicjanta i parę innych drobiazgów. Niewiele pomogło – jego przedwojenne książki wycofywano z bibliotek i przerabiano na papier toaletowy. Pisarz zaś zrezygnowany poddawał się postępującej cukrzycy, wpadł w melancholię i zmarł przedwcześnie. Pierwszą jego książką wydaną po wojnie – w roku 1954- , w roku po śmierci pisarza, była „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, krótko potem ją sfilmowano, ale tę historię to już Państwo znają.
A mnie z tamtych trudnych czasów najbardziej spodobał się Jan Brzechwa, ten od Chrząszcza w trzcinie, Pchły Szachrajki i Kaczki Dziwaczki. Kiedy cenzura nakładała ograniczenia, on pod koniec życia znalazł sobie własną osobną nisze tematyczną. Pracował na odcinku może nieefektownym, lecz jakże istotnym. Pisał dziesiątki artykułów, odezwy, listów do władz, próśb, apeli – tylko w jednej sprawie: aby w lokalach pod żadnym pozorem nie sprzedawać klientom wódki bez zakąski. Kto wie, czy to nie największy wkład Brzechwy do kultury polskiej. Bo do kultury spożycia to na pewno.
Dziękuję za ten bardzo ciekawy przegląd (choć u Ciebie to norma). Mi z dzieciństwa utkwiła Tajemnica Zielonej Pieczęci Hanny Ożogowskiej. Tam chłopaki marzą o dłuższych wakacjach „jak w Związku Radzieckim, tym przodującym kraju socjalizmu”. Ale chyba sobie tylko autorka jaja robiła.
Chyba nie. Z tego co wiem, była w kwestiach ideolo bardzo do przodu. Ale to jak z opowiadaniami Zoszczenki o Leninie: trudno orzec – to na poważnie czy dla jaj?