Drodzy Państwo,
Profesor doktor Jan Tadeusz Stanisławski, niestety już nie żyje, ale przecież ktoś powinien wygłosić tradycyjny wykład o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia. Z konieczności zgłaszam się więc ja. A że mówię w muzycznym radiu retro, więc sięgam tez do Wielkanocy retro.
Przed Świętami przez całe lata w mediach szeroko trąbiono ni o świetach, lecz o porządkach – oczywiście chodziło o sprzątanie po zimie, czyli grabienie skwerów i gracowanie ścieżek na działkach pracowniczych. Szeroko rozpisywano się o tradycyjnym generalnym myciu okien. Tu musiało wystarczyć mydło rozpuszczone w wodzie, ścierka, a potem gazety, którymi wycierało się szkło, by nie zostały smugi. Kolejny temat obowiązkowy: motoryzacja. A więc wiosenne przeglądy, obowiązkowe leżenie całe popołudnia martwym bykiem pod syrenką i czyszczenie styków. Mycie karoserii, oczywiście ręczne, a potem temat wzmożonego świątecznego ruchu droowego, , ofiarnej służby patroli milicyjnych, zatrzymań nietrzeźwych kierowców, choć to akurat jest ponadustrojowe i nie zmieniło się do dziś.
Kupowało się kartki świąteczne. Te w kiosku Ruchu były kolorowe, ale co z tego. Jaki uczciwy katolik wyśle życzenia na odwrocie obrazka z zajączkiem, kurczaczkiem i pisanką? Więc kupowało się u prywaciarzy czarno-białe zdjęcia z Panem Jezusem, który dzierżył zmartwychwstańczą flagę z krzyżem – w domyśle – czerwonym. Odbitka była szarobura, rozmyta, nieostra, ale – nasza, wielkanocna.
No i drażliwa kwestia wystroju Grobów Pańskich po kościołach. Tu i tam co odważniejsi proboszczowie próbowali przemycić jakąś aluzję w kwestii nadziei, że naród, który chwilowo jest w grobie, kiedyś tam zmartwychwstanie. W latach 80-tych stało się to niemal obowiązkowe. Wówczas na mszach dla inteligencji widywało się też taką oto osobliwość, iż w czasie podniesienia, kiedy wszyscy wierni klękają, niektórzy państwo stali. Przyjmowano to ze zrozumieniem – cóż, niektórzy opozycjoniści bywali przecież ateistami.
Stół wielkanocny zastawiało się kilka miesięcy wcześniej – kompletując kartki na mięso albo zamawiając u rodziny na wsi połowę świniaka. Jeżeli szynka to konserwowa, najlepiej Krakus. Ewentualnie kupowana na plasterki. Niektórzy nawet hodowali świnki w chlewikach zainstalowanych przy altankach na działce. Z tym jednak trzeba było ostrożnie, bo za rozprowadzanie, cytuję: „masy mięsno–tłuszczowej” poza systemem reglamentacji groziła kara! Jak się komu nie poszczęściło i na nie załapał się na mięso na kotlet, to bodaj walił tłuczkiem o stolnicę – niech cała klatka myśli, ze u niego dziś też schabowe. Jajka: od bab. Mówiło się – prosto od kury, rodzynki i migdały z targowiska. Od stycznia słyszało się w radiu, że już płyną ku nam trzy kontenerowce z Kuby, które wiozą cytrusy. Te trzy kontenerowce miały zaopatrzyć cały kraj i byłoby może do tego doszło, gdyby choć raz przypłynęły na czas. Gorzały – nawet kartkowej – zaczynało brakować. Pojawiały się za to wina bułgarskie i rumuńskie. No i weź teraz popijaj takim winem śledzika albo i golonkę z chrzanem!
Standardem na śniadanie wielkanocne były, przypominam, choć starszym słuchaczom nie muszę: żurek z białą kiełbasą, jajka w sosie tatarskim, bigos, śledzik z beczki z cebulką zalany lnianym olejem, sałatka wielowarzywna, pasztet domowej roboty, zimne nóżki, kiszone ogórki oraz grzybki, śliwki i dynia marynowane w occie. Na deser baby, serniki, mazurki.
Święta Wielkanocne w mediach… Najbardziej osobliwie były anonsowane przez prasę stalinowską. W takim roku 1951 oczywiście o żadnej Wielkanocy się nie pisało, obchodzono tylko, cytuję: „święta wiosenne”, czyli dni odpoczynku w gronie rodzinnym, przy zastawionym stole. Z kolei w roku 1953 gazety podawały tylko, że następny numer ukaże się za trzy dni. Cóż, okres wielkanocny tegoż 1853 roku był dla redaktorów prasy wyjątkowo żałobny, bo, cytuję: „przestało bić serce chorążego ludzkości, wielkiego Stalina”, ale dla czytelników tejże prasy była to wiadomość zdecydowanie pomyślna.
W telewizji na Wielkanoc nie trzeba było za mocno kombinować, bo tu repertuar był co roku identyczny: szynka jako towar strategiczny, malowanie jajek, strzelanie z karbidu na wiwat i konkurs długości palm. Obowiązkowo szedł reportaż z procesji w Lipnicy Murowanej w powiecie bocheńskim. Kościół pokazywano tylko z zewnątrz. Świąteczny Poniedziałek to już była łatwizna, bo wszystko kręciło się wokół polewania panienek z butelek po Kokosalu. Z czasem butelki bywały zastępowane przez plastikowe wiadra. A nadgorliwcy rokrocznie zrzucali z okien na przechodniów plastikowe torebki z wodą. Oczywiście, w robocie były tez hydronetki, czyli zastępcze gaśnice, zaopatrzone w ręczne pompki, co sprawiało, że tryskały nawet na odległość 30 metrów, a więc dwa razy dalej niż naduszane butelki po Kokosalu.
Wiejska kawalerka także strzelała – rzadziej z korków, częściej z karbidu i puszek. Jak kto bardziej niecierpliwy nachylił się sprawdzić, czemu karbid nie wchodzi w reakcję z wodą i powietrzem, wieczko mogło mu nieźle przedzwonić i osmalić japę. I oby tylko na tym się skończyło!
A że wspominamy PRL-owska Wielkanoc w radiu Satysfakcja, radiu muzycznym, przypomnijmy, że szedł wówczas z góry nakaz, by grać – raz na ludowo, bo przecież o puszczeniu na antenie „Wesoły nam dziś dzień nastał”, mowy nie było. Udało się nawet zrekonstruować listę piosenek, inspirowanych folklorem, które ówczesne władze radia uznały za szczególnie pożądane na antenie. Więc: Trubadurzy: Dziewczyna i pejzaż, Skaldowie: Malowany dym, Alibabki: Kiedyk pasła bydło, Breakout: Wołanie przez Dunajec, No To Co: Zielony mosteczek, Czesław Niemen: Mazurek, do słów Franciszka Karpińskiego, Andrzej Rybiński: Czekałem na ciebie, Niebiesko-Czarni: Nad potokiem baby piorą, Maryla Rodowicz: Gdzie są te łąki, Stanisław Sojka: Matko, która nas znasz. Prezenter żegnał się ze słuchaczami tradycyjnym: Dobrych, rodzinnych i krzepiących Świąt! A my dzisiaj dodajmy jeszcze – wesołego Alleluja.