Radio Merkury. The Beatles. Ciekawostki

Drodzy Państwo,
W naszych spacerkach po starszej muzyce nie możemy ominąć Beatlesów, ale też nie powinniśmy o tej supergrupie klepać banałów ani też powtarzać tego, co wiedzą wszyscy. Zebrałem więc nieco ciekawostek. Dla beatlesologów to oczywistości, ale tak zwanemu przeciętnemu słuchaczowi nieco mogło umknąć, więc pobawmy się. Ale to nie sama zabawa. Parę faktów każe przypomnieć, jak trudna, pełna prób, błędów, walki i uporu jest droga na szczyt. Więc: Beatlesi faza wczesna.

Taki zbieg okoliczności. Johna i Ringo mamy urodziły w trakcie nalotów Luftwaffe. Tata Ringo był z zawodu czyścicielem okien i pozostał nim także wtedy, gdy Ringo był już jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób na planecie. Uważał sukcesy syna na doraźną fanaberię, a swój fach czyściciela za pracę dającą może dochód skromny, ale pewną i z przyszłością.

Większość z nas pamięta tę fab four – bajeczną czwórkę – jako The Beatles. Ale może nam umknąć to, że The Beatles to była początkowo tylko nazewnicza przymiarka. Bo z grubsza ten sam skład personalny i muzyczny nazywał się po kolei The Querrymen, The Rainbow, Johnnny And The Moondogs, Long John And The Silver Beatles, a potem Silver Beatles. A przecież jeszcze w w roku 1960 John i Paul grywali jako duet w o nazwie The Nurk Twins, po polsku Bliźniaki nazwiskiem Nurk.

Zanim przyjęli na posadę perkusisty Richarda Starkeya, który lekko przerobił sobie nazwisko na Ringo Starr, mieli co najmniej sześciu perkusistów. Ringa też ostro zrugał podczas nagrywania „Białego albumu” w 1968 roku za nieuctwo i nieróbstwo Paul, ten się obraził, odszedł z zespołu, ale Ringo rozważył wszystkie za i przeciw i po dwóch tygodniach wrócił.

Sukcesy nie biorą się znikąd. Piotr Czajkowski mawiał, że talent owszem, jak najbardziej, ale lepiej, żeby natchnienie nawiedzało cię, kiedy pracujesz. Więc: zespół z błędem ortograficznym w nazwie – The Beatles to tak jak by po polsku pisać Żuki przez „rz” – kiedy zespół był znany tylko skromnemu wianuszkowi fanów, między grudniem 1960 roku a sierpniem 1963 roku wystąpił w klubie Covern w Liverpoolu 294 razy. Nic więc dziwnego, że chłopcy nabrali wprawy w trzymaniu gitary. A i to nie bardzo pomagało w zdobyciu jakiej takiej popularności. Nie pomogło nawet, że John śpiewał założywszy sobie na szyję deskę klozetową. A Paul rozważał, czy może zespół z całym gitarowym wyposażeniem nie powinien się rzucić w odmęty rzeki Mersey, żeby wreszcie dostrzegła ich bodaj prasa lokalna. Cóż, wielu naszym pretendentom do gwiazdorstwa w rejonach muzyki rockowej bardzo by się przydało na początek 294 koncertów w nikomu nieznanym klubie muzycznym – powiedzmy – w Bydgoszczy.

Z tym, że kiedy zespół – w czasach, kiedy jeszcze prawie nikt o nim nie słyszał – koncertował w Hamburgu, przez kilka wieczorów dawał podkład muzyczny do występów striptizerki o pseudonimie scenicznym Janice. Tak dobrze im szło, że później w Liverpoolu też przygrywali rozbierającej się panience, ale już o pseudonimie Shirley. Z tym, że to też szło jak po grudzie, ponieważ właściciel klubu Cavern początkowo wcale nie zamierzał ich zatrudniać. Bardzo mu się nie podobało, że chłopaki noszą dżinsy, a to przecież szanujący się klub, w którym muzyk powinien występować w eleganckich spodniach od garnituru.

Jednocześnie John i Paul jeszcze w szkole zawiązali coś w rodzaju spółki kompozytorskiej. I jako nastolatki napisali wspólnie co najmniej 70 piosenek. Pierwsza, która zdobyła szerszą popularność, nazywała się „Love Me Do”. Paul wtedy akurat dorabiał w składzie drewna w Loverpoolu. Kiedy jego kawałek stał się bardziej znany, z miejsca przeniesiono go do kierownictwa firmy.

The Beatles próbowali też zaistnieć w popularnym programie telewizyjnym, który gromadził najrozmaitszych odchyleńców, szajbusów i dziwaków. Nie zdobyli żadnej nagrody, a pierwsze miejsce zyskała panienka, która pokazywała najrozmaitsze sztuczki, jakie można zrobić łyżką podczas przygotowywania obiadu.

Później, kiedy byli sławni, też nie zawsze z tą telewizją wychodziło. Kiedy wystąpili w amerykańskiej telewizji w bardzo popularnym programie „Ed Sullivan Show” – oglądało go 60% Amerykanów – recenzent mocno prestiżowego pisma „The New York Herald Tribune” oceniał: „75 procent to reklama, 20 procent to fryzury, a 5 procent sukcesu to wycie”.

Menedżer nagraniowy firmy Decca, nazwiskiem Dick Rowe, który przesłuchał zespół, odradzał firmie stanowczo podpisanie kontraktu z tymi amatorami. Wystosował opinię, która brzmiała: „Grupa The Beatles nie ma w przemyśle rozrywkowym żadnej przyszłości”. Kiedy zaś okazało się, jak bardzo się pomylił, aby się zrehabilitować w oczach szefów, polecił podpisać kontrakt z jakimkolwiek innym wyjcem, pierwszym z brzegu, bo wcale ich nie odróżniał. I firma podpisała kontrakt z taką pierwszą lepszą banda dzikusów. Banda nazywała się The Rolling Stones.

Pierwszy kontrakt, jaki firma nagraniowa – nazywała się Parlophone Records – podpisała z podmiotem wykonawczym The Beatles, przewidywał, że zespół dostanie od każdej sprzedanej płyty jednego pensa. Przypominam, że pens był wówczas monetą najniższego nominału (wcześniej były też półpensówki). 12 pensów tworzyło jednego szylinga, a 20 szylingów jednego funta.

Piosenka „Yesterday” zaśpiewana przez Paula do akompaniamentu samej gitary i kontrabasu, opowiada o dziewczynie, która odeszła, a przecież jeszcze wczoraj itd. Ale jak Paul ją pisał, to kojarzyła mu się z jajecznicą i próbny tekst brzmiał: „Scrambled eggs – oh, my girlfriend Has Got lovely legs”, czyli: „Jajecznica, moja dziewczyna miała śliczne nogi”. Gdyby Paul się tego trzymał, mógłby przejść do klasyki awangardy poetyckiej XX wieku. Dzieci uczyłyby się jego wierszy w szkołach, występowałby w antologiach arcydzieł poezji obok, ja wiem, Johna Keatsa, Williama Szekspira? Kto wie, może nawet wpadłby za to Nobel , jak koledze Bobowi Dylanowi?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *