Mili Państwo,
Po raz pierwszy słyszymy się w kwietniu. „Jeżeli w kwietniu posuszy, nic się w polu nie ruszy”. No to życzę, żeby Państwa kwietniu nie suszyło, lecz , by Państwa poruszyło. Co? A choćby i wiadomość, że 3 kwietnia 1973 roku koncern Motorola zaprezentował prototyp telefonu komórkowego, na razie grubości dwóch cegieł. Moim zdaniem – tak powinno było zostać: używalibyśmy telefonu tylko wtedy, gdy naprawdę potrzebujemy. A w roku 1949 minister kultury i sztuki powołał Kierownictwo Badań nad Początkami Państwa Polskiego. Cóż, byłem w Biskupinie jakieś dwa tygodnie temu i – proszę mi wierzyć – nic się tam nie zmienia od tysięcy lat. Ciągle dochodzi tam tylko ta sama stara wąskotorówka ze skansenu kolejowego w pobliskiej Wenecji. A przy wejściu do grodu wisi ta sama przerdzewiała tablica ostrzegawcza, którą zawiesili zapewne jeszcze nasi praojcowie z epoki kamienia gładzonego: „Strzeż się pociągu”.
W kościańskim sądzie kotłowała się sprawa pana Marka Pinkowskiego, sokolnika i podkomorzego z pobliskiego Soplicowa, który odpowiada za przetrzymywanie ptaków drapieżnych bez wymaganego przez któreś tam kolejne przepisy wykonawcze – zezwolenia. To znaczy pan sokolnik pozwala się swoim ptakom wylatać, ale potem trzyma je na sznurku chroniąc je w ten sposób przed inwazją jeszcze groźniejszych osobników. Jak sokolnicy czynili od wieków. I tu został zaskarżony, ponieważ ktoś uznał, iż te ptaki na sznurku są smutne. Sąd przyjrzał się stanowi prawnemu i wyszło mu, że pan Marek może ptaki mieć, ale nie na uwięzi. Na to pan Marek, że jak je będzie miał, ale nie na uwięzi, to bardzo szybko już nie będzie ich miał. Zrobiła się sprawa dla Trybunału Konstytucyjnego. Ucieszyłem się, bo to zupełnie jak ze mną. Niedawno kupiłem trzy wróble po sto złotych za sztukę: Władka, Zdzisia i Kalasantego . Od kolegi, któremu sprzedałem jedną wronę Hermenegildę za trzysta złotych. Oczywiście wszystkie nasze ptaki wypuściliśmy, bo takie są przepisy wykonawcze. To był ostatni raz, kiedy widzieliśmy nasze ptaki. Ale nie szkodzi, ja ciągle jesteśmy ich właścicielami. Ja: Władka Zdzisia i Kalasantego, a kolega Hermenegildy.
Jakże proste zadania miał przy tym sąd w dawnym Poznaniu. Czytamy „Niwę Wielkopolską” z roku 1922: „Przed kilku miesiącami dokonano kradzieży w składzie S. Rohrstocka przy Garbarach. Skradziono tam trzy wałki materji o wartości 100 000 marek. Śledztwo ustaliło, że kradzieży dokonał Izydor Topper, fryzjer z Kalisza. Izba karna rozpatrzywszy tę sprawę skazała Toppera na 2 lata ciężkiego więzienia”. Zawsze jednak pozostają zbrodnie niewyjaśnione: „Z restauracji przy ul. Gwarnej skradziono nocy ubiegłej 50 butelek koniaku i 200 litrów likieru na sumę 400 000 marek. Sprawców nie wykryto”. Skandal.
Pewną pociechę niosą ogłoszenia drobne: „Osiadłem w Poznaniu, św. Marcin 41. Dr Zygmunt Donat, lekarz praktyczny”; Dalej: „Telegram do płci pięknej miasta Poznania. Jestem w Poznaniu. Zobaczyć się ze mną można od piątku dnia 3 lutego. W Kino Apollo – Piekary 17. Podpisano: Człowiek bez nazwiska”.
Ale to, drodzy Państwo, nie ja. Z płcią piękną chętnie spotkam się, ale pod nazwiskiem –
Wiesław Kot