Radio Merkury, Alternatywy 4

Drodzy Państwo,
Akurat w tych dniach, to znaczy z końcem listopada, minęła trzydziesta rocznica premierowego pokazu w telewizji pierwszego odcinka serialu Stanisława Barei „Alternatywy 4”. Że jest to rocznica dla naszego życia kulturalnego, politycznego i każdego innego  ważna, tłumaczyć nie muszę. Młodszym przypominam, choć pewnie też nie muszę, że w serialu dozorca o „mówiącym” nazwisku Anioł – świetna rola Romana Wilhelmiego – terroryzował  mieszkańców warszawskiego „mrowiskowca”. Serial był gotowy już w roku 1983, ale Telewizja  zatrzymała go na cztery lata. Serial oglądaliśmy, bo ciągle go na jakimś kanale powtarzają i nie ma powodu go miętosić.

Za to jest okazja, by przypomnieć nieco z kolorytu epoki. Serial – więc najpierw ówczesna telewizja. „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią” – obwieścił z ekranu o godz. 12.00 w niedzielę 13. grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski. Bitwa o wolną Polskę była – chwilowo – przegrana. Bitwa o telewizję też. „Sugestia, żebyśmy oddali telewizję  wyłącznie na służbę społeczeństwu, jest nieporozumieniem” – tłumaczył Władysław Loranc,  prezes Radiokomitetu mianowany na to stanowisko z końcem października 1981 roku. Cenzura działała chaotycznie. Przed kolejnym Bożym Narodzeniem wstrzymano emisję spektaklu pod tytułem „Szklanka wody”. Jerzy Koenig, ówczesny dyrektor Teatru Telewizji wspominał:  „Okazało się, że pokazanie w tym czasie szklanki wody będzie cynicznym wyzwaniem rzuconym przez telewizję. Stół świąteczny i nic tylko szklanka wody”. „Dziennik telewizyjny” obsługiwali prezenterzy w mundurach (uliczny żart: najniższy stopień wojskowy? – spiker telewizyjny). Lata 80. były dekadą seriali. W sierpniu 1980 roku z powodu emisji kolejnego odcinka „Pogody dla bogaczy” (78 proc. widowni) na późniejszą porę przeniesiono nawet rokowania w Stoczni Gdańskiej miedzy Solidarnościa i rządem,. „Niewolnica Isaura” zyskała aż 81 proc. widowni. I do dziś jest najwyżej oglądanym programem w całej historii telewizji polskiej. Kiedy gwiazdorska para z tego serialu: Lucelia Santos i Ruben de Falco odwiedziła Polskę w 1985 roku, przyjmowano ją z honorami należnymi głowom koronowanym. Ówczesny minister kultury Aleksander Krawczuk mowił o Izaurze i innych: „Może nawet te seriale są ubogie w treści, ale ukazują pewne wzorce elitarne, dają obraz tak zwanych wyższych sfer, dobrego wychowania, zachowania, kultury osobistej itd.” Minister zapewne miał na myśli Leoncja, poganiacza niewolników na plantacji.

Władza starała się wszelkimi sposobami ograniczyć dostęp do telewizji satelitarnej. Wymagano najpierw zaświadczenia, że odbiór zagranicznych stacji jest konieczny w pracy zawodowej, następnie  pozytywnej opinii Urzędu Spraw Wewnętrznych, później zezwolenia na zakup sprzętu, wreszcie  rejestracji tegoż sprzętu w Państwowej Inspekcji Radiowo-Telewizyjnej.

Paradoksalnie – oglądanie telewizji było wtedy praktycznie jedynym sposobem uczestnictwa Polaków w życiu kulturalnym. Dane statystyczne podawały, że w kinie przynajmniej raz w roku była tylko połowa rodaków. Do teatru choć raz w życiu trafiło 15% mieszkańców naszego kraju, a 13% rodaków z własnego doświadczenia wiedziało, jak wygląda muzeum. Za to aż 99% Polaków oglądało telewizję. Przy tym nad Polską w latach 80 kursowało już dwadzieścia satelitów telekomunikacyjnych i było wiadome, że to one będą dyktować, co Polacy zobaczą w telewizji w nadchodzącej epoce.

No, a jak tymczasem w telewizji nie było nic ciekawego i następny odcinek Izaury trzeba czekać cały tydzień. No wiec skracano sobie oczekiwanie, jak kto umiał.  Jeden z mieszkańców chorzowskiej kamienicy za ciężkie pieniądze kupił puszkę białej farby tylko po to, by pod swoim oknem namalować ogromny napis: „Melina jest dwa domy dalej”. Już od miesięcy nie mógł zmrużyć oka, ponieważ bez przerwy stukano mu w okno, domagając się sprzedaży wódki. Na bazarach funkcjonowała szklanka przechodnia, do której nalewano wódkę z butelki trzymanej przez obnośnego sprzedawcę w wewnętrznej kieszeni kurtki. Z kieszeni po drugiej stronie oferował kiszone ogórki, przechowywane w foliowym woreczku w charakterze zakąski. Z zakąską zresztą generalnie był problem, ponieważ bary obowiązywał przepis, by alkohol serwować wyłącznie do posiłku. Ale i na to znalazł się sposób: do tradycyjnej „setki” podawano porcję salcesonu. Był tak nieapetyczny, iż nie zachodziła obawa, by tknął go ktokolwiek, nawet konsument głodny i zamroczony. Dzięki temu jedna porcja salcesonu „obsługiwała” nawet kilkudziesięciu trunkowych, i to przez kilka dni. Taki schemat obsługi gości stwierdziła kontrola na przykład w restauracji „Kaprys” w Gołubiu-Dobrzyniu w roku 1983. O kompromis w drażliwej kwestii zakąski było szczególnie trudno. Dlatego np. w knajpie „Sudecka” w miejscowości Głubczyce pito w ponurym milczeniu. Ajent wywiesił bowiem nad barem ostrzeżenie, że jeżeli pijący będą się zachowywali głośno, alkohol będzie sprzedawany wyłącznie do zakąski. W Sudeckiej zalegała więc grobowa cisza.

Cóż, alkohol – jako środek dostarczający rozrywkę –  nie miał  wielkiej konkurencji. Kto zamożniejszy, mógł stracić trochę grosza w pierwszym w Polsce kasynie, które uruchomiono w krakowskim hotelu „Pod Różą” – jednak dopiero w roku 1989. Oczywiście było ono dostępne tylko dla gości z „walutą wymienialną”. W latach 80. sporą popularnością cieszył się ruch naturystyczny – nago opalano się aż na 30 specjalnie wytypowanych do tego celu plażach. Latem organizowano tam „nagie pikniki”, a zimą ich uczestnicy przenosili się do nielicznych hoteli orbisowskich, wyposażonych w sauny, na cytuję – „spotkania koedukacyjne pod parą”. Poza tym można było zapisać się np. do powstałego w Krakowie w 1984 roku Bractwa Supir, którego członkowie twierdzili, że kontaktują się z kosmitami przez tzw. studnie kosmiczne. Cóż, oni też z pewnością nie mogli być całkiem trzeźwi.

radiomerkury

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *