Grzeje tak, że nawet w cienistym lesie nie ma czym oddychać. Wybrałem się łazić w południe, co okazało się posunięciem bezmyślnym. Aromat rozgrzanego igliwia, żywicy, kwiatów polnych i rozparzonych traw jest upajający, ale gdzieś tak do pięciu kilometrów. Potem zatyka gardło. A ja znów źle obliczyłem trasę i przeszedłem 15 km. Zdjęcia nie oddadzą tego upału:
W telewizji program typu „Trudne sprawy”. Bohaterka dowiaduje się, że jej tytularny ojciec nie jest jej ojcem biologicznym: „Cały świat stanął mi przed oczami.” I dodaje: To jest psychicznie chore.”
Przed obejrzeniem filmu często czytam opinie internautów. Bywa, że są ciekawsze niż sam film. Np. taka: „Nie można porównywać książki do filmu. Przeważnie zawsze film jest gorszy niż książka…”. To bardzo polska opinia. W jednym zdaniu widz orzeka, czego nie powinno się robić, a już w następnym czyni to, czego rzekomo „nie można”. No i to sformułowanie: „przeważnie zawsze”. Niby coś jest nieodwołalne, bo dzieje się „zawsze”, ale dokładnie mówiąc nie „zawsze”, lecz „przeważnie”. Gdyby próbować oddać sposób myślenia naszych rodaków, taka błaha – wydawałoby się – opinia, zagubiona w internetowym gąszczu, byłaby bezcenna.
W domu przez cały dzień lecą „Canzoni & concerti” Adama Jarzębskiego (XVI/XVII wiek). Barok, ale zagrany tak, że słychać pulsowanie swingu.
Ten Jarzębski przeszedł do historii jako wierszokleta dzięki poematowi „Gościniec, abo krótkie opisanie Warszawy” z roku 1643. To pierwszy przewodnik po Warszawie. Zastanawiające jest to, iż po Warszawie oprowadza czytelnika wieśniak, który jest tu pierwszy raz i widząc tyle wspaniałości raz po raz rozwiera gębę w niemym podziwie. I to jest „psychicznie chore”. Bo pierwszy polski film fabularny „Antoś pierwszy raz w Warszawie” (1908) jest dokładnie o tym samym. To wraca w „Nie lubię poniedziałku”, w licznych felietonach Wiecha o „bajerze na Grójec” i sprzedawaniu naiwnym przyjezdnym kolumny Zygmunta. Warszawiak dla dobrego samopoczucia, niezależnie od czasów, łaknie wieśniaka, który go podziwia. Bo jak ktoś jest z innego miasta (a nie daj Bóg z europejskiego) to o podziw raczej trudno.
I jeszcze: dlaczego słucham tych polskich kompozytorów, o których nikt nie pamięta, a nie – jak wszyscy – Chopina lub Szymanowskiego. Niech mówi za mnie muzykolog Marek Szleter: „Źle traktujemy właściwie całą naszą historię muzyki. Za bardzo koncentrujemy się na wybitnych jednostkach, a zaniedbujemy kontekst. (…) Jaki jednak jest skutek? Twórczość mniejszych kompozytorów przestaje istnieć, mamy do czynienia z wybitną jednostką na oceanie nicości. Niestety, później, po latach trudno odbudować kontekst lokalny, bo źródła przepadają, ulegają rozproszeniu. (Muzyka w Mieście 2014/3)
Ponieważ dzieje się niewiele (mieliśmy się ruszyć, ale Dorota się pochorowała) rysunek, który się przyplątał:
Z literatury:
/…/
Życie jest zbyt krótkie
by pić cienkie piwo.
Krzysztof Karasek, Rauber Karasek Lied, w: Twórczość 2014/6