Jakub Żulczyk „Informacja zwrotna”:
Zaawansowany alkoholik prowadzi śledztwo. Okaże się, że własnej sprawie. Sporo folkloru, kilka prawd obiegowych.
Cytaty:
Zawsze będziesz alkoholikiem, mówią. Zawsze będę alkoholikiem, powtarzasz po nich. Ale tak naprawdę to oby nie. Obym był nim tylko do śmierci.
Adaś, nie ma rock and rolla bez smaru. Nie ma opcji wyjść na scenę o suchym ryju. To bez sensu. To jak się bzykać w ubraniu. A sam koncert to jest taki zajebiaszczy wyrzut dopaminy, że człowiek musi się potem schłodzić. I wiecie, ja ich rozumiem, bo sam to czuję.
Wódka to piękna srebrna struna, która biegnie przez całą rzeczywistość, napina ją, prostuje, sprawia, że wszystko się trzyma kupy; zaklęcie, które zawsze działa. To niesamowite, że ludzie wymyślili coś takiego.
Macha do barmana, żeby podał mu zero siedem Finlandii, zimnej jak trup misia polarnego, i dwa kieliszki, bez sprzęgła.
Mózg obraca się w głowie jak ubrania w pralce, jak moneta w palcach.
Ręce latają mi jak spłoszone ptaki. Zastanawiam się, czy na nich nie usiąść.
My wszyscy tak mamy. Nie słuchajcie tego, gdy do was mówimy, to i tak wszystko bzdury. Kurwa, wybiec stąd, do sklepu, kupić butelkę, może być najtańszy czerwony wędrowniczek, może być nawet kwadraciok i czteropak najtańszego browaru, i sok jabłkowy na sprzęgło; kupić to wszystko i wrócić do mieszkania. Popatrzeć przez okno na miasto. Patrzeć tak do wieczora.
Na zewnątrz powietrze jest dwa razy lżejsze.
Alkohol to alkohol. C2H5OH to C2H5OH. Chlanie to chlanie.
Uśmiech zza biurka to najstraszniejszy rodzaj uśmiechu. Jadźka opanowała go do piekielnej perfekcji.
Czysta, oczywiście. Jakakolwiek. Tylko trochę zimna, bez przesady, na co komu te luksusy. Czysta żołądkowa na przykład. Albo kwadraciok. Pół litra i szklanka, bez żadnych zbędnych głupot. Pół litra i szklanka, tyle wystarczy, by wszystko uporządkować. Zluzować ciało, które teraz składa się z setek zardzewiałych, naciągniętych strun. Chlup, trochę wstrząsu przy przełykaniu, wzdrygnięcie idące do samych stóp, przywracające równowagę i pojemność płuc.
Nie chodzi o to, abyście byli dobrymi ludźmi. Już nie będziecie. Chodzi o to, abyście byli trzeźwi.
Najgorsze w seksie z nią to mieć pięćdziesiąt lat.
Z terapią jest jak z odsprzedawaniem wyremontowanych mieszkań kupionych na komorniczych aukcjach. Bierze się norę do generalnego remontu. Pleśń. Zbutwiałe gówno pod podłogą. Zacieki, rdza, pył. Elektryka, która może spalić cały budynek. Bierze się takie mieszkanie i wcale nie robi się tam generalnego remontu, tylko lukruje, maluje ściany na biało, kładzie panele, montuje najtańszą kuchnię z Ikei. Następnie wstawia się ścianki działowe i wpycha pięciu studentów albo uberów z Indii, albo budowlańców z Ukrainy. To jest właśnie terapia alkoholowa. Jarek zawsze nazywał ją generalnym remontem – ale to tylko bielenie grzybicy. Bielenie ścian najtańszą farbą.
Czuję się, jakbym od tygodnia leżał pod ziemią.
… nikomu nie robić obory.
… na terapii trzeba się podliczyć – z jak największą dokładnością ustalić, ile się wydało na narkotyki, alkohol i tak zwaną obsługę nałogu – hotele, burdele, taksówki. Michowi wyszło ponad milion złotych polskich.
… wiecie, jak wychować alkoholika? Najlepiej mówić mu, aby siedział cicho i się nie wtrącał, nie kłócił się i nie godził, nie odpychał i nie przytulał; aby trzymał karty przy orderach, pilnował tego, co mówi, bo ściany mają uszy; nie rozklejał się; nie przejmował; aby się, kurwa, w końcu uspokoił. Aby zachował neutralność i był po prostu miły i pomocny, i nie oczekiwał niczego w zamian, w zerówce, w podstawówce, w szkole, w pracy, bo tak wypada. Alkoholika można zasadzić, wyhodować jak roślinę, tylko w przeciwieństwie do rośliny podleje się sam.
Nie mam pojęcia kto to. Znam tyle osób, których nie znam.
/restauracja Lotos, dolny Mokotów, Warszawa/
Boazeria, dywan, paprotki, krzesła, wisząca nad wszystkim kołdra starego dymu, wciąż obecna, chociaż od paru lat nie można tu palić. Goście – koneserzy tacy jak ja albo turyści wizytujący żywy skansen. Atmosfera szemranego interesu, dopiętego, gdy premierem był Oleksy, pamiętanego jedynie przez tych smutnych dziennikarzy, którzy piszą książki o spiskach Trzeciej RP, aby się utrzymać, bo przecież nikt już nie kupuje gazet. To dobre miejsce, bo tu nie wypada się za bardzo strzaskać, trzeba siedzieć prosto na krześle. – Co podać? – Pani kelnerka jest mocno niemiła, jak zwykle, ale to pozory, to dobry człowiek, widać to w jej oczach, wystarczy się uśmiechnąć i już spuszcza z tonu. Poza tym każdy ma duszę. Tylko ja jej nie mam, gdyby zapytać tych dwóch wampirzyc. – Schabowego – odpowiadam, chociaż w ogóle nie jestem głodny. – I co jeszcze? – pyta. – Colę. – To wszystko? – Dwie pięćdziesiątki. Odchodzi
Pamiętam, jak siedzieliśmy raz z Marylą na backstage’u, przed jakimś Opolem czy czymś, wódeczka lekka idzie i Maryla mówi: „Ja to bym tak schudła z trzydzieści kilo”. A Zbyszek do niej: „To se nogę upierdol, Maryla”.
To wszystko przez to, że oglądają tyle telewizji. Te seriale, wiadomości, wszędzie zagrożenie, złodzieje, łobuzy. Pilnują się, jak mogą, a i tak potem na parafialnej wycieczce kupują za dziesięć tysięcy garnki, w których przypala się woda.
Nalewam trochę do szklanki. Płyn jest złoty, lekko świeci w półmroku, przypomina stopiony bursztyn. Przysuwam do nosa, wącham. Tak pachniał mały Jezus, gdy się urodził.
– W ogóle w tym całym trzeźwieniu jest za mało luzu, radości życia, nie sądzicie? – zwraca się do wszystkich. Nikt nie odpowiada. Cuguś wyciąga z kieszeni paczkę gum do żucia, zaczyna się nią bawić. – Nie to, że kogokolwiek namawiam, aby zapił albo zaćpał. Ja nie zamierzam, bo skończyłoby się to razem ze zgonem. Ale czasami tak siedzę i wyobrażam sobie was, jak byliście najebani i naćpani. I wiecie co, wydaje mi się, że momentami mogliście być fajniejsi, niż teraz jesteście. Rozumiecie?
Po całym dniu jestem związany w supeł,
Ogólnie drinki są w porządku. Nie lubię tego chlania po polsku, pokazywania przez picie, jakim to się nie jest Kmicicem, tych bredni, że kolorowe to dla pań, a mieszane dla chorych, że tylko czysta i na raz po pierwszym bez sprzęgła, a po drugim tylko pacierz.
Wychodzimy na wąską jezdnię. Od razu musimy uskoczyć na bok, jakiś idiota pruje po tym dziurawym asfalcie, jakby to był tor Formuły 1, ale oni tak mają, bałkańce: albo robią sobie wojnę, albo wszyscy giną w wypadkach samochodowych.
Terapia nie zabiera do końca chęci picia, ale zabiera jego komfort. To jedno z przykazań, świętych praw. Już zawsze ma się wyrzuty sumienia.
Nikt tak o ciebie nie zadba jak monopolowy.
Kiedyś na mityngu jeden facet powiedział, że lubi nie pić tak pół roku, rok, bo potem, gdy wchodzi w sztosie do sklepu, na półkach jest tyle nowości do spróbowania. W przerwie go wyprosili. Nie pamiętam, jak wyglądał, ale miał rację. Jack daniels o smaku chilli. Tego jeszcze nie piłem. Bach, proszę, chociaż nie lubię chilli. Zaraz wyjmuję i wkładam zwykłego. Nie, dwa zwykłe. Do tego baczewski z kartofla, litrowy. Drogie, a skromne. Proszę bardzo. Wyborowa, zwykła, pękata, półtoralitrowa, witaj, piękna kurwo, ciężka kurwo. Co jeszcze, co jeszcze, kochani. Jim beam, zwykły. I niezwykły, jakiś nowy, smakowy. Finlandia, to już nie. Smirnoff, pieprzona benzyna. Kwadraciok, czytaj: absolut, wódka powszechnie kojarzona z robotnikami i chuliganami, ale ja uważam, że to bardzo niedoceniony produkt. Wezmę jednego, tak dla smaku. Co jeszcze, na smar. Ale nie, jeszcze becherovka. Nie wiem czemu, coś mnie napadło. Zawsze uważałem, że becherovka to nie alkohol, tylko lekarstwo na grypę, poza tym becherovkę pił Pilch, a nigdy nie mogłem czytać tego pierdolenia. Pisze i pisze o tych kobietach, a one wszystkie były jakimiś biednymi polonistkami z nerwicą i włosami na nogach, które dały mu się zbajerować na wielkiego pana pisarza. Pije i pije tę wódkę, pierdoli coś o Bogu, potem widzi jakieś bzdury, jakieś sklepy cynamonowe, przychodzi ktoś do niego, jakieś postaci z innych książek, on wybiega z mieszkania, kogoś goni, nic z tego nie wynika. Pisze o jakichś zaczarowaniach, metafizykach. Może to człowiekowi obrzydzić picie. Pisał sobie biedak, ale nie wiedział, że na każdej terapii i na każdym AA się z niego śmieją. Więc teraz jeszcze coś na smar. Sześciopak Millera. Nie, dwa sześciopaki. Mocz jest dobry na zatrucia, przeczytałem to u Reymonta. Czemu tyle myślę o polskiej literaturze? Sześciopak wody mineralnej. Witaminy jakieś, w tabletkach, pierwsze lepsze. Co jeszcze? Cola, dwa litry. I cytryny, kilogram. I worki lodu: jeden, dwa, pięć.
Nigdy nic nie było ważniejsze niż chlanie. Nie jestem człowiekiem, jestem pojemnikiem na wódę, wiecznie pustą flaszką. Wszystko inne to były dodatki.
Picie to żadna opowieść. Żadna tajemnica. Żadna chwała.
Gdy pijesz, wszyscy dookoła ciebie to wkładka mięsna.