Pan redaktor z Polsatu pyta, czy należy honorować Mikulskiego minutą ciszy w Sejmie. Jestem na „tak”. Nie tyle z szacunku dla aktora, co z powodu, iż dzięki niemu trafił nam się świetny towar eksportowy. Gdziekolwiek pokazywano „Stawkę”, wszędzie sukces. Doceńmy, że coś jednak za tego zgrzebnego Gomułki potrafiliśmy. Naszych samochodów nikt nie chciał kupować, a serial udało się sprzedać poza demoludami. A i w tym grajdołku miliony oglądały go bez przymusu. Na Fronda.pl artykuł na ten temat otwiera zdanie: „Całe zawodowe życie Mikulskiego polegało na wykonywaniu zadań propagandowych zlecanych przez ówczesny reżym”.
Wchodzę przed południem do studia TVN w Poznaniu (w sprawie najnowszego Bonda), a panowie redaktorzy: „- Co, znowu ktoś umarł?” Bo ostatnio Mikulski, a wcześniej też tych śp. trochę było… Cóż, czuję się jak ponury żniwiarz.
Przed snem znowu Teatrzyk Zielone Oko.
Benedict Adrews „Dziesięć minut crawla”
Helena Sekuła “Mleko”. Wcześniej czytałem to jako zeszyt z serii “Ewa wzywa 07…”.
Zmieścić zabawną intrygę w kwadransie, a przy tym nie powiedzieć ani za mało, ani za dużo, to osobna umiejętność.
W całej okolicy siadł serwer (łącznie z kasami na kartę w pobliskiej Biedronce). Byłyby numery, gdyby się okazało, że to ja go załatwiłem, kiedy próbowałem połączyć się z siecią swoim nowym tabletem.
„The Best of Roxy Music”. Mgnienie młodości. Dziś pamięta się z tego “Avalon” I pewnie jeszcze „Jealous Guy”. Reszta już chyba została – mocno przykurzona – w annałach „muzyki środka”:
Kool & The Gang „Celebrate” (1980). Podrasowane i uszlachetnione disco. Trochę do tańca, trochę do prowadzenia samochodu. Monotonia disco w moich czasach wydała się nieskończona. Dopóki nie zaznaliśmy monotonii disco polo, a później monotonii takiego np. rytm&bass. No, i stroje panienek na okładce też żywcem z epoki:
Rod Stewart „Stardust. Great American Songbook III”. Muzyka jak spod igły. Standardy swingowe zaaranżowane na niewielką orkiestrę z obowiązkową solówką na gitarze pośrodku piosenki. Ładne, to miłe uchu, dancingowe. Ale nieskończenie nudne. Człowiek z trudem chwyta, gdzie kończy się jedna melodyjka, a zaczyna następna. Gdyby w swoim czasie wykonywano je tak pod sznurek jak na tej płycie, pies z kulawą nogą by ich nie zauważy, nie zapamiętał i nie docenił. I dziś Rod nie miałby z czego włożyć do „śpiewnika”:
Jest Pan, rzec by też można, takim zegarmistrzem światła purpurowym. NB polecam uwadze Szanownego Pana piosenkę zespołu Zacier pt. Ciemności szewc amarantowy, o oczywistych inspiracjach.
Chętnie posłucham.
A purpurowy to – naturalnie – jestem. Purpurowy tak zwaną głęboką purpurą. Po angielsku – deep purple.